Papierowa namiętność i syntetyczna krew
Kaliski teatr im. Bogusławskiego zainaugurował jubileuszowy sezon 1999/2000 dramatem Federica Garcii Lorki "Krwawe gody". Wybór tej właśnie sztuki jest co najmniej problematyczny. Kultura i obyczajowość andaluzyjskiej wsi są na tyle obce współczesnemu polskiemu widzowi, że wątpię, by przedstawiona historia mogła mocniej poruszyć emocje i uczucia publiczności.
Inspiracją do napisania "Krwawych godów" stała się notatka prasowa. Panna młoda porzuca męża i ucieka podczas wesela z dawnym swym narzeczonym. Obyczajowość hiszpańska nakazuje młodemu małżonkowi pomścić zniewagę.
Reżyser kaliskiego przedstawienia zrezygnował z nachalnego, eksponowania hiszpańskości. Scenografia jest umowna, oszczędna w środkach i surowa. Spośród wszystkich kostiumów jedynie strój Matki składa się z elementów, na tyle czytelnych, by nasunąć widzowi ciąg kulturowych skojarzeń. W tej sytuacji jedynym nośnikiem egzotycznej obyczajowości staje się muzyka.
Jan Nowara postanowił skoncentrować się w swym spektaklu na sile uczuć. Przy wyborze tej opcji niezbędny jest zespół aktorski składający się z silnych osobowości scenicznych. Takiego zespołu nie udało się jednak reżyserowi stworzyć. Dobre i wiarygodne role stworzyli co prawda Małgorzata Andrzejak (Matka), Przemysław Kozłowski (Leonardo) i Katarzyna Strojna (Narzeczona), ale Michał Chorosiński nie sprostał niestety swej roli. Jego Narzeczony jest pozbawiony temperementu i południowej gwałtowności. A powinna to być przecież postać pełna wewnętrznych sprzeczności - uległości i zdecydowania, delikatności i brutalności, otwartości, a równocześnie niewolniczego poddania się tradycji.
W takim ujęciu nie tyle opowiadana historia, ile forma wysuwa się w przedstawieniu na pierwszy plan. A forma nie jest się w stanie obronić sama. Zatraca się więc gdzieś wymowa i hierarchia poszczególnych scen i ostatecznie w świadomości widza dominuje liryczna scena (ze Śmiercią i Księżycami), która - aczkolwiek piękna - powinna być jedynie subtelnym komentarzem gwałtownych wydarzeń.
Ostateczny kształt sceniczny przedstawienia zaskakuje widza, zwłaszcza wobec wcześniejszych deklaracji reżysera: "(...) teatr to miejsce, które powinno dostarczać przede wszystkim przeżyć. Decyduję się na reżyserowanie tylko wtedy, kiedy czytany tekst potrafi uruchomić moją wyobraźnię, a na dodatek sprawia, że jestem bliski wzruszenia (...)".
Tymczasem zamiast emocji i wzruszeń znudzony widz przytłoczony zostaje formą.