Artykuły

Smutny nastrój

Dyrektor Bogusław Nowak z Ośrodka TVP w Krakowie pokazał na żywo w niedzielne południe wystawiony w Teatrze PWST spektakl "Kreatura". Owa transmisja uświadomiła mi, ile wspaniałych spektakli ginie bezpowrotnie. Nie wiem, ile kosztuje taka transmisja, ale wiedząc, ile pieniędzy marnuje TVP na głupie programy, zapytam naiwnie, a dlaczego by nie? - pisze Wacław Krupiński.

Alleluja za nami, a mnie smutno. Nawet fakty, które niby powinny cieszyć, też mnie nie cieszą. Albo co najwyżej napawają radością połowiczną. Przy czym na ogół nie jest to szklanka do połowy pełna, a w połowie pusta. Objętość niby taka sama, ale samopoczucie jakże odmienne. Ale nie wyłącznie o samopoczucie idzie.

Oto wyprzedzając o tydzień Międzynarodowy Dzień Teatru, acz z tej okazji, dyrektor Bogusław Nowak z Ośrodka TVP w Krakowie pokazał na żywo w niedzielne południe wystawiony w Teatrze PWST spektakl "Kreatura". W nim wspaniała Anna Polony i świetnie jej partnerujący Andrzej Mrowiec. Oto czas się cofnął o 20 lat, lekko licząc, i znów Stanisław Zajączkowski odpowiadał za transmisję przedstawienia na żywo. A było na żywo jak najbardziej. Dwójka aktorów tak się spięła w obecności kamer, że przyspieszyła spektakl o siedem minut. Mimo woli, bo można i świadomie. To Jerzy Nowak, o którym piszę parę stron dalej, wspomina, jak to przed laty aktorzy grający w "Mazepie" z powodu transmisji z olimpiady podkręcili tempo spektaklu tak, że zarobili potrzebne 20 minut.

Ale wróćmy do "Kreatury". Spektakl marzenie, ale ile osób zasiadło przed telewizorem w niedzielne słoneczne południe? Cóż, dyrektor Nowak zrobił, co mógł i nadał kiedy mógł, tyle jego władzy, ile przyznali mu w centrali tzw. pasma. I bardzo jestem teraz ciekawy, czy uda się ów spektakl wepchnąć na antenę ogólnopolską. Już nie mówię, że w tzw. prime time, ale niechby o 23 w niedzielę. Swoją drogą, słusznie zwrócił uwagę ostatnio jeden ze znajomych, że jak już dyr. Terentiew decyduje się nadawać relację z konkursu Przeglądu Piosenki Aktorskiej o północy, niby dla tych, co wieczorami spać nie chcą, to niechby i nadawała o 5.30 dla tych, co rano spać nie mogą. I ja ów wniosek popieram, nie żeby bezinteresownie, ale Jan Blajda również interesownie go zgłosił, bo pewnie chciał oglądać syna Mikołaja, który towarzyszył jako muzyk nagrodzonej Joannie Słowińskiej. Inna sprawa, że złudzeń nie mam żadnych - dopóki Niny Terentiew nie dopadną bezsenne poranki, propozycja szans nie ma żadnych.

Ale ja tu wpadam w dygresje (jeden Nowak, drugi Nowak, Blajda, a nawet dwóch, Słowińska), a rzecz jest arcypoważna. I smutna. Bo owa transmisja uświadomiła mi, ile wspaniałych spektakli, choćby dyplomowych z tejże PWST, "Zielona gęś" przykładem, ginie bezpowrotnie. Nie wiem, ile kosztuje taka transmisja, ale wiedząc, ile pieniędzy marnuje TVP na głupie programy, zapytam naiwnie, a dlaczego by nie? Niech zabrzmi to demagogicznie, ale to za prezesa Macieja Szczepańskiego mógł Krzysztof Miklaszewski kręcić materiały do swych "Twarzy teatru". Obecnie w telewizji oglądamy głównie ludzi sceny, czy też areny bardziej, politycznej. Ta transmisja leci ciurkiem. Tyle że ani Gruszka Siemiona nie zastąpi, ani Giertych - dajmy na to Karewicza.

Pozostańmy przy teatrze. Właśnie otwarto, też z okazji święta teatru, w "Domu pod Krzyżem" wystawę poświęconą Jerzemu Bińczyckiemu. Pierwszą z cyklu "Gwiazdy sceny krakowskiej", na której przedstawiany stawić się nie mógł. Ale dlaczego brakowało tych, którzy być mogli, że nie powiem powinni - aktorów Starego Teatru, jego dyrekcji? Czy coś tłumaczy, że jej nie było, bo i wtedy jej nie było? Bo w ogóle rzadko jest. Po blisko siedmiu latach nie ma sensu przypominać emocji i sporów, jakie po okresie dyrekcji Krystyny Meissner rozgorzały w zespole. Ale też zapominać nie wolno, że to ta lawa namiętności wywołała śmierć Jerzego Bińczyckiego. Wolą o tym nie pamiętać ci, którzy w środowe popołudnie nie znaleźli czasu, by uczestnictwem w wernisażu oddać hołd koledze aktorowi, który podjął się roli dyrektora? Być może słabo się rozglądałem, ale zobaczyłem Martę Stebnicką, Majkę Zającównę, Andrzeja Mrowca, Jerzego Trelę i jeszcze bodaj dwie osoby z teatralnej administracji, i Elżbietę Bińczycką z dorosłym już synem Janem. Nie wiem, co myślał. Mnie było smutno. I jest.

I nawet nie jest to nastrój do sięgnięcia po szklankę.

Na zdjęciu: "Zielona Gęś" w Teatrze PWST.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji