Artykuły

Improwizacje z Fredry

Jak różnie grano Fredrę na przestrzeni dziejów teatru polskiego. Jak dziwne tym głębokim aczkolwiek niestatecznym myślom od stu pięćdziesięciu lat nadawano aktualne znaczenie. Modrzejewska była w "Ślubach panieńskich" Anielką z warkoczem blond prawie do samej ziemi; a komedie pana hrabiego Aleksandra Fredry grywało się jako salonowe farsy. Jak pisze w "Obrachunkach fredrowskich" Boy, za czasów Tadeusza Pawlikowskiego zaczęto grać tę komedię stylowo, w empirowej scenografii. W tym okresie pojawiają się na scenie: Gucio, Albin i Papkin z przylepionym uśmiechem błaznów, są wzbudzającymi litość rozkapryszonymi i zmanierowanymi bawidamkami. Już przed wybuchem ostatniej wojny Jaracz zrywa z tą konwencją i oto ukazuje nam galerię postaci fredrowskich - przemienionych w odbrązowionej scenerii. Przejrzałem kilkanaście recenzji ze sztuk Fredry wyreżyserowanych w teatrze na Powiślu. Ileż w nich napaści uczonych fredrologów na Bogu ducha winnego Jaracza. Jeden z krytyków napisał wtedy w tytule "Ale nie deptać świętości". Tak jakby on, jego epoka i ocena opinii artystycznych jakiegoś czasu mogła wykreślić owo: "sacrum w sztuce". Oj! Skąd my podobne zawołania i w nowszych czasach znamy?

Nie wiem czy sztuki Fredry są łatwe, czy trudne do grania. Dwie wykształciły się w związku z tym zagadnieniem szkoły, skrajnie z sobą sprzeczne. Wiem natomiast, że Fredro we wszystkich teatrach polskich, tak stołecznych jak i na prowincji tworzy żelazną pozycję repertuarową. A gdyby ZAIKS musiał odprowadzać mu tantiemy, Fredro byłby najlepiej zarabiającym pisarzem w Polsce.

Na Narodowej Scenie tradycje fredrowskie są mocne i ugruntowane. Z ostatnią premierą sezonu 1972/73 Teatru Narodowego wystąpił Adam Hanuszkiewicz, prezentując "Trzy po trzy", robiąc z tego przedstawienia solenny benefis Kazimierzowi Opalińskiemu, w sześćdziesiątą rocznicę jego pracy w teatrze. Kazimierz Opaliński w roli Dyndalskiego w dialogu z Danielem Olbrychskim - Papkinem i Kazimierzem Wichniarzem - Cześnikiem, na zasadzie cytatu teatralnego, prezentuje scenę pisania listu. Ileż to razy widzieliśmy już tę "Zemstę", ilekroć płakaliśmy aż do łez właśnie w tym momencie. Opaliński stwarza kreację Dyndalskiego - niezwykłą. To nie jest zastraszony sługa, nie jest także szaraczek trzymający się pańskiej klamki. Dyndalski Opalińskiego w tym jubileuszowym przedstawieniu jest barwnym, dostojnym ptakiem, który robi unik przed jastrzębiem, ale czyni to w sposób wzbudzający szacunek i wzruszenie.

Spektakl "Trzy po trzy" tak jak zapowiadał Hanuszkiewicz, jest ekspozycją myśli frasobliwych Fredry wybranych z jego spuścizny pisarskiej. Jest to spektakl wielowątkowy. Niektóre myśli, rzucane są w salę bez konkluzji. Pozostawione jak gdyby swojemu własnemu życiu. Inne przeradzają się w konsekwencję fabularną. A jednak cały spektakl utrzymuje się w tonie improwizacji na tekstach Fredry. Improwizacji przemyślanej, dopracowanej i niezwykle komunikatywnej. Jest to Fredro - strząśnięty z pióra, ale nie byle jak, byle gdzie. Tym "strząśnięciem" widz czuje się dotknięty i poruszony. Przez kilka ostatnich lat dyskutujemy żarliwie o zjawisku zwanym Teatr Hanuszkiewicza. Nie wiem, czy jest to zawsze teatr dobry, czy zawsze mniej lub więcej udany, ale wiem, że jest to teatr niezwykły. Nie musimy się ze wszystkim, co w tym teatrze zgadzać. To nawet zupełnie naturalne.

W spektaklu "Trzy po trzy" na osobne omówienie zasługuje muzyka i piosenki skomponowane do tekstów Fredry przez Andrzeja Kurylewicza. I znów, jak w Słowackim, Norwidzie, tworzą one osnowę dramatyczną, są spoidłem i interpretatorem tekstów. Wreszcie same w sobie posiadają urok niezwykły. Podobnie Marian Kołodziej - scenograf jest w sensie dosłownym współtwórcą tego spektaklu.

Wszystkie te elementy podbudowują grę aktorów, w której prowadzi Andrzej Łapicki, odtwarzający prowadzącą rolę Fredry. Swobodny, nie oglądany dawno w kostiumie starszym niż współczesna mu epoka. Dowcipny, pointujący wspaniale sytuację. Sekundują mu w tym jego do niedawna uczniowie z warszawskiej PWST: Anna Chodakowska, Mieczysław Hryniewicz i Wiktor Zborowski, zaangażowani przez Adama Hanuszkiewicza do zespołu Teatru Narodowego. Wąż ślicznie poprzebieranych pań, a takie sprężystych huzarów nadaje przedstawieniu momentami charakter niezwykle kolorowego music-hallu.

Kiedy felieton mój dotrze poprzez długi "okres produkcji" do Czytelników, w Teatrze Narodowym trwać będą już wakacje, do września. Wszelako polecam naszym Czytelnikom ten spektakl jako pierwszy wieczór teatralny nowego sezonu.

Fredro improwizowany, przemyślany, oczyszczony z naleciałości safandulstwa przypisywanego jego osobie, wciąż aktualny i zapewniający trzy godziny intelektualnej zabawy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji