Artykuły

List z lawendą

Jest trochę uroczych chwil i ładnych rekwizytów w tej drugiej z kolei adaptacji powieści Gałczyńskiego z wczesnego okresu jego twórczości: skrzyżowanie poezji z groteską w grze aktorów i kompozycji scenicznej, zabawne kostiumy i powabne igraszki parasolami, trzymanie się klimatu poetyki Gałczyńskiego, która przez "Porfiriona Osiełka" torowała sobie drogę zarówno do "Kolczyków Izoldy" jak do Zielonych Gęsi i Listów z fiołkiem. Krystyna Meissner starała się usilnie, by absurdy "Porfiriona" i fantazja "Porfiriona" nie ograniczały się do cech zbieżnych z teatrem Witkacego, z wizjami Schulza. Toczyć się miały te młodociane figle autora "Niobe" lekko i nie za długo, wśród pełnych wdzięku, szybkich zmian sytuacji.

I aktorzy starali się dostosować do poetycko-groteskowych pląsów poety: zwłaszcza Andrzej Szajewski, postać tytułowa, zdziwiony Kandyd czy inny prostaczek boży, bezbronna ofiara i niewinny poeta. Zabawne, choć wedle gotowych wzorów figury, zaprezentowali Tadeusz Pluciński i Józef Duriasz, Adam Mularczyk i Wiktor Nanowski. August Kowalczyk w paru wcieleniach grał udatnie, natomiast Autor coś tam mruczał pod nosem, jakby się wstydził tekstu. Zespołu męskiego dopełniają Henryk Boukołowski, Tadeusz Jastrzębowski, Wojciech Alaborski, Wacław Kowalski i Ryszard Nawrocki, wśród kobiet wsunęła się na czoło Eugenia Herman w pysznej sylwetce gestykulacji i jędzowatości wdowy Heksenszus, a zabawne figurki stworzyły Zofia Komorowska i Aniela Świderska. Monika Sołubianka była zwiewnie poetycka i wyglądała prześlicznie, Jadwiga Barańska ucharakteryzowała się tak zręcznie na dziewicę Epifanię, kochającą kwiaty, te w pierwszej chwili jej nie poznałem.

Jest trochę dobrego teatru w przedstawieniu w Teatrze Kameralnym. A jednak całość zawodzi, zostawia widza zimnym. Znawcy powiadają, że w "Porfirionie Osiełku" sportretował Gałczyński prawie naturalistycznie pewne osoby ze swego otoczenia. To samo zrobił Wyspiański w "Weselu". O pierwowzorach możemy od dawna nic nie wiedzieć. A jednak "Wesele" jest "Weselem", a "Porfirion" tylko błahostką, bibelocikiem z lat dawnych. Z bardzo prostego powodu: osoby z chaty w Bronowicach uosabiają wielkie problemy społeczne i polityczne, a osoby z pensjonatu w Milanówku posłużyły poecie tylko do kabaretowych żartów. Krystyna Meissner musiała mieć przed oczyma teatr Witkacego, nawet gdy mu się chciała przeciwstawić. Ale cóż: z Witkacego promieniuje wielkie zaangażowanie, podczas gdy z "Porfiriona" - bo oczywiście nie z późniejszego Gałczyńskiego - bardzo wąziutki, bardzo osobisty krążek żarcików kameralnych, już przeważnie - powiedzmy sobie szczerze - zwietrzałych.

W lekturze to wychodzi inaczej. W lekturze także i wczesna poetyka Gałczyńskiego może być źródłem wzruszeń. W teatrze "Zielona Gęś" szarzeje, i na to nie ma rady. "Porfirion Osiełek" może być zabawką dla smakoszy. Choć scena wstępna, na cmentarzu przypomina w ujęciu reżyserskim "Nasze miasto" Wildera - obrazki z przygód Porfiriona dzieją się ani w naszym, ani w żadnym mieście: dzieją się w fantazji poety, zbyt w tym wypadku wiotkiej, by ściągnięta na masywną scenę i wciśnięta w konkretnych aktorów, mogła udźwignąć przyciężki lot odległych od nas żartów, uśmiechów, drwinek i nieważkich westchnień.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji