Artykuły

Wyścig ofiar po współczucie według Jana Klaty

- Lubimy o sobie myśleć jako o niewinnym człowieku Europy, gnębionym, zdradzanym, przelewającym krew za innych. Bożena Umińska-Keff rozbija nam ten ładny, a nieco skłamany mit założycielski - mówi reżyser Jan Klata, który wczoraj zaprezentował premierę "Utworu o Matce i Ojczyźnie" w Teatrze Polskim we Wrocławiu.

Gdy w 2009 r. "Utwór o Matce i Ojczyźnie" Bożeny Umińskiej-Keff trafił do księgarń, było niemal jasne, że zaraz ustawią się do niego kolejki reżyserek. Przewrotne oratorium, w którym autorka rozlicza się z matką, historią i społeczeństwem, wydawało się idealnym materiałem dla artystek przetrenowanych w tematyce gender, w sprawach wykluczonych, marginalizowanych, niedopuszczanych do głosu. Tym większym zaskoczeniem było, że za nominowany do nagrody Nike tekst chwycili mężczyźni kojarzeni z ostrymi wypowiedziami na temat wielkiej polityki czy cynizmu władzy. Po Marcinie Liberze (Teatr Współczesny w Szczecinie, 2010) niezwykłą rozmowę matki i córki przedstawił wczoraj Jan Klata.

Premiera spektaklu wpisuje się w obchody 65-lecia Teatru Polskiego we Wrocławiu. Lista reżyserów związanych przez lata z tą sceną jest imponująca. Lupa, Jarocki, Wajda, Korzeniewski, Kajzar, Grzegorzewski. Od 2006 r., gdy dyrekcję przejął redaktor "Notatnika Teatralnego" Krzysztof Mieszkowski, Polski kojarzy się przede wszystkim z eksperymentami młodego pokolenia reżyserów i dramaturgów - zwłaszcza tych zaangażowanych, radykalnych, przewrotnie komentujących życie publiczne. Ważne spektakle przygotowywali tu nie tylko Klata ("Sprawa Dantona", z którą objechał najważniejsze światowe festiwale), ale też m.in. Monika Strzępka i Paweł Demirski, Przemysław Wojcieszek, Agnieszka Olsten, Remigiusz Brzyk, Wiktor Rubin, Natalia Korczakowska, Krzysztof Garbaczewski, Barbara Wysocka.

Z okazji jubileuszu ukażą się dwa specjalnie przygotowane tomy: "Rekonstrukcje. Teatr Polski we Wrocławiu 1945-2011" oraz "Zespół. Rozmowy z aktorami".

Joanna Derkaczew: "Utworem o Matce i Ojczyźnie" wchodzi pan w egzotyczny dla siebie krąg literatury kobiecej, histerycznej, posttraumatycznej, wokółholocaustowej. Mamy tu ocalałą z Zagłady Żydówkę, która zalewa skargami swoją córkę, oskarżając ją o wszelkie niepowodzenia życiowe. Mamy wszystkie odcienie polskiego antysemityzmu, feminizmu, figury matki Polki, matki Żydówki, wyobrażenia kobiecości prowadzone od antyku po popkulturę. Sporo nowości?

Jan Klata: Całe szczęście, że to "o matce i ojczyźnie", a nie na przykład "o matce i córce". Ta "ojczyzna" jest dla mnie światełkiem w tunelu, czymś, co jakoś rozumiem, z czym się stykałem. Na niej buduję sobie tratwę ratunkową przez tekst Bożeny Keff. Przez rejony skomplikowanych, niedostępnych dla mnie tematów, jak macierzyństwo, kobiecość, cierpienie, żydostwo, przez te niezwykłe diapazony emocjonalne. Nigdy się z tym tak bezpośrednio nie konfrontowałem. Kobiety to ponad połowa populacji, ale każdy wypad do ich świata jest dla mnie jak "Odyseja kosmiczna". A choć moje arcypolskie nazwisko funkcjonuje na kilku listach krypto-Żydów polskich, z przykrością stwierdzam, że Żydem też nie jestem.

To co pan ma na tej tratwie?

- Polskość. Taką zgnębioną, niewinną, tę, która zawsze ściga się z innymi i z sobą samą, kto jest większą ofiarą i kto wycierpiał więcej. Dla mnie ta nasza dzisiejsza polskość jest trochę anachroniczna: zupełnie nie obywatelska, ale raczej plemienna, sklajstrowana założycielskim mitem o złotych czasach niewolnictwa. Bo myśmy też przecież mieli swoich niewolników. W dodatku nie uwolniliśmy ich sami.

Bo jak inaczej określić relację szlachta - chłopstwo? Uwolnił ich za nas car po powstaniu styczniowym. No i przede wszystkim kobieta jako Murzyn tego świata. Na plakacie do spektaklu nie przypadkiem widać afrykańską maskę. W spektaklu bardzo mocny jest nurt rytuału, pierwotności, kobiecej plemienności. Tak jak Ameryki, kraju demokracji i równości, nie wolno sobie wyobrażać bez pamięci, na czym została ufundowana, tak dla Polski-szwoleżerskiej ofiary trzeba wreszcie znaleźć właściwy kontekst.

Pokazać, że nie jesteśmy tacy czyści?

- Lubimy o sobie myśleć jako o niewinnym człowieku Europy, gnębionym przez sąsiadów, zdradzanym przez sojuszników, przelewającym krew za innych. Myśmy tak dzielnie walczyli, a tu proszę, o tym, że byliśmy przedmurzem chrześcijaństwa, nikt nie pamięta, na powstaniu listopadowym skorzystali Belgowie. Piękne historie. Bożena Keff rozbija nam ten ładny, a nieco skłamany mit założycielski. Mit tak silnie w nas wdrukowany.

Jak sobie radzić bez tych pięknych historii? Matka z "Utworu..." żyje tylko dzięki temu, że może zadręczać córkę opowieściami o swoim cierpieniu.

- Ale to cierpienie jest jak trofeum, każdy próbuje sobie uszczknąć kawałek z tego tortu bólu i łez. A przy okazji - zainfekować nim pozostałych, najbliższych, przekazać im jak dziedzictwo. Czy to już rodzaj przemocy? W tym tekście jest niezwykłe napięcie, m.in. próba znalezienia języka dla buntu przeciwko brutalności doznawanej ze strony ofiary, ale też dla kobiecego buntu wobec matki. Mężczyźni mają pod tym względem łatwiej, w ich sposób myślenia wpisany jest ten nakaz konfrontowania się z ojcem, symbolicznego zabicia go. A na linii matka - córka jest jakaś nieuchwytna rozumowo, narzucona z góry solidarność przekazywania życia.

I ten język kobiecego buntu jest fascynujący, histeryczny, tak przesadzony, że celowo zmienia się w autoparodię. Czasem obraca się w lament, czasem szczebioce dziewczęcymi zdrobnieniami, czasem pojawia się tam Lara Croft i "Ósmy pasażer Nostromo". W pracy nad tekstem byliśmy rozpięci pomiędzy filmem "Grey Gardens" z Jessiką Lange a "Jak być kochaną" Hasa. W spektaklu są fragmenty mozartowskie, gospelowe, antyczne. Wszystkie formy traumy - do wyboru, do koloru.

Jest też język z murów: "Na pobliskiej szkole napisano białą farbą KOR-ŻYDY".

- Bo to też opowieść o naszym Solidarnościowym micie, niestety nieco innym od rzeczywistości.

W realizowanym przez pana w Stoczni Gdańskiej "Hamlecie" Solidarnościowy mit wjeżdżał na białym koniu z husarskimi skrzydłami, bohater jak się patrzy. Tutaj Solidarność byłaby starą, skrzeczącą, zaborczą matką?

- Matki zrzędzą z zasady. Solidarność jest zrzędzącą mityczną matką, Kościół jest zrzędzącą mityczną matką... Taką, której łatwo przychodzi stwierdzenie: "Ja mam dzieje, ty masz jedynie jakieś żyćko", czy: "Co ci herosi mają z tobą wspólnego". Choć biograficznie załapałem się jeszcze na poprzedni system, wielokrotnie zdarzało mi się słyszeć: wy niczego nie rozumiecie, nie pamiętacie tamtych kolejek, o nic nie musieliście walczyć, przyszliście na gotowe. Ujmując to słowami "Utworu...": "Ty z Niczym nie masz Niczego Wspólnego".

A jaki przekaz by pan wolał?

Nie mówię, że domagam się teraz prawa do martyrologii, tylko dlatego, że musiałem kopiować płyty Joy Division z jakichś kiepskich wydawnictw, a nie mogłem ich sobie ściągnąć z internetu. Że pamiętam kolejki i ogólną beznadzieję. I że miałem rosyjski w podstawówce, ja nieszczęsny, a moi młodsi bracia załapywali się już na zachodnie języki. Ale z drugiej strony nie zgadzam się na takie zawłaszczanie historii przez jedną formację. Na micie można wyhodować plemię. Ale czy społeczeństwo?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji