Artykuły

Samotność układacza puzzli

Młody reżyser Maciej Sobo­ciński musi być wielbicielem puzzli. Pewnie nie raz zdarza mu się zasiąść za stołem, na którym leży 6 tysięcy tekturo­wych kawałków, przedstawia­jących na przykład Wenecję z jej koronkowymi zabudowa­niami lub któryś z obrazów ho­lenderskich mistrzów, które jeszcze trudniej ułożyć z powo­du skomplikowanej gry świateł.

Tym razem reżyser Sobo­ciński nie kupił sobie jednak puzzli. Za to wziął do ręki "Dziady" Adama Mickiewicza, naostrzył nożyczki, pewną rę­ką pokroił je na kawałki, które następnie wymieszał w pudeł­ku. Teraz zamiast tekturowych kwadracików, miał przed sobą poszczególne wersy, zdania, a nawet sceny, które wymknę­ły się spod dłoni bezlitosnego krojczego. To, co wieszcz naro­dowy stworzył w wielkim na­tchnieniu, trzeba było teraz złożyć od nowa, czego efektem jest przedstawienie na scenie Teatru im. J. Słowackiego.

Najpierw ze stosu kartek wyłowił reżyser początek "Wielkiej Improwizacji". Po­przedzony odgłosami tłumu, zjawił się na scenie Gustaw-Konrad (Krzysztof Zawadzki), wypowiadając słynne słowa "Samotność - cóż po ludziach, czym śpiewak dla ludzi". Mylił­by się jednak ktoś, licząc na całość tekstu. Resztę usłyszy­my dopiero w drugiej części spektaklu, teraz musząc zado­wolić się jedynie sugestią aktora, iż rzecz będzie o samotno­ści. I rzeczywiście, Gustaw-Konrad cały czas stoi z boku, przygląda się obrzędowi, który choć też pokrojony i pozbawio­ny wszelkich popularnych skojarzeń z tekstem Mickiewicza (o kwestii chóru "Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie" trzeba tu zapomnieć) jest i tak najcie­kawszy w całym przedstawie­niu. W rytm medytacyjnej mu­zyki Bolesława Rawskiego, z Jorgosem Soliasem powta­rzającym niczym mantrę słowa poety, wchodzimy w świat lu­dzi szukających w gusłach ra­tunku i pocieszenia. Przy oka­zji tych scen dowiadujemy się, że Guślarz i Ksiądz (Mariusz Wojciechowski) to ta sama osoba, a Zły Pan i Senator (Marcin Kuźmiński) stanowią to samo uosobienie zła.

Zaraz znajdziemy się zresz­tą w salonie Senatora. Rewela­cyjny w tej roli Marcin Kuź­miński wcale nie jest tu Nowosilcowem. Dlaczego zresztą miałby nim być, skoro i tak spektakl został pozbawiony scen nawiązujących do marty­rologii narodowej. Siedzący na czerwonym fotelu aktor koja­rzy się bardziej z dzisiejszym człowiekiem posiadającym władzę, cynikiem, który wszystko może, choć nie jest do końca pewien, czy mu się jesz­cze chce. Na pewno nie chce mu się ożywić porozkładanych wdzięcznie na podeście Nałożnic, którym bliżej do dziwek niż do dam dworu. Przyglądający się temu Gustaw-Konrad, pa­trzy na wszystko oburzonym wzrokiem, by po przerwie zna­leźć się na zawieszonym nad sceną podeście i mocować się z Bogiem. Mimo tego, że Krzysztof Zawadzki mówi Wielką Improwizację z ogromnym przejęciem, wkładając w nią ogromne emocje, to jednak pozostałam wobec niej obojętna. Nie bardzo mogłam znaleźć powód, dla którego bo­hater tak angażuje się w spór z Bogiem. Do tej pory krzywda, jakiej doznał od życia, sprowadziła się do samotności porzu­conego kochanka. Nie pierw­szy on i nie ostatni, a Mickiewi­czowi chodziło jednak o coś więcej.

Nie mam nic przeciwko postmodernistycznym zaba­wom z tekstem, nie oburza mnie szarganie narodowych dzieł czy układanie z nich osobistych puzzli. Jednak pod warunkiem, że coś z nich wy­nika, oprócz diagnozy, iż współczesny świat jest pogrą­żony w chaosie, w którym lu­dzie nadwrażliwi nie mogą znaleźć sobie miejsca. To wiem. Ja chciałabym na przy­kład dowiedzieć się, kim tak naprawdę dzisiaj jest Konrad, przeciwko czemu się buntuje i co go autentycznie boli. Na te pytania nie znalazłam w Te­atrze im. Słowackiego odpo­wiedzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji