Artykuły

Nasze cyrki

Włodzimierz Majakowski zakończył swoją "Pluskwę" obrazem z przy­szłości - główny bohater sztuki Prisypkin razem z bohaterką tytułową zostają odmrożeni po 50 latach. Wtedy dla nich obojga jest już tylko jedno miejsce - klat­ka w zoo, gdzie zostają umieszczeni ja­ko przedstawiciele wymarłych gatunków - "Burżujus vulgaris" i "Pluskwa normalis". Polski dramaturg Tadeusz Słobodzianek w tym miejscu, gdzie Majakowski kończy, rozpoczyna swoją sztukę. Każe Prisypkinowi wyjść z klatki i odnaleźć się w rzeczywistości Moskwy końca XX albo początku XXI wieku. Jego sztu­ka niczym sen na jawie przedstawia świat, w jakim znajdują się nie tylko Rosjanie: "Komunizm, którego jak gdyby nie by­ło, chrześcijaństwo, które jak gdyby jest, bolszewicy przemienieni w milonerow, apostołowie w towarzyszy...". Te słowa Prisypkina, jedne z ostatnich wypowie­dzianych w sztuce, najlepiej oddają jej sens. Zawiera się on w próbie grotesko­wego opisu galimatiasu, w jakim znale­źliśmy się, kiedy nastała wolność.

Sztukę Słobodzianka współtworzą fak­ty z dzisiejszej historii i niezwykle rozbu­dowane literackie odniesienia do mistrzów literatury rosyjskiej, między innymi Dostojewskiego, Mandelsztama, Gogola, Jerofiejewa, Bułhakowa... Tekst skrzy się od formalnych pomysłów, "chwilowych" puent i językowych potyczek, które do­brze sprawdzają się w lekturze, ale od te­atru wymagają odpowiedzi na podstawo­we pytanie - jak to wszystko ugryźć, by opowieść o niewiarygodnych przygodach Prisypkina w Moskwie nie przerodziła się w zbiór literackich skeczy.

Można to zrobić co najmniej na dwa sposoby. Pierwszy zaprezentował Kazi­mierz Dejmek w swojej prapremierowej inscenizacji, którą przedstawił w Teatrze Nowym w Łodzi. Zmarły w ubiegłym ty­godniu reżyser uczynił ze "Snu pluskwy" moralitet, w którym bohaterowie są gło­sicielami poddanych osądowi widza idei.

Całkiem inaczej postąpił reżyser nowej inscenizacji - Słowak Ondrej Spiśak. Ca­łą akcję sztuki umieścił w cyrku, z wszel­kimi jego atrybutami - cyrkową orkiestrą, popisami magików, akrobatów i scenka­mi z udziałem klownów. Nie jest to wca­le interpretacja naciągana, zważywszy że wpisane przez samego Słobodzianka w tekst sztuki komiczne intermedia z udziałem Dozorcy I i II to gotowa klownada, a sam Prisypkin siedzący w klatce ze swoją pluskwą też bardziej pasuje do cyrku niż do zoo. Na tę scenerię cyrku Spiśak nałożył jeszcze deklarowaną bar­dzo wyraźnie baśniowość - poszczególne miejsca akcji ilustrowane są dużymi obra­zami wyglądającymi tak, jakby je skopio­wał z jakiejś starej książki dla dzieci.

W całym tym świecie postacią zaska­kującą i bardzo dobrze wymyśloną jest sam Prisypkin. W interpretacji Leona Charewicza jest on osobą cichą, spokoj­ną, czasami chciałoby się wręcz powie­dzieć - nie z tej bajki, którą wypełnia gro­mada błaznów i udawaczy. Jest uosobie­niem przeciętności i powściągliwości, co w zupełności wystarcza, by mianować go bolszewikiem, artystą albo Chrystusem, który powtórnie zstąpił na ziemię. Ten Chrystus nie musi nawet czynić cudów, bo w zwariowanym cyrku, w którym się znalazł, cuda dzieją się same z siebie, a największy cud jest wtedy, gdy coś się choćby przez chwilę dzieje normalnie.

Co zostaje po zobaczeniu tego cyrku? Z tym jest pewien kłopot, bo kolejne sce­ny, z których wyczytujemy, że naszym światem kręcą gangsterzy, że wielcy tego świata sprzymierzają się przeciw maluczkim, że mentalność komunistyczna sie­dzi głęboko w społeczeństwie i że wszyst­ko to, co nas otacza, to jeden wielki gali­matias (albo - jak chce Słobodzianek - "burdel"), żadnych odkryć dla przecięt­nego widza teatru nie niosą. Wszystko to wiemy, jeżeli nie z teatru, to z gazet i z te­lewizji. Sceny egzekucji pokazywane na ekranie i zaraz po nich zdjęcia ofiar zama­chu terrorystycznego w moskiewskim te­atrze, podobnie jak sceny opowiadające o dziecięcej prostytucji, również brzmią publicystycznie, co nie byłoby zarzutem gdyby nie fakt, że tu publicystyka ozna­cza chęć załatwienia wszystkich makro-i mikroblemów jednym gromkim tekstem, co ani w teatrze, ani w gazecie jeszcze ni­gdy się nie udało.

Słowa Majakowskiego, który pod ko­niec spektaklu schodzi z pomnika i roz­mawia ze stworzonym przez siebie Prisypkinem, należy więc odnieść również do jego drugiego ojca - Słobodzianka. Au­tor "Pluskwy" mówi tam, że jego meta­fora nie do końca była trafiona. Ja dopo­wiem, że metafora Słobodzianka i idące­go za nim konsekwentnie Spiśaka sprawi­ła, że pluskwa nażłopała się tyle hektoli­trów świeżej krwi, że musiała w którymś momencie pęknąć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji