Artykuły

Jestem aktorem prowincjonalnym

- Sukcesem aktora jest grać do grobowej deski i wtedy można powiedzieć o spełnionym zawodowym życiu aktorskim - mówi MAREK PEREPECZKO.

Krzysztof Zalewski: - Serial telewizyjny "Janosik" Jerzego Passendorfera, którego premiera przypadła na lipiec 1974 roku, przyniósł panu największą popularność. Czy teraz, po latach, ma pan do niego sentyment?

Marek Perepeczko: - Zawsze mamy sentyment do pewnego okresu życia, który był najradośniejszy, a taki bywa ten czas, kiedy dysponujemy pełnią sił witalnych, fizycznych. Nic dziwnego, że moją przygodę z serialem "Janosik" wspominam bardzo sympatycznie i przypuszczam, że tak będzie do końca moich dni. Utrzymuje on swoją popularność, co mnie najpierw rzeczywiście zdumiewało, a teraz się do tego przyzwyczaiłem. Serial jest nieustannie powtarzany w różnych stacjach telewizyjnych i daje mi satysfakcję, że ciągle z nim jestem kojarzony. Bywają różne odbicia tych skojarzeń, bo niektórzy uważają, że nie jest to dobre. Nie mam z tego powodu kompleksów, nie muszę się wstydzić, tłumaczyć, bo nie widzę ku temu powodu.

Zupełny przypadek sprawił, że dostałem rolę Janosika, równie dobrze mógł zagrać ją inny aktor. Nie widzę w tym nic nadzwyczajnego.

- "Ta rola miała dla mnie o tyle kolosalne znaczenie, że jak wiadomo - zostałem nią napiętnowany w sensie pozytywnym" - powiedział pan o roli Janosika. Przeważa aspekt pozytywny.

- Tak myślę, ale wiele osób uważa, że jest odwrotnie. Można z nimi polemizować lub nie, ale mają prawo do takich poglądów. Zawsze postać serialowa w jakimś stopniu determinuje i potem przez jej pryzmat można patrzeć na różne nasze zawodowe dokonania. Niektórzy się jakoś z tego wybraniają. Czy ja się wybraniam?

Wielu w swoim życiu rzeczy znaczących, czy wiodących nie zagrałem. Nie uzurpuję sobie prawa do wygłaszania mądrości na temat tego zawodu, bo jest to niesmaczne. Moje dokonania są, jakie są, widać je i z nich mogę się ewentualnie wyspowiadać, jeżeli ktoś sobie życzy.

- Później nie wykorzystano pańskich predyspozycji do zagrania innych, ciekawych ról filmowych.

- Z aktorami zazwyczaj tak jest, że mają istotnie dużo w życiorysie tego, co by zrobili, gdyby mogli, gdyby los się inaczej ułożył, sprzyjało szczęście.

Być może nie wykorzystano moich predyspozycji. Ale czy trzeba o tym trąbić i opowiadać, co by było gdyby? Czy muszę komuś przypominać, czego nie zagrałem, a co mógłbym zagrać? Ktoś mnie może wtedy posądzić o zwykłą megalomanię albo kabotynizm, a tego staramy się w naszym zawodzie unikać, bo jest to już dziewiętnastowieczna przeszłość i nie pasuje do rzeczywistości.

Pojawia się wielu młodych, zdolnych aktorów, a rynek jest bardzo trudny. Zaistnieć na nim, wybić się jest ciężko. Czasem istotny splot okoliczności, szczęście mogą sprzyjać, pomagać, a z drugiej strony - jak mówią niektórzy koledzy - ciężka praca... Lubię jak oni opowiadają jak ciężko pracują na swój sukces. Oczywiście, bez pracy nic nie ma, samym talentem nic się nie da wskórać, ale to frazesy, banały.

Aktorstwo jest bardzo dziwnym zawodem olbrzymiego ryzyka. Młody człowiek nie zdaje sobie z tego sprawy, dopiero jak przybywa lat widać, co ja najlepszego zrobiłem. Wtedy możemy mieć różne wątpliwości. Sukcesem aktora jest grać do grobowej deski i wtedy można powiedzieć o spełnionym zawodowym życiu aktorskim. Niektórym artystom to się udawało. Czy będę takim artystą? Nie wiem. Miałbym ochotę, ale czy jestem, będę...

- Powiedział pan "niewiele rzeczy znaczących czy wiodących zagrałem". Ma pan przecież w dorobku wiele ról filmowych i teatralnych. Czy bliższy jest panu teatr, czy film?

- Rzeczywiście tak jest, bo na całość dokonań aktora mogą składać się różne dziedziny, np. piosenka aktorska, kabaret.

Teatr jest kolebką, gdzie rodzi się prawdziwa sztuka aktorska i nic go nie zastąpi, nawet najwspanialszy film. Ale przecież nie będziemy rywalizować z filmem, który jest wszechobecny, zwłaszcza teraz w dobie mediów, rozwijającej się techniki. W teatrze jest scena, dekoracja, przychodzi żywa j publiczność, która reaguje momentalnie na wszystko. Aktor to odczuwa, a jeśli nie odczuwa, jest jakimś cynicznym bobasem przypadkowo ustawionym na scenie.

Bezpośredni kontakt z widzem jest niezastąpiony. Można zagrać dwieście razy to samo przedstawienie, ale pamiętnych wieczorów, gdzie coś się urodziło w powietrzu, zdarza się kilka i wspomina się je przez całe życie. To jest teatr, czasem patetyczny, pretensjonalny, egzaltowany, ale bez niego nie byłoby niepowtarzalnej łączności z publicznością. Wieczorów, w których ludzie spotykają się, by razem coś przeżyć. Takiej atmosfery nie zastąpi nigdy film. Mówię to, mimo iż jestem miłośnikiem kina i obejrzenie pięknego filmu na dużym ekranie jest dla mnie równie ważnym przeżyciem estetycznym.

- Przez 6 lat był pan dyrektorem Teatru im. Adama Mickiewicza w Częstochowie. Czy trudno prowadzić teatr w czasach, gdy większość wybiera telewizję, a nie obejrzenie spektaklu na żywo?

- Zostałem dyrektorem teatru w Częstochowie przypadkowo, bo nie starałem się o tę funkcję. Przyjąłem po prostu propozycję pracy. Chciałem za wszelką cenę przyciągnąć widza i udało się, bo frekwencja wynosiła 95% na każdym spektaklu. Jak się to robi? Trzeba się pochylić i uśmiechnąć do publiczności. Nie będę podawał formuł i sprzedawał recept na prowadzenie teatru, bo aż taki mądry nie jestem. Rzecz jasna istnieje określona publiczność, elity, potrzeby intelektualne tych, którzy chodzą do teatru. Trzeba się z tym liczyć i tak prowadzić teatr, by rozliczyć się z budżetu, bo przecież finanse są ważne. Temat rzeka, można dostać bólu głowy...

Niektórzy dyrektorzy za bardzo to wszystko przeżywają, zwłaszcza dymisje.

Ja przekonałem się dzięki temu, że nie ma żadnego kryzysu teatru! Ludzie chcą do niego przychodzić. Trzeba tylko trafić do nich z repertuarem. Nie jest to schlebianie gustom, jak niektórzy mówią!

- Kilka lat spędził pan w Australii. Czy w tym czasie całkowicie porzucił pan aktorstwo?

- Przez 10 lat w ogóle nie uprawiałem tego zawodu. Prowadziłem w Australii amatorskie kluby literacko-teatralne. Emigracja integruje się przez język. Bardzo trudno jest wyjeżdżać w wieku dojrzałym (...) Nie możemy się intelektualno-emocjonalnie swobodnie wypowiadać, nawet jeżeli w sposób komunikatywny nauczymy się obcego języka. Patriotyzm silniej przeżywany jest na emigracji.

Założyłem w Australii Tymczasowe Towarzystwo Miłośników Teatru im. Witkacego wraz z grupą młodej emigracji postsolidarnościowej. Bardzo miło wspominam ten okres, spotkania z ludźmi, ich zaangażowanie emocjonalne w to, co robiliśmy. Graliśmy przedstawienia, organizowaliśmy wieczory wspominkowe. Tak szybko mijał mi czas, że aż cztery lata zajęły mi te dziwne zajęcia, ale w końcu się opanowałem i wróciłem do Polski.

- Serial "13 posterunek" Macieja Ślesickiego, w którym pan występuje, budzi skrajne opinie, od zachwytów po totalną krytykę.

- Na początku byłem zaszokowany propozycją formy, w jakiej miał powstać serial. Był to tzw. "ciężki wygłup". Forma ta nazywa się komedią sytuacyjną i bierze swe początki od balesk show uprawianego w XIX wieku w Anglii. Z tego narodził się Charlie Chaplin. Nie ma powodu, by gatunki służące rozbawieniu publiczności były totalnie odrzucane. Rozumiem, że komuś może taki rodzaj poczucia humoru nie odpowiadać i ma prawo wyłączyć telewizor.

Natomiast, jeśli już zgadzamy się robić takie rzeczy, zapewniam, że wymagają one ogromnej precyzji. Na początku trudno się było przyzwyczaić do tego, co wyprawia Czarek Pazura, ale w sensie warsztatowym wymaga to ogromnej precyzji.

Dziennikarze, którzy rzucili się na początku z falą krytyki, nie rozumieli pojęcia sitcom. Nie ma tu nic ze Strindberga czy Dostojewskiego. Robimy coś śmiesznego, wygłup, co ma nas rozbawić. Zachowanie dobrego smaku w tych formach jest trudne i wymaga rutyny. "13 posterunek" jest przejawem nowego gatunku rozrywki, który wszedł w nasze życie i cały czas ludzie chcą go oglądać.

- W jakich rolach teatralnych i filmowych będzie można zobaczyć Marka Perepeczko?

- Jestem aktorem prowincjonalnym i tu pracuję, bo Teatr Narodowy nie chce mnie angażować. Widocznie nie dorastam poziomem, co mówię sarkastycznie, ale z satysfakcją. Film na razie się o mnie nie upomina. Pracuję nad nową Sztuką z Markiem Rębaczem. Współpracuję także z Teatrem Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Płocku. Mam kilka realizacji teatralnych w planach, ale nie chcę zapeszać.

Podziękowania dla pana Marka Mokrowieckiego, dyrektora Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Rocku, oraz pana Leszka Skierskiego za życzliwość i umożliwienie przeprowadzenia rozmów z aktorami.

Krzysztof Zalewski

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji