Artykuły

Teatr młodego Wojtyły

Biografia teatralna Wojtyły, przynajmniej z perspektywy jego lat młodzieńczych, nie wydaje się wcale jakimś marginalnym przyczynkiem do papieskiej "curriculum vitae". Stanowi ważny jej rozdział - pisze Jan Ciechowicz.

Ten krótki szkic mógłby z powodzeniem - przy zachowaniu wszelkich proporcji - nosić tytuł "Świat teatralny młodego Wojtyły", będący parafrazą tytułu świetnej książki Michała Witkowskiego o wileńskich wtajemniczeniach teatralnych Mickiewicza (por. M. Witkowski, Świat teatralny młodego Mickiewicza, Warszawa 1971). Najogólniej rzecz biorąc chodziłoby tu o świat pierwszych przeżyć i doświadczeń scenicznych Karola Wojtyły, o źródła inspiracji teatralnych, o elementarny kanon lektur dramatycznych. Biografia teatralna Wojtyły, przynajmniej z perspektywy jego lat młodzieńczych, nie wydaje się wcale jakimś marginalnym przyczynkiem do papieskiej "curriculum vitae". Owszem, stanowi ważny jej rozdział, o czym m.in. zaświadcza wybór studiów polonistycznych jako pierwszej drogi intelektualnej samorealizacji. Młody Wojtyła to prawdziwy człowiek teatru: widz, recytator, aktor, reżyser, dramaturg i krytyk teatralny w jednej osobie.

Tę szeroką edukację teatralną rozpoczął Karol Wojtyła w gimnazjalnych latach w Wadowicach (1930 - 1938), mieście wtedy blisko dziesięciotysięcznym, gdzie zawsze "robiono teatr". Za jego debiut sceniczny można chyba przyjąć niemą rolę w "Sobótce" Kochanowskiego, widowisku plenerowym z ogniem i muzyką w opracowaniu Józefa Titza. Przedstawienie to pokazane w Zielone Świątki roku 1933 w Wadowicach, zostało powtórzone w Gorzeniu Górnym - a wszystko dla uczczenia 25-lecia pracy pisarskiej Emila Zegadłowicza, w obecności wojewody krakowskiego Mikołaja Kwaśniewskiego (...) ubrani w stroje regionalne, przejechaliśmy przez całe miasto na drabiniastych wozach aż do parku, gdzie odbywało się widowisko", powtarzane zresztą w tym kształcie średnio co trzy lata (wcześniej - 18.06.1930, później - 7.06.1936). Do niesprawdzonych (ale wielce prawdopodobnych) hipotez należy także zaliczyć udział Wojtyły w przedstawieniach "Betlejem polskiego" Rydla, pokazywanych corocznie w Wadowicach, przynajmniej od roku 1916, w okresie Bożego Narodzenia. Z Zegadłowiczem i poezją grupy "Czartak" na pewno obcował Wojtyła z wyboru, ale niejako i z obowiązku. Na przykład 13 czerwca 1932 roku, kiedy Zegadłowicz wygłosił dla gimnazjalistów odczyt o Wyspiańskim, albo 6 lutego 1935, gdy "młodzież wzięła udział w wieczorze artystycznym, urządzonym staraniem miejscowych artystów i literatów, ze współudziałem poety". W grudniu 1932 roku Wojtyła z pewnością oglądał "Achilleis" Wyspiańskiego z prelekcją Zegadłowicza, a w reżyserii Mieczysława Kotlarczyka, swojego mistrza i nauczyciela teatralnego, którego poznał "na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych".

Tymczasem jednak uczestniczył przede wszystkim w pracach szkolnego Koła Dramatycznego (tworzyło je 27 uczniów gimnazjum męskiego i 18 dziewcząt z gimnazjum żeńskiego), którego opiekunem był wtedy polonista profesor Bronisław Babiński. Oglądał "Consilium facultatis" Fredry - syna i "Kościuszkę pod Racławicami" Anczyca. Prawdopodobnie zagrał w "Damach i huzarach" (17.03.1934). Pierwszym wszakże przedstawieniem, a zarazem stałą od lat pozycją repertuarową wadowickich teatrzyków, gdzie udział Wojtyły jest poświadczony niezbitym dowodem (fotografią) są "Ułani Księcia Józefa" L. Mazura (4.05.1935). Wiemy także, iż przedstawienie powtórzono trzykrotnie, w tym bezpłatnie dla 12 Pułku Piechoty stacjonującego w Wadowicach. Karol Wojtyła miał wtedy 15 lat i rozpoczął prawdziwą karierę gwiazdy teatrów wadowickich. Oto dowody. 9.11. 1935 roku zagrał Hajmona w "Antygonie" Sofoklesa (z tytułową rolą Haliny Królikiewiczówny, córki dyrektora, dzisiaj Kwiatkowskiej, aktorki Starego Teatru). W "Sprawozdaniach Dyrekcji" za rok 1935/36 czytamy: "przedstawienie, które odbyło się dla szkół średnich przed południem, poprzedziło słowo wstępne p. Dyrektora Jana Królikiewicza, oraz deklamacje kol. Wojtyły". Trudno zgadnąć dzisiaj co deklamował Wojtyła. Faktem jest, że robił to często i chętnie. Dość powiedzieć, iż "Promethidionem" Norwida wywalczył drugą lokatę na międzyszkolnym konkursie recytatorskim, zorganizowanym pod okiem może najwybitniejszej recytatorki II Rzeczypospolitej - Kazimiery Rychterówny. Jeszcze większym sukcesem były szkolne "Śluby panieńskie" (27.02.1936), z Wojtyłą - Gustawem, grane trzykrotnie, w tym na gościnnych występach w Andrychowie. Oprócz stereotypowej noty w "Sprawozdaniach Dyrekcji" udało się odnaleźć prawdziwe cymelium, zabawną recenzyjkę drukowaną w piśmie młodzieży szkół średnich "Głos młodych" (1936, nr 4): "Komedia udała się w zupełności. Gustaw (kol. Wojtyła) i Aniela (kol. Królikiewiczówna) grali jak istotnie zakochani, Radost (kol. Kulesza) zagrał swą rolę bezradnego stryjaszka wyśmienicie, Albin (kol. Pomezański) wzbudzał swą grą huragany śmiechu. Pozostałe role również bez zarzutu. Dekoracja miła. Stroje dobre...".

Po takich komplementach nie dziwi wcale pierwsza propozycja dla Karola Wojtyły od "dorosłego" teatru. Otóż Mieczysław Kotlarczyk, kierujący w Wadowicach od roku 1931 stałym Teatrem Powszechnym zaproponował Karolowi rolę starego wiarusa Zawilca, swego ordynansa w "Sułkowskim" Żeromskiego (przedstawienie przyniosło 220 zł dochodu). Zaraz potem, 14.02.1937 Wojtyła zagrał Kirkora w "Balladynie" Słowackiego, którą właściwie współreżyserował. W pamięci kolegów - aktorów pozostał spektakl z Karolem w dwóch rolach, kiedy to Wojtyła zagrał również von Kostryna za niedysponowanego Pomezańskiego - "zrobił to bardzo dobrze i wyciągnął cały zespół z opresji". Potem był jeszcze tytułowy "Kordian" (3.05.1937) w reżyserii profesora Tadeusza Hanusiaka i pod opieką Kotlarczyka - w 146 rocznicę Konstytucji 3 Maja. Wojtyła grał już wtedy na trzech scenach teatrzyków wadowickich. W Domu Katolickim nad teatrem czuwał ksiądz Edward Zacher, późniejszy proboszcz parafii wadowickiej. Repertuar tej scenki ułożony był wedle klucza: sacrum w teatrze. Na pewno doszło do premiery "Judasza z Kariothu" Rostworowskiego, wystawiono chyba także fragmenty "Boskiej komedii" Dantego, może "Nie-Boskiej" Krasińskiego z Wojtyłową rolą hrabiego Henryka albo Pankracego (świadectwa mówione i pisane są tu sprzeczne). Dla nas najciekawszą propozycją tej scenki religijnej jest teatralna wersja "Apokalipsy", z okolicznościowym tekstem ks. Zachera i ilustracją muzyczną Titza, który po latach napisał: "Wybrałem chór na trzy głosy przedstawiający postacie aniołów. Na tle anielskich chórów Lolek recytował tekst ewangeliczny, występujący jako święty Jan. Grał zespół smyczkowy, zadbano o odpowiednią oprawę plastyczną. Publiczność z aplauzem przyjęła widowisko".

Za zwieńczenie aktorskich i reżyserskich ambicji Wojtyły w okresie wadowickim należy chyba uważać "Zygmunta Augusta" Wyspiańskiego (1.02.1938), prawdopodobnie podpowiedzianego przez Kotlarczyka, który pracował wtedy w Sosnowcu i musiał oglądać zawodową katowicką realizację Leopolda Poboga-Kielanowskiego, wcześniejszą od wadowickiej o blisko cztery miesiące. Wojtyła - inscenizator i reżyser (tym razem wespół z profesorem Kazimierzem Forysiem, zamknął sceny dramatyczne Wyspiańskiego w czterech obrazach (u Wyspiańskiego jest ich 12). Zrezygnował m.in. z postaci Reja, Bony, Hozjusza i Radziwiłła Czarnego. Sprowadził "Zygmunta Augusta" do wymiarów czytelnego historycznego dramatu biograficznego z Augustusem - Wojtyłą i Barbarą - Żakówną w rolach głównych. Dodatkowo wprowadził postać Prologusa. Chyba dopiero Aniela Łempicka dostrzegła, oczywiście nie mając pojęcia o tym wadowickim epizodzie, że "Zygmunt August" świadczy o autorskiej rewizji dramatu jako syntezy sztuki. Tutaj Wyspiański chciał podać w teatrze poezję "w jej pierwotnym, czystym kształcie, jako sztukę słowa, do recytacji. W "Zygmuncie Auguście" rysuje się jakiś Wyspiańskiego teatr rapsodyczny".

Taki właśnie teatr (również z nazwy) będzie już niebawem udziałem młodego Wojtyły w Krakowie. Od 1 października 1938 roku Karol Wojtyła zamieszkał bowiem na Dębnikach i rozpoczął studia polonistyczne w Uniwersytecie Jagiellońskim. Z karty wpisowej można wnosić, że i tutaj dbał o swoją edukację teatralną. Analizy teorii dramatu uczył go Stefan Kołaczkowski, uczestniczył w zajęciach proseminaryjnych Stanisława Pigonia z teatru i dramatu drugiej połowy XVIII wieku, u Władysława Dobrowolskiego w ramach "interpretacji dramaturgii" przez dwa trymestry pracował nad Wyspiańskim i Rostworowskim. Chodził wreszcie na lektorat żywego słowa. Nie zarzucił także swojego romansu z żywym teatrem. Chyba w styczniu 1939 roku Wojtyła wstąpił do Konfraterni Teatralnej - Studio 39 Tadeusza Kudlińskiego. Tutaj odbył rudymentarne zajęcia sceniczne w zakresie postawienia głosu, ćwiczeń ruchowych i charakteryzacji. Zetknął się bliżej z Tadeuszem Białkowskim, Władysławem Woźnikiem, ale i Adamem Polewką. Uczestniczył w około 60 próbach poetyckiej komedii muzycznej Niżyńskiego o Twardowskim pt. "Kawaler księżycowy". Ostatecznie Wojtyła zagrał "niepoważną", intermedialną rolę w orszaku zodiakalnym - znak Byka, a "ponieważ dysponował dobrym głosem i pewnością przedstawiania, przeznaczyliśmy go na pierwsze wejście w przedstawieniu i wygłoszenie pierwszych stron tekstu" - wspomina Kudliński. Premiera odbyła się na czworobocznym dziedzińcu Collegium Nowodworskiego 7 czerwca 1939 roku. W Konfraterni Wojtyła poznał się blisko z Juliuszem Kydryńskim i Tadeuszem Kwiatkowskim (odpowiednio grali: Wodnika i Polskiego Biesa). Wybuch wojny położył kres tej zabawie i skierował zainteresowania teatralne Wojtyły w stronę dramaturgii.

Karol Wojtyła napisał sześć dramatów, a właściwie poematów dramaturgicznych. Dramaty juveniliowe (okupacyjne) łatwo objąć ogólniejszą formułą dramatów biblijnych, inspirowanych bezpośrednio Starym Testamentem. Do tej grupy zaliczyć można "Dawida" (1939), "Hioba" (1940) i "Jeremiasza" (1940). Drugą grupę tworzy - jak tego dowiódł Stefan Sawicki - trylogia dramatyczna. Zawiązuje ją "Brat naszego Boga" (1944 -1949) - dramat biograficzny o Bracie Albercie, swoista "Nie-Boska Komedia" Wojtyły, dopełniony dojrzałymi, już "biskupimi" utworami "Przed sklepem jubilera" (1960) i "Promieniowaniem ojcostwa" (1964). Dobrym mianownikiem dla dwóch ostatnich tekstów jest tytuł sławnego studium Wojtyły "Miłość i odpowiedzialność".

Twórczość dramaturgiczna Karola Wojtyły, wnikliwie odczytywana w pracach m.in. K. Dybciaka, J. Maciejewskiego, J. Okonia, S. Sawickiego, mniej nas interesuje w tym szkicu. A jeżeli to o tyle, o ile zawiera w sobie problematykę stricte teatralną. Wydaje się bowiem, że utwory Wojtyły powstawały pod wyraźnym ciśnieniem stylu rapsodycznego, więcej, nawet może ów styl zapowiadały, formowały (dramaty biblijne tak starannie "opowiadane" w listach do Kotlarczyka, wyprzedzają przecież blisko o rok powołanie Teatru Rapsodycznego). Opcję taką uwiarygodnia deklaracja Wojtyły dołączona do maszynopisu "Przed sklepem jubilera", przesłanego w 1960 roku (chyba w styczniu) Kotlarczykowi: "Już od dłuższego czasu próbowałem "stylu rapsodycznego", który wydaje mi się raczej służyć medytacji, niż dramatowi (może to tylko mój punkt widzenia)...". Ów styl rapsodyczny wyznaczony jest zarówno dość szeroką formułą dramatu poetyckiego, jak i "dramatu wnętrza", przekazanego przede wszystkim słowem, które wyraża - jak mówi sam Wojtyła - "przestrzeń psychologiczną". Właściwie trzeba by tu pisać o traktatach czy poematach dramatycznych, najbliższych może dramaturgii Norwida, gdzie obraz świata kreślony jest przez Myśl-Słowo. Dramaty Wojtyły zasługują również na miano dramatów konwersacyjnych. To swoiste rzeczy na głosy. Tyle tylko, że bardziej chodzi tu o kolisko monologów, położonych "obok siebie", aniżeli o tradycyjną strukturę dialogową. Polaryzacja wypowiedzi monologowych odbywa się na wyższym piętrze dialogu myśli. Może lepiej widać to w misterium małżeńskim "Przed sklepem jubilera". Teresa i Andrzej, a później Anna i Stefan oraz Monika i Krzysztof (w całym tekście obowiązuje dyptykowa konstrukcja postaci) mają dostatecznie dużo czasu na wyłożenie swoich racji, na medytację, skierowaną może bardziej do słuchacza - czytelnika, aniżeli do partnera - małżonka. Medytacje te korespondują ze sobą dopiero w perspektywie całej struktury dramatycznej.

Zanim skomentujemy krótko Teatr Rapsodyczny Karola Wojtyły, budowany jego rolami i krytykami, należy koniecznie przypomnieć związki młodego studenta polonistyki z Juliuszem Osterwą. Poznał go Wojtyła wczesną wiosną roku 1940, wprowadzony na Basztową przez Kydryńskiego (pierwszy zapis w dzienniku Osterwy pochodzi z 9 marca). Musiał jednak wcześniej dostrzegać wielką fascynację Kotlarczyka Panem Juliuszem, który z uznaniem komentował Kotlarczykowego "Everymana", wskazywał na "Promethidiona" Norwida i "Studium o Hamlecie" Wyspiańskiego jako na biblię polskiego teatru. U Osterwy bywał Wojtyła początkowo nawet co tydzień. Obserwował jego mozolną pracę (na razie przy biurku) nad "Oresteją", "Snem nocy letniej", "Lilią Wenedą", "Dziadami", "Balladyną". Sam studiował na nowo Wyspiańskiego, Mickiewicza i Norwida, zachwycał się "Słowackim i nową sztuką"Ignacego Matuszewskiego ("genialna rzecz"). Uczył się wreszcie teatralizacji sztuki. Zaczynał rozumieć na czym polega niesceniczność (ewidentna cecha jego dramatów juveniliowych). Osterwa wybrzydzał na teatralną "ciężkość" i "twardość" greckich przekładów Morawskiego i Butrymowicza. Przekładał na sposób teatralny "Antygonę". Wojtyła otrzymał zlecenie na "osterwiańską rewizję" "Edypa" Sofoklesa (co wykonał!), na teatralną interpretację zjaw w "Weselu". Miał też napisać dla siebie rolę Hamleta (za Szekspirem i Wyspiańskim). Pracował nad "Miquelem Manarą" Oskara Miłosza i "Wykładami z literatury słowiańskiej" Mickiewicza. Zagrał Smugonia w okupacyjnej, okrojonej wersji (chyba tylko akt 3) "Uciekła mi przepióreczka" Żeromskiego, próbował "Noc tysięczną drugą" Norwida (także jako reżyser) i.....Fajkę Kopernika" Kydryńskiego. Mimo niewątpliwej fascynacji Osterwą (a specjalnie jego "fantastycznym mówieniem"), w liście do Kotlarczyka - wolno sądzić, że bez kurtuazji - opowiadał się jednak za misteryjnym teatrem słowa: "Ty, mój kochany Amatorze i Dyrektorze, zdaje mi się, podejrzewam, i wyżej mierzysz, i dalej patrzysz..." (1940).

Chyba w lipcu 1941 roku Mieczysław Kotlarczyk przyjechał z Wadowic do Krakowa, sprowadzony tutaj staraniem "Unii" - katolickiej organizacji podziemnej Armii Krajowej i zamieszkał razem z Karolem Wojtyłą na Tynieckiej 10. 1 listopada w prywatnym mieszkaniu na Komorowskiego 7 odbyła się historyczna prapremiera "Króla-Ducha" Słowackiego, zawiązująca historię Teatru Rapsodycznego (1941-1967), nazywanego wtedy Pracownią 39, a później Teatrem Naszym. Trzon zespołu tworzyło sześć osób: Krystyna Dębowska, Mieczysław Kotlarczyk, Halina Królikiewicz, Danuta Michałowska, Tadeusz Ostaszewski i Karol Wojtyła. Można powiedzieć, że opiekunem z ramienia "Unii", a także nadwornym krytykiem teatru został Tadeusz Kudliński, którego Konfraternia Teatralna leżała w jakimś stopniu u początków nowego konspiracyjnego teatru studyjnego. Spod jego chyba pióra wyszedł zastanawiający, niezwykle wnikliwy traktat - recenzja napisana w czerwcu 1942 roku, a także sugestywny opis pierwszego przedstawienia: "Ciemna kotara, na niej zawieszona blada maska poety; fortepian, na nim świecznik i egzemplarz "Króla-Ducha" przełożony barwnymi wstążkami - to była cala dekoracja tego teatru. Wrażenie tego wieczoru było przejmujące; piękno arcypoematu wycyzelowane, wyrzeźbione słowem, szlachetnie brzmiącym, wymuzycznionym; idea utworu wyłuszczona jasno, przejrzyście, w doskonałym wyborze dramaturgicznym. Byłem zarazem oszołomiony nowością tego podejścia pozwalającego, słuchaczowi przeżyć w czasie godziny olbrzymią głębię..." W innym miejscu Kudliński podkreślał wielofunkcyjność kompozycji przedstawienia, w którym Wojtyła mówił (bo trudno napisać, że grał) partię Bolesława Śmiałego z Rapsodu V. Zdaniem Michałowskiej robił to "wspaniale, mocno. Miał barwny - soczysty głos". Przy powtórzeniu mówił jednak swój fragment inaczej, "powoli, matowo, bezbarwnie cedził słowa", jakby w poszukiwaniu maksymalnie czystej, surowej esencji znaczeń.

Rapsodycy uważali Słowackiego za największego mistrza i wirtuoza języka polskiego. Toteż i drugi wieczór poświęcili autorowi "Księdza Marka". Tym razem wybór padł na "Beniowskiego" (premiera 14.02.1942), odczytanego w myśl założenia, że działają w nim jakby trzy dramatis personae: "Słowacki-człowiek, Słowacki-artysta i Słowackiego Poezja". Sceniczne upostaciowanie Poezji zagrał żeński chór. Wojtyła mówił apostrofę do Ludwiki Śniadeckiej (koniec Pieśni IV), a także toczył - wyróżniony specjalnie w opinii Kudlińskiego - finalny pojedynek-spór z Mickiewiczem.

Także w "Hymnach" Kasprowicza (premiera 28.03.1942), pomyślanych jako pasyjne oratorium, polska "Boska Komedia", z tryptykowym układem piekło - czyściec - niebo, od "Święty Boże" do "Hymnu Świętego Franciszka", Wojtyła wyróżnił się w partiach prologowych. Kotlarczyk "zagrał" tutaj Judasza (może swoją najlepszą rolę okupacyjną), Michałowska - Marię Egipcjankę, Dębowska - Salome, Wojtyła - oczywiście Świętego Franciszka.

Udział Karola Wojtyły w "Godzinie Wyspiańskiego" (22.05. 1942) poświadczony jest tylko relacjami Danuty Michałowskiej - miał tam grać Jaśka w 3 akcie "Wesela". Także "Portret artysty" Norwida (premiera 3.10.1942), godzinny spektakl oparty m.in. na "Rzeczy o wolności słowa" i "Promethidionie", nie został udokumentowany żadnym przekazem, z którego moglibyśmy wnioskować o roli Wojtyły. Rzecz w tym, że jesienią tego roku zdecydował się on na uczestnictwo w tajnych kompletach teologicznych. Kontaktów z Teatrem Rapsodycznym chyba jednak nie zerwał. Zagrał bowiem prawie na pewno w "Panu Tadeuszu" (28.11.1942), wedle Tadeusza Kwiatkowskiego była to rola Jacka Soplicy, którego spowiedź w ustach Wojtyły wytrzymywała konkurencję z jazgotem hitlerowskich komunikatów o podboju świata. Prawie wszystkie próby tych przedstawień odbywały się zresztą wciąż na Tynieckiej 10, od maja 1942 nierzadko z udziałem Osterwy, wcześniej - Woźnika. Ostatnią rolą Wojtyły w konspiracyjnym teatrze Kotlarczyka był tytułowy "Samuel Zborowski" (premiera w marcu 1943), powtórzony aż sześć razy, także dla członków Delegatury Rządu, z Lucyferem - Kotlarczykiem i Kanclerzem - Kwiatkowskim.

Bilans pracy artystycznej Karola Wojtyły w konspiracyjnym Teatrze Rapsodycznym byłby następujący: na pewno zagrał w trzech przedstawieniach premierowych (wedle relacji ustnych - nawet w sześciu, "nie zawahał się wziąć udziału w stu kilkudziesięciu zebraniach (spotkania organizacyjne, próby, premiery)" - jak napisał w pamiętniku "Reduta słowa" Kotlarczyk.

Jesienią 1944 roku kleryk Wojtyła na dobre zamieszkał w pałacu Księcia Metropolity Sapiehy (9 listopada otrzymał tonsurę). O teatrze wnętrza, o "słuchowiskach rapsodycznych" jednak nie zapomniał. I tak na przykład 8 grudnia 1944 roku recytował w auli seminaryjnej "Litanię do Matki Boskiej" Norwida. Dwukrotnie inscenizował opowieści o Bracie Albercie Chmielowskim. Najpierw w Rzymie wystawił siłami polskich księży fragmenty sztuki Bunscha "Przyszedł na ziemię święty" (1947), później na parafii w Niegowici w ramach koła dramatycznego przygotował w Domu Katolickim adaptację "Gościa oczekiwanego" Kossak-Szczuckiej (1948).

Jeszcze mocniejsze świadectwo swojego związku i przynależności do Teatru Rapsodycznego (również tego z małej litery) daje ksiądz, a później biskup i Kardynał Karol Wojtyła jako krytyk teatralny. Ukryty pod pseudonimami Piotra Jasienia i Andrzeja Jawienia drukuje w latach 1952-1961 na łamach "Tygodnika Powszechnego" cztery dość obszerne artykuły - eseje o teatrze słowa. Ważniejsze premiery Rapsodyków "recenzuje" również w listach do Kotlarczyka. Już jako kapłan ogląda na pewno "Króla-Ducha", "Beniowskiego", "Pana Tadeusza", "Lorda Jima", "Eugeniusza Oniegina", "Aktorów w Elzynorze", "Boską Komedię", "Dziady", "Akropolis". Pisze o Teatrze Rapsodycznym najczęściej wtedy, gdy ten potrzebuje pomocy. Wnikliwym artykułem na temat odrzucanych wtedy "Aktorów w Elzynorze" broni przed pierwszą likwidacją (1953), włącza się do kampanii na rzecz restytucji Teatru po Październiku (1957) recenzując "Legendy złote i błękitne" (kolejna wersja "Króla-Ducha"). W roku 1975 za sprawą Andrzeja Solki, ale z przedmową Kardynała Wojtyły ukazuje się w Rzymie książka Mieczysława Kotlarczyka, już wtedy dyrektora "bez teatru", pt. "Sztuka żywego słowa. Dykcja-Ekspresja-Magia".

W tych właśnie szkicach i artykułach Wojtyła, odchodząc niejako powoli od uczestnictwa w żywym teatrze, wykłada wprost swój teatralny światopogląd, (pisałem o tym obszerniej w innym miejscu - por. "Dialog" 1981, nr 10). Najogólniej mówiąc zasadza się on na słowie jako praelemencie teatru, na "rapsodycznym intelektualizmie" arcydzieł niescenicznych, na aktorze - rapsodyku zawieszonym pomiędzy postacią a tekstem, kiedy ten "przestaje mówić jako dana postać, zaczyna mówić o niej". W teatrze Wojtyły - Kotlarczyka przede wszystkim "gra" problem, rozpatrywany w kategoriach dramatycznych i przeciwstawiony wydarzeniu, czy może nawet akcji scenicznej. To teatr istotny, ascetyczny, święty, żeby nie powiedzieć - misyjny. Takim właśnie teatrem "pomyślane" były i napisane dramaty Wojtyły.

Kiedy 8 czerwca 1979 roku Jan Paweł II spotkał się na Skałce z ludźmi kultury i nauki, tak mówił o swoich literackich i teatralnych wtajemniczeniach: "Chcę dodać, że na tym roczniku studiowało bardzo wielu czynnych literatów, poetów. Niektórzy są dzisiaj doskonale znani. Ja byłem wśród nich nieco zakonspirowany i zostałem zakonspirowany właściwie do dnia wyboru na Papieża. Natomiast z tym dniem zostałem zdekonspirowany nie tylko przed Polską, ale i przed całym światem. Już nie wiem, co mam z tym zrobić. Po prostu niech "leci". Ciekawa rzecz, że niektórzy nawet uważają, że to coś warte. A ja podejrzewam, że nie uważaliby tak, gdyby się nie stało tak, jak się stało".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji