Artykuły

Dobra forma teatru formy

O zimowych krakowskich premierach: "Weselu Figara" Capelli Cracoviensis, "Eugeniuszu Onieginie" Opery Krakowskiej, Ślubach" - dyplomie wydziału wokalno-aktorskiego PWST i "Drodze do ósmego kwadratu" Teatru Mumerus - pisze Justyna Nowicka w miesięczniku Kraków.

Mozart a la Schaeffer

Interesująco zakończyła 2010 rok Capella Cracoviensis, wyznaczając w Krakowie nowe standardy teatralnego eksperymentu. Krakowscy muzycy, wspierani przez międzynarodowych wirtuozów, wystawili w sylwestrową noc "Wesele Figara" [na zdjęciu] Mozarta. Ogromnie cieszy, że Capella pod wodzą Jana Tomasza Adamusa coraz odważniej eksploruje rejony teatru, wprowadzając do dość nudnego życia muzycznego w Krakowie nutę prowokacji i niepokoju. Wszystko to za sprawą pary realizatorów: Jana Peszka i Cezarego Tomaszewskiego. Peszek to jeden z najbardziej niepokornych polskich aktorów, od pewnego czasu praktykujący także jako reżyser, wychowanek króla krakowskiej awangardy Bogusława Schaeffera. Tomaszewski pojawił się w Polsce całkiem niedawno, po latach teatralno-performerskiej praktyki w Wiedniu. No i zaczęło się! Najpierw była cudowna zabawa z madrygałami Monteverdiego w barze mlecznym, potem osobliwe "Wesele Figara" w Głównym Gmachu Muzeum Narodowego w Krakowie.

Szkoda, że raczej Państwo już tego nie zobaczą (projekt zaplanowany był tylko na 3 spektakle).., Peszek i Tomaszewski wyrzucili ze sceny antykwaryczne falbany i żaboty, stylowe XVIII-wieczne meble i historyczną choreografię. Bez nabożeństwa przekartkowali libretto. W sceniczną akcję wkradły się prowokacyjna kpina i absurdalny gest, akrobatyczne układy taneczne rodem z teledysków w stylu vintage. Jakby euforyczna, działająca jak szampan muzyka Mozarta sprowokowała artystów do przekornego performensu na temat znanej opery. A skomplikowane działania bohaterów, zapisane przez librecistę, stały się tylko pretekstem do autonomicznej, nieco anarchizującej akcji, a nie jej ilustracją. Oczywiście można się zżymać, że Hrabina dłubie w nosie. Albo że cala druga część przedstawienia jest niewidoczna dla widza, bo rozgrywa się w ciemnych czeluściach sal wystawowych muzeum. Że orkiestra, choć brzmi stylowo, gubi się w niuansach. Że intonacje czasem nie takie... Można i tak. Ja wolę cieszyć się inwencją, od której kipi (musuje!) ta inscenizacja, tak inna od wszystkiego, co mieliśmy ostatnio okazję w Krakowie oglądać.

Przy okazji trudno nie wspomnieć o tym, co w Capelli bardzo niepokoi. Pełen pomysłów dyrektor Adamus nie najlepiej radzi

sobie jako zarządzający zespołem. Może na pomoc powinien przybyć zawodowy negocjator? Konflikt z muzykami stal się gorącym tematem w lokalnych mediach, prowokując mnóstwo gorących komentarzy na forach. Szkoda tylko, że anonimowi specjaliści od zarządzania rzadko bywają na koncertach. Niestety, sztuka bardzo źle znosi kompromisy, nie jest przestrzenią demokracji i dialogu. Dyrektor zawsze będzie dyktatorem. A głównym kryterium oceny jego pracy jest artystyczna jakość repertuaru.

Oniegin w kaloszach

Niepełną satysfakcję przyniósł "Eugeniusz Oniegin" w Operze Krakowskiej, mimo że do realizacji przystąpił prawdziwy "dream team" - reżyser Michał Znaniecki, szef muzyczny Łukasz Borowicz, wreszcie nasz baryton nad barytony Mariusz Kwiecień. Na co dzień śpiewający w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Kwiecień nie zawiódł, udowadniając swoją światową klasę, a Borowicz zaproponował ciekawą, dynamiczną wersję muzyki Czajkowskiego, unikając przy tym mielizn sentymentalizmu.

Ale to nie wystarczyło. Znaniecki ma opinię reżysera kreatywnego, świetnie znającego tradycję, ale uciekającego od schematów. W Krakowie udowodnił przede wszystkim, że ma skłonność do ryzykownych pomysłów - najpierw "przepisał" Mozartowskiego "Don Giovanniego" na operową wersję 8 i pól Felliniego, teraz usiłował zrobić z "Eugeniusza Oniegina" kiczowatą baśń o "Królowej Śniegu". Zlodowaciałe serce tytułowego bohatera miało bowiem topić się pod wpływem gorących namiętności... Najpierw na scenie zrobiło się więc wilgotno od topniejących brył lodu, ruszyła kra, w końcu śpiewacy człapali w kaloszach, wzbudzając wokół siebie strugi wody. Finałowy bal odbył się w basenie. Sam pomysł może i interesujący, wymagałby jednak wizjonerskiej oprawy wizualnej, tymczasem przedstawienie pobiło rekordy brzydkiej i niefunkcjonalnej scenografii (autor: Liugi Scoglio), opierającej się na drzewkach i pozawieszanych sreberkach. Symbolika topniejącego serca z lodu trąciła łopatologią.

"Eugeniusz Oniegin" to pierwszy od wielu lat spektakl przygotowywany w koprodukcji z Teatrem Wielkim - Operą Poznań, ABAO w Bilbao i Teatro Argentino La Plata. Mam wątpliwości, czy mamy się czym chwalić. Może wystarczyłby dobry koncert?

Uwikłani w pleć

Wojciech Kościelniak, odnowiciel polskiego musicalu, od kilku sezonów związany jest jako pedagog z krakowską PWST. Najnowszy efekt tej współpracy to "Śluby" według Aleksandra Fredry - spektakl dyplomowy studentów IV roku o specjalności wokalno-aktorskiej.

Śluby (już nie "panieńskie") to spektakl współczesny, bez polskiego dworku, staropolskich kostiumów i fredrowskiej aury. Teatralna forma, prosta i ruchliwa niczym owady na ekranach, budowana jest językiem całkowicie autonomicznym wobec tradycji. Szkoda, że nie do końca sprawdza się muzyka Piotra Dziubka - początkowo interesująca, później nużąco powtarzalna, oparta na kilku harmonicznych zestawieniach. Ciekawa jest za to koncepcja spektaklu - bohaterowie Ślubów to ludzie uwikłani - symbolika nici, sieci i spętania pojawia się od pierwszej sceny. Uwikłani w swoją płeć i obyczaje, w narzucone przez innych społeczne role. Sceniczne obrazy tworzone przez scenografa Damiana Styrnę pełne są nitek, pajęczyn, więzów i węzłów. Kościelniak czyta znaną wszystkim historię o pannach, co nie chciały męża poprzez psychoanalityczny klucz - dziewczęca intryga kryje w sobie strach przed dorosłością i seksualnością, stały motyw wielu opowieści o dojrzewaniu.

"Śluby" w PWST powinni zobaczyć ci widzowie, którym bliski jest teatr formy - totalny, oparty na muzyce i wyrazistej plastycznej koncepcji. Lepiej jednak przed seansem przypomnieć sobie lekturę - adepci specjalności wokalno-aktorskiej mają spore problemy z dykcją i zawiłości Fredrowskiej intrygi przekazują nam raczej poprzez dźwięk, ruch i gest, niż poprzez słowo. Co gorsza, miewają także problemy ze śpiewem. Cóż, taki urok dyplomów w szkole (choć nie ma właściwie zwyczaju, by traktować je z taryfą ulgową).

Z Janem zamiast Alicji

"Rozgrywa się tu jakaś gra, wielka jak świat. Jeśli pozwolą ci się do niej dołączyć, możesz zostać pionkiem..." - tak na swój nowy spektakl zaprasza Wiesław Hołdys, założyciel i reżyser teatru Mumerus. To jedna z moich ulubionych scen w Krakowie - raczej na uboczu, czy raczej w podziemiu, zawsze w orbicie nieco porzuconych przez polski teatr tekstów - od literatury sowizdrzalskiej po klasykę angielskiego absurdu. Hołdys tym razem sięgnął po drugą ze słynnych powieści Lewisa Carrolla - Through the Looking-Glass (Alicja po drugiej stronie lustra). Z tym, że w "Drodze do ósmego kwadratu" zamiast Alicji pojawia się Jan (pełen wdzięku, dyskretnie zdystansowany Jan Mancewicz).

Jak pisze Maciej Słomczyński w przedmowie do swojego tłumaczenia tej książki: ,jest to zapewne jedyny wypadek w dziejach piśmiennictwa, gdzie jeden tekst zawiera dwie zupełnie różne książki: jedną dla dzieci i drugą dla bardzo dorosłych". Bez cienia wątpliwości Hołdys wybiera książkę dla dorosłych, wrzucając swojego bohatera w przestrzeń (czy na planszę) dziwacznej partii szachów. 0 co jest ta gra? Oczywiście o życie. A jej reguły? Nieodgadnione. Może to reguły snu, psychodelicznej zabawy, opiumowego rojenia (zarzucano je także autorowi książki). Dżem? Oczywiście, tak. Ale tylko wczoraj lub jutro. Nigdy dziś. Jan usiłuje pojąć reguły tej osobliwej gry, ale otaczające go szachowe figury zadania nie ułatwiają. Pojawia się za to przepis na potrawkę z niemowlęcia, wymiana uprzejmości z puddingiem i zalecenia, jak trzymać maczugę (z czułością). Czy Jan wygra swoją partię, zostanie Królową, dojdzie do "ósmego kwadratu"? Jeszcze jeden cytat z książki: "Nie uda ci się to w żadnym razie, chyba, że ruszysz w przeciwnym kierunku"... Polecam Państwu drogę do Mumerusa: Teatr Zależny Politechniki Krakowskiej, Kanonicza 1. Wszak (to z pierwszej części arcypowieści Carolla) "wszyscy jesteśmy obłąkani".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji