Artykuły

Co jest grane?

Ani się obejrzeliśmy, a w teatrze, jak za dawnych dobrych (?) czasów, zaczęły się liczyć nie inscenizacje a sztuki. Sztuk, szczególnie udanych, jest wciąż mało i marzeniem wszystkich dyrektorów pozostaje nadal małoobsadowa współczesna komedia, jednakże już drugi z kolei sezon ma swoje dramaturgiczne bestsellery. W poprzednim sezonie takim bestsellerem było Białe małżeństwo Różewicza (teraz gra je już kilka teatrów na świecie), w tym sezonie - Emigranci i Garbus Mrożka, a z dramaturgii obcej - napomnieć o Herostratesie Gorina. Emigrantów, po premierze w warszawskim Teatrze Współczesnym, gra lub przygotowuje kilka teatrów. Garbusa wystawiły dotąd dwa, ale dobre teatry (krakowski Stary i Teatr Nowy w Łodzi) i mają go w planach kolejne sceny. Natomiast drukowana prawie dwa lata temu w "Dialogu" sztuka Gorina o Herostratesie, po niedawnej premierze w warszawskim Teatrze Nowym, grana jest już w kilku teatrach, a jako drugi z kolei pokazał ją łódzki Teatr Powszechny. Zresztą w dramaturgii w ogóle zaczyna się coś dziać i o premierach wielu sztuk polskich często co prawda słabych, mówi się i mówić będzie się coraz częściej. Ale będą też nowe sztuki Różewicza. Grochowiaka szykują się ciekawe debiuty, do dramaturgii wzięli się nawet krytycy (Karpiński).

Wszystko, co tu piszę, nie znaczy wcale, żebym zaczynał głosić jakąś nową erę w dramaturgii. Wprost przeciwnie, sztuki, które już są grane i które będą grane, nie zapowiadają niczego nowego, są raczej wyrazem powrotu do starych przyzwyczajeń, schematów, sposobów pisania i myślenia o teatrze. Wstrząsy jakie przeżył teatr w ciągu lat sześćdziesiątych spłynęły po większości dramaturgów (Różewicza zdecydowanie wyłączam), jak woda po gęsi. Nikt nie pisze scenariuszy dla wielkich widowisk, nikt nie marzy o scenie otwartej, o przenoszeniu akcji z sali do sali, o wciąganiu widza do partycypacji w przedstawieniu. Ci, co nie przestali albo ostatnio zaczęli pisać dramaty, tworzą je z myślą o pudełkowej scenie, piszą role dla aktorów o określonych emplois, nie marzą o popisach scenografów ani o ruchowych i plastycznych kompozycjach inscenizatorów.

Najlepszym przykładem jest tu oczywiście Mrożek, który zresztą zawsze, jak diabeł od święconej wody, otrząsał się od wszelkich scenograficznych i inscenizatorskich nowości i kompozycji, który chciał, żeby jego sztuki grane były po prostu i zwyczajnie, czyli tak, jak w solidnym mieszczańskim teatrze XIX i XX wieku. Teraz się doczekał.

Jego Garbusa widziałem i na krakowskiej prapremierze, i ostatnio w Łodzi. (Do łódzkich teatrów, po wielu latach, znowu naprawdę warto jeździć.) Przedstawienie w Teatrze Nowym, w reżyserii Dejmka bardziej mi się podobało niż krakowska inscenizacja Jarockiego. Tylko scenografia Starowieyskiej była wyraźnie lepsza niż Majewskiego, więcej w niej dowcipu, pomysłowości, smaku, szczególnie w używaniu koloru (zieleń). Podstawowa jednak różnica, to aktorstwo. W Krakowie prawie nie było Onki i Onka, w Łodzi, to dwie świetne role Krafftówny i Maya. W Krakowie Bińczycki wciąż jeszcze bardziej był Niechcicem niż Naronem, w Łodzi Voit bardzo lekko zniżył się z pozycji księcia Himalaj do roli w sztuce Mrożka. Jedynie Baronowa została dużo wyraziściej zagrana w Krakowie przez Ewę Lassek.

A przecież sztuka Mrożka nie jest wcale ani dla reżyserów, ani dla aktorów łatwym zadaniem. Jarocki po prostu ją zagrał. Dejmek wyciągał wszystko, co można było znaleźć w każdej z ról, zaostrzał konflikty i spięcia, bardzo dbał o rytm i narastającą atmosferę zagrożenia. I to mu się na pewno opłaciło. Garbus, to przecież bardzo dziwna sztuka. Wygląda jak bardzo kunsztowna kompozycja, która w środku jest celowo pusta. Wkoło pastisz (bardzo świetny) sztuki w stylu Turgieniewa czy Rittnera, pod tym kolejny pastisz dramatu symbolistycznego (garb jako symbol!), a wkoło przewrotny kontrapunkt gry i udawania prowadzony przy pomocy klasycznych postaci z mieszczańskiego teatru i z "życia": dwojga arystokratów, dwojga mieszczuchów, studenta-rewolucjonisty i policjanta-przedstawiciela władzy. Całość umieszczona w idyllicznym pejzażu, pięknej górskiej krainie, gdzie nagle, podczas wakacji, wszystko zaczyna się rozpadać: pociągi przestają chodzić, poczta przestaje działać, aż wreszcie nawet okoliczni chłopi uciekają, i w kolorowym pensjonacie zostają tylko bohaterowie sztuki - kukiełki z dawnego teatru (życia). Dejmek zrozumiał doskonale, że nie należy przebijać na siłę delikatnej konstrukcji Mrożkowego dramatu, bo zrobi się w niej tylko dziura. Ale zrozumiał też, że całą akcję Garbusa, rozgrywającą się wokół pustego wnętrza, trzeba wygrać jak najmocniej. A Jarocki zagrał jedynie pastisz, stylizację "dawnego dramatu".

A teraz przykład zupełnie inny. O sztuce Gorina Zapomnieć o Herostratesie pisałem już po warszawskiej premierze. Teraz widziałem ją w Łodzi, w reżyserii Marka Okopińskiego. Łódzkie przedstawienie ma lepszą, choć natrętnie alegoryczną (ruiny świątyni Artemidy) scenografię Andrzeja Markowicza. Aktorsko jest raczej skromne, natomiast reżyseria Okopińskiego została oparta na bardziej konsekwentnym przemyśleniu tekstu. Przede wszystkim starał się Okopiński związać Gorinowskiego komentatora (Człowieka Teatru) z antycznym tłem sztuki, choćby poprzez dodanie do starożytnych kostiumów współczesnego rekwizytu. Nie chciał też robić naśladowania z Durrenmatta, a szukał sposobów na precyzyjne przeprowadzenie myślowego wywodu. Ten wywód jest zresztą prosty oparty przez Gorina na oczywistej analogii pomiędzy Herostratesem i Hitlerem. Jednakże właśnie przykład jego wyraźnie nawiązującej do Brechta czy Durrenmatta sztuki, zręcznie dość napisanej i jasno wykładającej swoją myśl przewodnią świadczy o tym, że dzisiaj najchętniej są grane i oglądane pieces a these. A także pieces bien faites. Jak w dawnych dobrych czasach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji