Artykuły

Smutek komediantki

"Halo, halo! Tutaj ptasie radio w brzozowym gaju/ Nadajemy audycję z ptasiego kraju" - recytuje Irena Kwiatkowska, siedząc w fotelu na małej scenie w Domu Aktora w Skolimowie. To jej ulubiony wiersz Juliana Tuwima. Jest wrzesień 2009 r. i artystka obchodzi 97. urodziny. Irena Kwiatkowska ma łzy wzruszenia w oczach i uśmiech na twarzy. Nie wie jeszcze, że to już ostatni raz, kiedy publicznie recytuje Tuwima - piszą Iga Nyc i Dawid Karpiuk.

IRENA KWIATKOWSKA ZMARŁA 3 MARCA. Miała 98 lat. Ci, którzy ją znali bliżej, wspominają: - W komediach przypominała Chaplina, humor był u niej zawsze podszyty melancholią.

"Halo, halo! Tutaj ptasie radio w brzozowym gaju/ Nadajemy audycję z ptasiego kraju" - recytuje Irena Kwiatkowska, siedząc w fotelu na małej scenie w Domu Aktora w Skolimowie. To jej ulubiony wiersz Juliana Tuwima. Jest wrzesień 2009 r. i artystka obchodzi 97. urodziny. Oklaskują ją Irena Santor, Jerzy Połomski i Maria Kaczyńska, która przyjechała wręczyć aktorce Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski za wybitne osiągnięcia zawodowe oraz działalność patriotyczną - artystka brała bowiem udział w powstaniu warszawskim i była żołnierzem AK.

Irena Kwiatkowska ma łzy wzruszenia w oczach i uśmiech na twarzy. Nie wie jeszcze, że to już ostatni raz, kiedy publicznie recytuje Tuwima. W swoje kolejne, 98. urodziny, nie wystąpiła już przed publicznością, nie miała na to sił. Opatulona w wielkie futro i usadowiona na wózku słuchała tylko przemówień przyjaciół, którzy odśpiewali jej "130 lat". Wydawała się jednak nieobecna, zatopiona w myślach. Nie pozowała nawet do zdjęć fotografom. A "Ptasie radio" deklamowała za nią "ławeczka humoru",

czyli ulubiona ławka aktorki w parku w Skolimowie, która wygrywa piosenki i wiersze w wykonaniu aktorki.

Niewykorzystany talent

Zagrała ponad 100 ról teatralnych, 20 filmowych i telewizyjnych, występowała w Kabarecie Starszych Panów i kabarecie Dudek. Na swoim koncie ma role w tak kultowych tytułach, jak "Czterdziestolatek", "Wojna domowa" i "Rozmowy kontrolowane". Postać Hermenegildy Kociubińskiej z Teatrzyku Zielona Gęś Konstanty Ildefons Gałczyński napisał specjalnie dla niej.

Aktorstwo studiowała jeszcze przed wojną, wieczorowo, od 16.30 do 21.30, w znajdującym się wówczas na tyłach warszawskiego Teatru Wielkiego Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej. Gdy w 1935 r. "Gazeta Polska" oceniała pierwszych absolwentów nowej uczelni, najwięcej miejsca poświęcono właśnie jej: "z narybku żeńskiego wyróżniamy przede wszystkim I. Kwiatkowską, warunki zewnętrzne skierują ją raczej w kierunku charakterystycznym" - można było przeczytać. Recenzent miał rację, jej domeną stała się komedia. Choć marzyły się jej wielkie role dramatyczne, najlepiej wychodziło jej rozśmieszanie. Od początku zresztą grała nie te postaci, które chciała. W liceum na lekcjach polskiego dostawała kwestie Zagłoby i Kmicica, choć pragnęła zostać Oleńką. Nawet jako kilkuletnia dziewczynka występująca w jasełkach musiała wcielać się w diabła, choć wolała anioła. Pod koniec kariery próbowała uciec od wizerunku kabaretowo-estradowego, ale bezskutecznie. Pokornie pogodziła się z takim wyborem reżyserów.

- Dostawałam ciągle podobne role, ale starałam się myśleć o tym pozytywnie. To wielkie wyzwanie zagrać coś podobnego, ale żeby było inaczej. Nieustanne kombinowanie. Musiałam przez to pracować więcej i więcej. A to lubiłam - mówiła w jednym ze swoich ostatnich wywiadów dla "Gazety Wyborczej". Do historii przeszła jako "kobieta pracująca, która żadnej pracy się nie boi" - silna, niezależna, energiczna i zawsze uśmiechnięta. Taką znamy ją z ekranu. A jaka była Irena Kwiatkowska prywatnie?

- Na co dzień nie była tak kolorowa. Towarzysko była prawie niezauważalna. Na planie zawsze cicho siedziała na stołeczku i czekała na swoje wejście. Ludziom wydaje się, że jak ktoś bawi w filmie czy serialu, to w życiu też jest zabawowy. Ale Irena była bardzo spokojna, nie przesiadywała wieczorami przy stoliku w SPATIF-ie - mówi Jerzy Gruza, reżyser. Po wyjściu z teatru czy planu filmowego wracała do domu i zamykała się we własnym świecie. Świecie, w którym z czasem żyło się coraz trudniej. Mąż Kwiatkowskiej, Bolesław Kielski, tłumacz i spiker radiowy, uległ wypadkowi, którego wynikiem był postępujący paraliż, przez ostatnie lata nie mógł opuszczać łóżka. Opieka nad nim stała się jednym z najważniejszych zajęć aktorki.

- Irena była twardym zawodnikiem, nigdy się nie poddawała. Pełniła rolę klauna, dawała ludziom radość, a potem wracała do chorego męża, gdzie bywało tragicznie. To był prawdziwy heroizm - mówi Gruza. - Rzadko o tym mówiła, interesowała się tym, co się u mnie działo, a o sobie nie opowiadała prawie wcale.

- Mało kto wiedział, że traktowała życie ogromnie serio. Była introwertyczką - zauważa reżyserka Olga Lipińska. Jej zdaniem granie wyłącznie ról komediowych sprawiło, że talent Kwiatkowskiej nie zawsze był doceniany: - Z tego powodu nie każdy brał ją na poważnie. Tak to się niestety w Polsce utarło, że sztuka komediowa i kabaret są uznawane za sztukę drugiej kategorii. Ona potrafiła zagrać wszystko, także role dramatyczne. W komediach przypominała mi Chaplina, humor był u niej podszyty melancholią - mówi.

Tę melancholię nie każdy chciał widzieć. Nawet w wielowymiarowej "kobiecie pracującej" dostrzegano wyłącznie warstwę komiczną. - Kwiatkowska wniosła do tej roli sporą dozę swojej życiowej determinacji, swojego jak najbardziej poważnego stosunku do życia. Miała do siebie na tyle dużo dystansu, że potrafiła te cechy przerysować - mówi Jan Kobuszewski, który z Ireną Kwiatkowską znał się i przyjaźnił przez ponad 50 lat. Aktorkę z jej "kobietą pracującą" łączył zapał i legendarny perfekcjonizm. Zawsze powtarzała, że praca to najważniejsza rzecz w życiu, i to dla niej zrezygnowała z posiadania dzieci. Obawiała się, że nie mogłaby być jednocześnie idealną matką i świetną aktorką.

Olga Lipińska podkreśla pokorę, z jaką Kwiatkowska godziła się na najbardziej nawet szalone pomysły reżyserów. - Robiłam kiedyś Teatr Telewizji, Irena grała wychowawczynię głównej bohaterki. Wpadłam na idiotyczny pomysł, żeby wjechała do studia na osiołku. Udało nam się wypożyczyć oślicę, dość kapryśną, na dodatek w ciąży. Właściciel potrzebował pieniędzy, my chcieliśmy nakręcić tę scenę, a Irena nie oponowała. Kiedy się na niej usadowiła, oślica zaczęła chodzić po całym studiu i nie chciała się zatrzymać. Wpadłam w panikę, myślałam, że umrę ze strachu, że Irenie coś się stanie, a ona, przejeżdżając obok nas, mówi: "Nic się nie martwcie, ona się kiedyś zatrzyma" - wspomina Lipińska.

Przygotowując rolę, zapamiętywała także kwestie innych postaci. - Przecież trzeba znać całość scenariusza, inaczej nic się nie zrozumie. Jak się kombinuje nad relacjami swojej postaci z innymi, to w końcu dla wygody człowiek się nauczy - mówiła w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".

Modlitwa, spacer, drzemka

Pracowała niemal do końca, jeszcze w 2009 r. zagrała w serialu "Niania". Ostatnich kilka lat życia spędziła w Skolimowie, w Domu Aktora. Ze swojego warszawskiego mieszkania nie zabrała żadnych pamiątek, nawet jednego zdjęcia. - Unikam wspomnień, nie lubię wracać do przeszłości - mówiła. - Gdy człowiek jest zajęty rozpamiętywaniem, to teraźniejszość przechodzi mu koło nosa.

Zwierzała się, że radość przynosi jej obserwowanie natury, na co nigdy wcześniej nie miała czasu. Plan dnia? "Modlitwa, śniadanie, spacer. Obiad, drzemka, spacer, modlitwa. Kolacja, modlitwa". Przyznawała, że słucha Radia Maryja.

Była głęboko wierząca i jeśli w ostatnich latach oglądała filmy, to niemal wyłącznie religijne. W Skolimowie wiodła spokojne życie i gdy Jacek Bławut kręcący w Domu Aktora film "Jeszcze nie wieczór" zaproponował jej rolę, stanowczo odmówiła.

- Nie to, że ona nie chciała zagrać w tym filmie, ona po prostu radość czerpała już z innych rzeczy i film był już dla niej czymś odległym - tłumaczył reżyser Polskiej Agencji Prasowej. Ale gdy w Skolimowie pojawiła się ekipa filmowa, artystka nie potrafiła trzymać się z daleka. - Pojawiała się w momencie, gdy zapalały się reflektory. Intuicyjnie nie mogła się oprzeć, żeby nie pojawić się na planie. Wtedy my wykorzystywaliśmy to i coś zawsze fajnego zagrała, a później znowu zapalaliśmy światła i czekaliśmy, aż znowu przyjdzie do nas - wspomina Bławut. To był 2008 r. i ostatnia rola filmowa Ireny Kwiatkowskiej. Zapytana wtedy, jakie ma plany na przyszłość, aktorka odpowiedziała: "Chciałoby się spokój nie odejść".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji