Artykuły

Opowieść o nikczemnikach

Katowicki teatr Korez wystawia "Cholonka" na podstawie książki Janoscha - "Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny". To sztuka śmieszna, ale i tragiczna, idealnie opisująca dawny Śląsk - mówią Mirosław Neinert i Robert Tatarczyk, aktorzy i jednocześnie reżyserzy spektaklu. Premiera jutro!

Bartosz T. Wieliński: Nie boicie się, że premierę "Cholonka" potraktują w Katowicach jako prowokację?

Mirosław Neinert: Niby dlaczego mieliby potraktować nas jako prowokatorów? "Cholonek", tak jak książka Janoscha, jego literacki pierwowzór, opowiada o Śląsku. Chyba nie ma nic zdrożnego w tym, że teatr z Katowic zajmuje się swoim regionem?

Robert Talarczyk: Nie ma zresztą innego pisarza, który sportretowałby Śląsk tak wiernie, jak zrobił to Janosch. Można spokojnie porównać go do Marqueza - też stworzył magiczną osadę.

Ale przecież on nie dość, że opisuje Śląsk po niemieckiej stronie granicy, to na dodatek wyjechał po wojnie do Niemiec, a Wasze przedstawienie wspiera Dom Współpracy Polsko-Niemieckiej.

R.T.: Prosiliśmy o wsparcie wiele różnych śląskich organizacji. Dom Współpracy jako jedyny nie odmówił nam pomocy.

M.N.: Ja tym się w ogóle nie przejmuję. Zresztą nie będzie to pierwsza awantura o Niemców w moim życiu. Gdy byłem w I klasie szkoły podstawowej i mieszkałem w Żaganiu, złapano mnie, jak na miejscowym cmentarzu przekładałem znicze z polskich grobów na niemieckie. Milicja usiłowała dorobić do tego jakąś politykę, a mi po prostu było przykro, że nikt nie dba o niemieckie groby. Od tego czasu czuję wstręt do politycznej poprawności.

Skoro wychowywałeś się w Żaganiu, to opisany przez Janoscha świat familoków jest Ci raczej obcy...

M.N.: O nie, znam go od podszewki. Gdy jeszcze byłem w podstawówce, rodzice przenieśli się na Śląsk. Zamieszkaliśmy w Chorzowie Starym. Już pierwszego dnia w szkole dostałem po zębach, bo nie potrafiłem mówić po śląsku. Na szczęście szybko się zaaklimatyzowałem. Mieszkaliśmy w typowym familoku, w strasznej ciasnocie. Tam poznałem śląskie obyczaje, a jednocześnie dowiedziałem się, jak bardzo Śląsk jest skomplikowany. Na początku w ogóle nie mogłem zrozumieć, jak to jest, że połowa rodziny moich sąsiadów mieszka w Niemczech, albo że na zdjęciach dziadkowie moich kolegów paradują w niemieckich mundurach. Dokładnie o tym samym pisze Janosch.

Jak Ślązacy odbierają "Cholonka"?

M.N.: Pamiętam wakacje w Toskanii. Razem z kilkoma znajomymi wynajmowaliśmy willę. Wszyscy czytaliśmy "Cholonka". Ślązacy przez cały czas zaśmiewali się do łez. Ludzie spoza Śląska nie potrafili zrozumieć, co w tej książce jest śmiesznego.

R.T.: Ale zdarza się, że Ślązacy reagują ze złością. Janosch bezlitośnie portretował Ślązaków. W efekcie "Cholonek" opowiada o ludziach nikczemnych. A my na Śląsku, dzięki filmom Kutza, nauczyliśmy się patrzeć na siebie w sposób wyidealizowany. Raz jedna z moich śląskich znajomych powiedziała mi, że jej babcia nigdy nie postępowałaby tak jak Świętkowa.

Kiedy wpadliście na pomysł, by wystawić prozę Janoscha na scenie?

R.T.: Kilka lat temu. Okazało się, że "Cholonek" od dłuższego czasu chodzi za mną i za Mirkiem. Na początku to były takie luźne rozmowy. Wszystko zaczęło się błyskawicznie konkretyzować, gdy okazało się, że inne teatry też przymierzają się do adaptacji Janoscha.

Głównym rekwizytem jest śląski bifyj.

M.N.: Bo to główny mebel każdego śląskiego domu. Przecież na Śląsku życie koncentruje się w kuchni. Resztę rekwizytów też mamy typowo śląskich: szolki, ryczki, kufle. Ciągle chodzimy po sklepach ze starociami i szukamy następnych. Dzisiaj udało się nam kupić stary taboret.

Która scena najbardziej Was urzekła?

M.N.: Ostatnia i chyba najbardziej wstrząsająca. Bohaterowie mieszkają w zachodnich Niemczech. Żyją w dobrobycie, a mimo to są nieszczęśliwi, bo w nowej rzeczywistości czują się obco. Ciągle przynależą do Śląska i chcą nań wrócić, tyle że nie mogą.

R.T.: W "Cholonku" zaskakuje niezwykle płynne przejście od groteskowego opisu życia Ślązaków do opisu ich największej tragedii, jaką była wojna i wysiedlenia. Będziecie wystawiać "Cholonka" poza Śląskiem?

R.T.: Oczywiście. Ciekaw jestem, jak zareagują ludzie w Warszawie. Tam patrzą na Śląsk przez pryzmat karczmy piwnej i śląskich dowcipów. "Cholonek" to w końcu smutna opowieść.

M.N.: Takie było zresztą nasze główne założenie. Chcieliśmy zrobić sztukę o Śląsku dla Ślązaków, ale też sztukę dla ludzi spoza regionu, by chociaż spróbowali nas zrozumieć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji