Artykuły

W Piekle i Czyśćcu

O Festiwalu "Boska Komedia" pisze Dina Goder we "Wriemja Nowostiej".

Festiwal "Boska Komedia" określany jest jako międzynarodowy, ale faktycznie to festiwal polskiego teatru, zaś międzynarodowe jest tylko jury, składające się z teatrologów, reżyserów i producentów z całego świata. Grupę ekspertów zaś wybierających najlepsze spektakle do konkursu stanowią najbardziej szanowani polscy krytycy z Polski, wskazując po pięć najlepszych ich zdaniem inscenizacji roku. W rezultacie takiego ankietowania powstaje lista dziewięciu najistotniejszych spektakli, które przyjeżdżają do Krakowa i ścigają się o nagrodę główną. Program polskiego konkursu został nazwany "Piekło" (co brzmi dość dziwacznie, nawet jeśli pamiętamy o dantowskiej nazwie festiwalu).

Odpowiednio jest też pozakonkursowy program "Raj", w którym zebrane zostały realizacje młodych reżyserów i najnowsze premiery. No i "Czyściec", włączający różne wydarzenia (typu spotkań z reżyserami) i spektakle głównie przedstawiające panoramę krakowskiego teatru - danina dla gościnnego miasta.

Podczas najbliższej edycji moskiewskiego festiwalu "Złota Maska" zaplanowany jest obszerny polski program, dlatego do Krakowa polski Instytut Adama Mickiewicza i rosyjska "Złota Maska" przywiozły okazałą i reprezentatywną delegację rosyjskich krytyków, aby zaprezentować im kwiat narodowego teatru wprost na miejscu. Zresztą, tłumaczyć wartość polskiego teatru w Rosji, gdzie każdy reżyser, uważający się za awangardowego uprawia kult Jerzego Grotowskiego, nie trzeba. Prawdę mówiąc również dzisiejsi główni bohaterowie polskiej sceny nie są nam obcy, wszyscy przywozili do nas swoje spektakle, a Krystian Lupa do tego posiada nasze główne nagrody teatralne od "Złotej Maski" za "Mewę" zrealizowaną w Teatrze Aleksandryjskim w Petersburgu do niedawnej nagrody imienia Stanisławskiego. Tym nie mniej możliwość zobaczenia inscenizacji tych znakomitości w kontekście narodowym i zrozumienie, jak ich oceniają rodzimi krytycy i widzowie, jest niezwykle ważna. Daje ona wielką pożywkę do rozmyślań nie tylko o różnicy mentalności i tradycji kulturowych, pozwalających polskim widzom bez rozdrażnienia przyjmować tak niekończące się obnażone ciała, krew i przemoc seksualną na scenie, jak i potwornie długie smętne filozofowanie. Ale też o stosunku środowiska zawodowego do "proroków we własnym kraju", który tym razem był nad wyraz jasny i wyrazisty.

Pośród spektakli konkursowych pierwszej połowy festiwalu znalazł się "Lipiec" Iwana Wyrypajewa, zrealizowany przez naszego dramaturga w Warszawie z Karoliną Gruszką (warszawskie realizacje Wyrypajewa, włączając "Taniec Delhi", który niedawno mogliśmy obejrzeć na festiwalu NET w Moskwie, tutejsza krytyka i publiczność przyjmuje entuzjastycznie). Z Warszawy było jeszcze "Tango" Mrożka w reżyserii osiemdziesięcioletniego polskiego klasyka Jerzego Jarockiego - żywy spektakl zrealizowany z ostrością, ironią i energią, zwykle nie kojarzącymi się z tak szacownym wiekiem. Najważniejsza krakowska scena - Stary Teatr - zaprezentowała "Wesele hrabiego Organza" trzydziestosiedmioletniego Jana Klaty (na polski program do Moskwy przyjedzie inny jego spektakl). Klata wziął na warsztat powieść awangardysty lat dwudziestych Romana Jaworskiego - szaloną dysputę o religii i sztuce - i zamienił ją w szydercze i wulgarne show. Spektakl, w którym krytyka odnajdywała grę z polskimi stereotypami i lękami według nas odsyłał nie tyle do obiecywanej stylistyki Monty Pythona ile do arcywesołej ordynarności składankowych koncertów - parodii. Jeszcze jednym konkursowym spektaklem była "Migrena", dramatyczna historia o macierzyństwie, w skromnej inscenizacji Anny Augustynowicz, reżyserki średniego pokolenia, która swego czasu ostro zaczynała wraz z dzisiejszymi gwiazdami Grzegorzem Jarzyną i Krzysztofem Warlikowskim, ale od dłuższego czasu spokojnie kontynuuje życie zawodowe w prowincjonalnym mieście Szczecinie. No i w końcu jeszcze jednym z pretendentów do głównej nagrody był Krzysztof Garbaczewski - dwudziestosiedmioletni ulubieniec krytyki z wielkoformatowym trzygodzinnym spektaklem "Odyseja" z Teatru im. Kochanowskiego w Opolu. Ten szalony spektakl mający mało wspólnego z mitem o Odyseuszu i jeszcze mniej wspólnego z Homerem, wyglądał trochę jak swego rodzaju grafomania teatralna, gdzie zostało wrzucone do kupy wszystko, co roiło się w głowie utalentowanego młodego realizatora, bibliofila i kinomana. Był tu też wyraźny "trop rosyjski" - od "Fauna" Niżańskiego do grupy "Tatu", co nie zaskakuje - jeszcze podczas studiów Garbaczewski zrealizował projekt według "Dostoevsky-trip" Władimira Sorokina.

Jednak wszystkie te spektakle - i początkujących reżyserów i mistrzów, świetne, aktualne, wyraziste itd. - odeszły w daleką niepamięć po tym, jak na festiwalu został zaprezentowany nowy spektakl Krzysztofa Warlikowskiego "Koniec" [na zdjęciu], premiera obecnego sezonu warszawskiego Nowego Teatru. Tej realizacji krytycy nie wybrali do konkursu i podobno nie uważają jej za wybitną, ale mimo wszystko nie przedstawić na festiwalu spektaklu jednej z największych polskich gwiazd było niemożliwe, dlatego "Koniec" znalazł się w programie "Czyściec". I to akurat ten przypadek, kiedy nazwa programu idealnie pasuje do inscenizacji.

Warlikowski stworzył spektakl o śmierci. Spektakl niezwykle pomysłowy pod względem pracy z przestrzenią, światłem i wideo, z zachwycającą - i zdystansowaną, i groteskową, i niezwykle szczerą grą wspaniałych polskich aktorów wszystkich pokoleń. A jednocześnie spektakl przejmujący niczym spowiedź, osobisty, przepełniony lękiem przed śmiercią i bolesnym pragnieniem, by zrozumieć: co tam jest, za jej progiem? Podobno sam reżyser nazwał swoją realizację "Zapiskami ze złego roku" (zresztą, taki też tytuł nosi jedna z powieści Johna Maxwella Coetzee, którego dzieła reżyser wykorzystuje w swojej inscenizacji).

Scenariusz stworzony przez Warlikowskiego posiada wiele źródeł: "Proces" i "Myśliwy Grakchus" Franza Kafki, "Elizabeth Costello" J.M. Coetzee i "Nickel Stuff" - niedawno odnaleziony tekst Bernarda-Marie Koltesa. W pierwszej części akcja spektaklu kręci się wokół dwójki - Józefa K. (on staje się tytułowym bohaterem drugiego dzieła Kafki) i tancerza Tony'ego, pracującego w tureckim supermarkecie (ze sztuki Koltesa). Epizody dwóch historii przeplatają się, wydawałoby się, że bez jakiegokolwiek związku między sobą: Tony uczestniczy w konkursie tanecznym, Józef kłóci się z żoną, która go zdradziła, Tony próbuje się uwolnić od swojej pijanej kochanki i nie może oderwać wzroku od jej tańczącego androgynicznego syna. Józef K. jest aresztowany i pozbawiony dokumentów, uwodzi go tajemnicza piękność Syrena, Tony rozbiera i układa do łóżka swoją korpulentną starą matkę, nagie ciało Józefa K. leży na szpitalnym łóżku i zdaje się, umiera, a jednocześnie Józef widzi się z dystansu i rozmawia z jakimś człowiekiem. Tony zabija właściciela sklepu, który nazywa go Turkiem. I w tym momencie protagoniści na krótką chwilę spotykają się - dusza Józefa K. i zaglądający po zabójstwie w poszukiwaniu papierosa Tony. Febryczne paralelne wątki, wydawać by się mogło, nie są połączone ze sobą niczym, prócz dziwnych bohaterów, jednym z nich jest potężny mężczyzna z ogoloną głową - zdaje się być wszechwiedzącym i wszechmogącym Bogiem, a drugim jest służący mu i wypełniający jego wolę pomocnik. A jeszcze to wszystko zatopione jest w atmosferze fatalnej nieodwracalności losu i niepowstrzymanie prowadzi do śmierci.

Tak się zdarzyło, że trochę się spóźniłyśmy na początek spektaklu i całą pierwszą część oglądałyśmy bez tłumaczenia (a inscenizacja Warlikowskiego trwa ponad cztery godziny). I okazało się, że spektakl porywa i nie odpuszcza niezależnie od tego, czy widz rozumie, co mówią bohaterowie. Charakter ich wzajemnych relacji jest i tak jasny, aktorska energia i silne pole seksualne trzyma w napięciu, złożoność i piękno przeistoczeń sceny, włączające dziwnie rozciągniętą na wideo przestrzeń ze zniekształconymi proporcjami ciał i stale zmieniającymi się planami perspektywicznymi i oświetleniem, zaczarowują i urzekają. Ale jeśli do tego wszystkiego jeszcze widz zaczyna rozumieć tekst, do zagadkowej, zbudowanej z odprysków, niczym filmy Lyncha, fabuły dołącza potężna fantastyczna a nawet ezoteryczna część składowa. No a kiedy człowiek zaczyna rozumieć, skąd się wzięli ci na oko całkiem zwykli bohaterowie, kafkowska metafizyka zalewa historię nowym światłem i rozstawia na jego drodze znaki nieuchronnej śmierci.

Drugi, krótki akt "Końca" - to historia Elizabeth Costello, starszej wiekiem pisarki, która trafia do dziwnego hotelu przed wejściem przez tajemnicze wrota. Zanim miejscowy administrator przepuści ją na tamtą stronę, kobieta musi odpowiedzieć na pytanie dotyczące swojej wiary. Dla intelektualistki udzielenie odpowiedzi na takie pytanie okazuje się niemożliwe. Próbuje więc ukryć się za słowami, alegoriami, opowiadaniem historii. Czy wierzę, a jeśli tak, to w co? Ale bez wiary wrota czyśćca się nie otworzą.

Drugim najbardziej wyczekiwanym spektaklem "Boskiej Komedii" będzie nowy spektakl Krystiana Lupy z jego dylogii "Persona". Pierwszą część poświęconą Marilyn Monroe będzie można obejrzeć w Moskwie, w ramach programu polskiego "Złotej Maski". Druga, poświęcona postaci Simone Weil, lewicującej myślicielce i filozofce, która zginęła z własnego wyboru w czasie wojny, ograniczając swoja dzienną porcję posiłku do rozmiarów racji żywieniowej w obozach koncentracyjnych. "Ciało Simone" zamknie program konkursowy "Piekło".

przeł. Agnieszka Lubomira Piotrowska

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji