Artykuły

Człowiek, mąka i chleb

ZACZNIJMY od wyjaśnienia. "Człowiek" to oczywiście aluzja do tytułu sztuki Andrejewa "Życie człowieka", łącznie jednak z dwoma pozostałymi komponentami znaczy, że chyba narodzi nam się nowy człowiek teatru, czyli - z tej mąki będzie chleb. Mąką na doraźny przysłowia użytek jest Krystian Lupa, chlebem będą jego przyszłe realizacje.

Nie wiem, czy podziwiać odwagę reżysera, czy też spisać ją na rzecz młodzieńczego niedoświadczenia. Faktem jest jednak że po dwu przymiarkach znacznie mu duchowo bliższych, dokonanych na dodatek w szkole, w zawodowym teatrze sięgnął Lupa po sztukę szczególnie trudną. Nie sposób odmówić Andrejewowi i jego "Życiu człowieka" historycznych zasług, można zrozumieć zachwyty (i protesty), jakie w początkach wieku sztuka ta budziła. Rozumiem więc teatr jeleniogórski, który ją z archiwum wydobył. Pozostaje przecież faktem, że wszystko - jak cały zresztą symbolizm - mocno już nam się zestarzało. I wymowa filozoficzna. I przede wszystkim akcenty społeczne. I wreszcie teatralna faktura. Dla młodego reżysera zadanie to więc niesłychanie trudne, by nie rzec samobójcze. Jeśli więc Lupa się (i Andrejewa) po części wybronił, dobrze to o nim świadczy i pozwala zgłosić wyrażone na wstępie nadzieje.

A teraz spróbujmy dokonać analizy. Poczyna sobie Lupa dość radykalnie, odbiera obyczajową otoczkę, ale zarazem jakby zbytnio przejmuje się materiałami zawartymi w programie. Jeśli więc Meyerholdowi zarzucano zbyt wiele ciemności, u Lupy jest czerń, ale jest i pełne, jaskrawe światło. Tych mroczności jest zresztą zbyt wiele, zwłaszcza w scenach rozgrywanych horyzontalnie niewiele się widzi, a słuchowisko to ja mogę mieć w radiu... W sferze intelektualnej także potknięcia. To życie człowieka jest dla współczesnych nakreślone dość banalnie, mniej banalny jest natomiast stosunek otoczenia do człowieka. Rozumiał to Lupa, ale nie bardzo mu wyszło. Ostre kontrasty między groteską i liryzmem były jednak zbyt kanciaste, a na plan pierwszy wysunęły się jednak sceny bardziej kameralne, chwilami nawet poetyzujące. Może jest to sprawa aktorstwa, może założeń, nie jestem w stanie rozstrzygnąć... Zarzut techniczny, ale ważny. Nie wolno w dusznej salce trzymać ludzi przez dwie i pół godziny, zwłaszcza na przedstawieniu studyjnym, wymagającym nieustannej koncentracji. Nie wolno, bo przekracza to normy wytrzymałości.

Jest przecież w tym przedstawieniu wiele bardzo udanych pomysłów inscenizacyjnych, jest jakaś mądra spontaniczność i świeżość. Jest wreszcie parę dobrze zagranych ról. Na pierwszym miejscu stawiam zdecydowanie Małgorzatę Peretę (Ona), za trafną i konsekwentną interpretację tak odmiennych przecież w nastroju scen z życia żony-giermka. Ferdynand Załuski (On) zdecydowanie lepszy w części drugiej, choć trochę nie wytrzymywał w momentach bardziej dynamicznych. Znakomity był swoisty monodram Zuzanny Łozińskiej (Stara służąca) w części IV. Taktownie wywiązał się z trudnej, narracyjnej roli "Ktosia" Ryszard Wojnarowski. Wśród postaci trzeciego planu (za część drugą, kiedy coś niecoś widziałem) wyróżnić i pragną Teresę Leśniak.

W sumie więc dolnośląski sezon teatralny zamknęło przedstawienie niedoskonałe może, ale przecież interesujące.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji