Artykuły

Ambitny teatr za czerwona kreską

- Sztuka w teatrze powstaje na granicy buntu i eksperymentu. Tymczasem widzowie lepiej czują się w świecie bezpiecznym, gdzie królują farsy. Dlatego tak trudno być dyrektorem teatru - uważa Ingmar Villqist, dramatopisarz, który wrócił na Śląsk z Gdyni, gdzie przez 2 lata kierował Teatrem Miejskim.

Ewa Niewiadomska: Z jakimi odczuciami zamknął pan za sobą drzwi Teatru Miejskiego w Gdyni? Ingmar Villqist: To było ogromne przeżycie. Po ostatniej rozmowie i pożegnaniu z zespołem artystycznym trzęsły mi się nogi. Decyzja o odejściu była jednak konieczna, bo program, który realizowałem w tym teatrze, oparty na wielkiej literaturze, reżyserowany przez znakomitych polskich twórców, był zbyt hermetyczny dla lokalnej publiczności. Ten problem dotyczy bardzo wielu teatrów w odległych od centrów miejscach. Płynie z tego jedna nauka: osoby, które mają objąć teatr, powinny być poinformowane o stawianych im wymaganiach. Czy ma powstać repertuar eklektyczny z farsami, bajkami, lekturami szkolnymi, czy bardziej wyszukany artystycznie.

Czy teatr proponujący jednocześnie farsy, bajki i poważne dramaty to teatr mieszczański?

- Tak, to jest formuła bezpieczna. Zaspokaja podstawowe potrzeby różnych grup i zapełnia widownię. Czasem na mniejszych scenach takich teatrów powstają rzeczy poważniejsze, które można pokazać na festiwalach. Tymczasem budowanie repertuaru, który jest dużym wyzwaniem i dla artystów, i dla publiczności, jest stwarzaniem wieży z kości słoniowej. To generuje szereg dalszych problemów: od akceptacji publiczności po stosunek środowiska czy urzędników do takiej propozycji. Wszystko musi precyzyjnie ze sobą współgrać, żeby można było zaspokoić z jednej strony własne ambicje artystyczne, a z drugiej potrzeby widzów. Ludzie w Polsce uwielbiają teatr, ale przeważnie wybierają propozycje lekkie lub miękko zbliżające się do czerwonej kreski, za którą jest już ryzyko.

A jeśli się tę czerwoną kreskę przekroczy, traci się widzów?

- Niestety, tak. Niewiele jest w Polsce teatrów, które mogą sobie pozwolić na taki wymarzony repertuar, złożony z wielkiej literatury, która zadaje pytania o fundamentalne sprawy dotyczące nas wszystkich. Nie można się jednak poddawać. Trzeba próbować widza umiejętnie zatrzymać i wprowadzać w ten bardziej ambitny świat, na przekór zmyślnej agresji popkultury.

Być może nadzieją są tu widzowie młodzi, którzy pokochali teatry w Legnicy i Wałbrzychu. Choć tamtejsi artyści biją po oczach drastycznymi obrazami, mają i publiczność, i uznanie krytyki jednocześnie.

- Rzeczywiście, młodzi ludzie uwielbiają chodzić na spektakle interwencyjne, niekonwencjonalne, zrywające z tradycją. Legnica i Wałbrzych to takie dwie teatralne wyspy-enklawy oddalone od centrów, w których powstają znakomite spektakle. Legnica po latach ciężkiej pracy zespołu artystycznego i dyrektora Jacka Głomba jest bardzo ważnym miejscem na mapie teatralnej Polski. Wałbrzych również nie kojarzył się wcześniej ze sztuką teatralną.

Na Górnym Śląsku mamy kilka teatrów z dobrymi zespołami, ale wciąż musimy walczyć o uznanie i zauważenie w Polsce. Często się to nie udaje. Dlaczego?

- To prawda. Jest tu kilka znakomitych zespołów teatralnych. Festiwale Rzeczywistość przedstawiona i Interpretacje od dawna liczą się w Polsce. Trudno jednak przewidzieć, zaplanować zaistnienie konkretnego teatru w kraju. Najczęściej pojawia się jakaś osoba, indywidualność, idą jakieś impulsy z różnych miejsc, czasem z zagranicy, i nagle teatr rozkwita. Powstają rzeczy nowatorskie, ciekawe, wytwarza się odmienna od dotychczasowej energia. Żeby jednak tak się stało, potrzebna jest też okrutna determinacja. Czasem trzeba mieć odwagę zaprosić kontrowersyjnych, głośnych reżyserów. Oni przecież pracują w całej Polsce, mogą więc i tu. Jest wtedy szansa, że powstanie niezwykły spektakl. Potem trzeba na niego postawić. To jest praca zbiorowa całego zespołu i wszystkich, którzy mają wpływ na teatr.

Pan pracuje teraz w Krakowie.

- Na Małej Scenie Teatru Bagatela reżyseruję swoją "Noc Helvera". To będzie blisko 50. premiera tego przedstawienia. Większość odbyła się za granicą. Przed wyjazdem do Krakowa skończyłem nagrywanie słuchowiska w Teatrze Polskiego Radia w Warszawie na podstawie mojej jednoaktówki "Taka fajna dziewczyna jak ty". Wcześniej nagrywałem tam "Kompozycję w błękicie". Pracowałem z Ewą Szykulską, Marcinem Trońskim i wspaniałą Mają Ostaszewską. To jest to, co kocham. Najważniejsze zawodowe chwile. Naprawdę intymne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji