Artykuły

Żyję w marzeniu

MICHAŁ ZNANIECKI miał 24 lata, kiedy debiutował w La Scali. Szybko zdobył status reżysera spektakli niemożliwych. To jego proszono o pomoc, kiedy przedstawienie musiało powstać w kilka dni. Dziś jest jednym z najbardziej znanych polskich reżyserów operowych na świecie i dyrektorem poznańskiej opery.

Pana kalendarz jest zapełniony na ile lat?

- Już prawie cały rok 2016 jest poukładany. Żeby się zorganizować, mam kalendarz do 2018 roku, wyprodukowany specjalnie dla mnie. W przyszłym roku otwiera się przede mną Ameryka Południowa. Czekają mnie trzy bardzo duże premiery w Argentynie, Urugwaju i Brazylii.

Wyjechał Pan z Polski po pierwszym roku wiedzy o teatrze w warszawskiej PWST. Dlaczego wybrał Pan Uniwersytet w Bolonii?

- Chciałem jak najwięcej się nauczyć w jak najkrótszym czasie, żeby potem studiować reżyserię. Uniwersytet w Bolonii, najstarszy w Europie, był dla mnie symbolem jakości. W tym samym czasie Andrzej Wajda otrzymał tam doktorat honoris causa. Dostałem od niego nawet wspaniały list polecający. Ale nikomu go nie doręczyłem, bo nie zostałem nawet dopuszczony do rektora.

Był Pan najmłodszym w historii reżyserem debiutującym w mediolańskiej La Scali. Miał Pan wtedy zaledwie 24 lata. Jak to było możliwe?

- Znowu szczęście. I też brak strachu, ja się niczego nie bałem. Potrafiłem pójść do dyrektora i powiedzieć: "Proszę mnie wysłuchać, mam dobry pomysł". Na "Henryka V", mój spektakl dyplomowy, zaprosiłem różnych ważnych ludzi, między innymi dyrektora La Scali, który przysłał swojego zastępcę. Na ostatni pokaz przyszedł też mój przyszły agent i przyszły dyrektor Filharmonii w Filadelfii. Tylko trzy osoby! Byłem zrozpaczony, chcieliśmy nawet odwoływać przedstawienie. Ale w dwa dni po spektaklu te trzy osoby zbudowały mi karierę.

Co dla Pana jest miarą sukcesu?

- Możliwość realizowania swojej pasji. To. że mogę mówić "nie" i wybierać tytuły, teatry, współpracowników. Nigdy nie chciałem być zmuszony do pracy tylko dla pieniędzy. Dla mnie jako artysty to byłaby tragedia.

Bardzo wiele już Pan osiągnął. Co dalej?

- Spełniłem swoje plany, marzenia. Czy może być coś piękniejszego?... Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem. Marzenie stało się moją codziennością. Mogę powiedzieć, że żyję w marzeniu, choć staram się ciągle ryzykować, odchodzić do nowych tematów, nowych form. Każdym spektaklem odkrywam zupełnie nowy świat. Dziś robię bardzo poważny dramat, a za chwilę musical czy monodram, a potem wielki spektakl operowy na stadionie. Mam ciągłe wyzwania, teatr jest moim życiem.

A to, że nie ma Pan czasu na życie prywatne, nie jest dla Pana problemem?

- Ależ ja mam życie prywatne. Jest nim wszystko to, co robię, co kocham, czyli moja praca. Nie chcę patrzeć na standardy, ogólnie przyjęte normy. Doświadczyłem tak zwanego normalnego życia. Przeżyłem je wspaniale, z bólem, radością. Kiedy ktoś mnie pyta: "Gdzie ty mieszkasz?", odpowiadam: "Co miesiąc zmieniam dom, rodzinę". Bo co miesiąc pracuję z inną grupą ludzi, z którą muszę zbudować kody, emocje, nie tylko na scenie. Nie marzę o domu z kominkiem, trójce dzieci, piesku i kotku. Kiedyś zbudowałem dom moich marzeń i bez przerwy musiałem z niego wyjeżdżać. I albo wtedy płakałem, albo się kłóciłem z osobą, która na mnie czekała.

Pana dom jest teraz w Poznaniu?

- W Poznaniu mam dom - Teatr Wielki. A mieszkanie traktuję wyłącznie jako miejsce do spania. Mój dom jest na pewno w Buenos Aires. Tam mam książki, swoją codzienność, przestrzeń, harmonię. Niedawno, po trzech latach nieobecności, byłem w moim mieszkaniu w Turynie i go nie rozpoznałem. Zobaczyłem dom zbudowany z przeszłości, a ja tą przeszłością już nie żyję. Zastanawiałem się, kim był ten człowiek, który tu mieszkał? Boja siebie już tam nie znalazłem

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji