Artykuły

Irena Wspaniała

Bywają odejścia, z którymi zamyka się pewien rozdział historii, by nie powiedzieć: zamyka się epoka. Tak, wraz ze śmiercią Ireny Kwiatkowskiej zamknęła się epoka świetności polskiego teatru, kabaretu, filmu. Epoka finezyjnego poczucia humoru - pisze Jolanta Ciosek w Dzienniku Polskim.

W Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie zmarła wczoraj Irena Kwiatkowska, aktorka. Miała 98 lat.

ODESZŁA IRENA KWIATKOWSKA. Mistrzyni słowa i piosenki. Najsłynniejsza polska Kobieta Pracująca. Niezapomniana gwiazda Kabaretu Starszych Panów i "Dudka". Bywają odejścia, z którymi zamyka się pewien rozdział historii, by nie powiedzieć: zamyka się epoka. Tak, wraz ze śmiercią Ireny Kwiatkowskiej zamknęła się epoka świetności polskiego teatru, kabaretu, filmu. Epoka finezyjnego poczucia humoru. Bo też niewielu aktorów potrafiło nas tak bawić i wzruszać, jak Pani Irena.

- Milion razy proponowano mi napisanie mojej biografii. Przez lata nie dałam się złamać. Powtarzałam: "Przeszłość mnie nie interesuje". Bo zawsze liczyło się dla mnie tylko to, co jest teraz. Kiedyś już prawie dałam się namówić na wywiad-rzekę. Usiadłam z niedoszłym autorem przy stole. Włączył magnetofon i powiedział: "To zacznijmy od pikantnych szczegółów". No i skończyliśmy, zanim zadał pierwsze pytanie. Od pikantnych szczegółów jest konfesjonał - mówiła z właściwym sobie poczuciem humoru w jednym z rzadko udzielanych wywiadów.

Miałam wielki zaszczyt poznać osobiście tę wspaniałą artystkę. Po raz pierwszy spotkałyśmy się przed kilkoma laty w Krakowie, gdzie na deskach Teatru im. J. Słowackiego wystąpiła w gościnnym spektaklu "Zielona Gęś", w roli legendarnej Hermenegildy Kociubińskiej, postaci specjalnie napisanej dla niej przez Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego. Krakowska publiczność zgotowała jej wówczas owację na stojąco, jakiej w tym mieście dawno nie widziano. Nie wiedzieliśmy wtedy, że będzie to jej ostatni występ na scenie. Spektakl reżyserował Jarosław Kilian, który powiedział mi tuż po śmierci artystki: "Była genialna w pracy. Fantastyczna. Uczyłem się od niej wiele, np. błyskotliwości".

Po raz drugi spotkałyśmy się w podwarszawskim Skolimowie, w Domu Artystów Weteranów, gdzie ostatnio mieszkała. Do maleńkiego pokoiku artystki zaprowadził mnie ksiądz Kazimierz Orzechowski, także pensjonariusz tego domu, mój skolimowski przewodnik. Pani Irena podeszła ze mną do okna i powiedziała: - Zobacz moje dziecko, tam jest piękny świat, tam się tyle ciekawych rzeczy dzieje.

A życie Pani Irena miała niezwykle ciekawe. Były w nim chwile dramatyczne, ale i radosne. Zawsze chciała rozmawiać o tych ostatnich; nie lubiła wracać do gorzkich wspomnień. - Nie lubię patrzeć za siebie. Może gdybym miała do opowiedzenia jakąś idyllę, byłoby inaczej. Ale gdy wspominam dzieciństwo, to mi się do tych wspomnień nie uśmiecha. W naszym domu było biednie. Mieszkaliśmy niedaleko piekarni. Od zapachu pieczonego chleba aż się w głowie kręciło. W żołądku też. Chodziłam tam podglądać przez okno. Rumiane bochenki, wypieczona skórka. Któregoś dnia weszłam do środka. Zapytałam, czy mogę pomóc. Układałam chlebki cały dzień. Stary piekarz powiedział, że zapracowałam sobie na bochenek. To była moja pierwsza pensja. Odtąd przychodziłam tam codziennie. Nauczyłam się pracować - wyznała przed laty.

Wciąż powtarzała: - Chcę żyć planami, a nie wspomnieniami. Marzyła np. o tym, by... polecieć na Księżyc. Lubiła żartować i z żartem opowiadać o swoim życiu, ot choćby tak: - Prowadziłam kiedyś hulaszczy żywot. Bywały okresy rujnujące mój organizm. Przeszłam w życiu wszystkie możliwe etapy. Przez alkohol też przeszłam, ale we właściwym momencie odezwał się głos rozsądku. Zmądrzałam i odtąd zaczęłam się lepiej prowadzić.

Irena Kwiatkowska urodziła się w Warszawie i zawsze chciała być aktorką. Ojciec drukarz i zapalony bibliofil gromadził w domu wiele książek, zarażając córkę manią czytania. Cztery lata przed wybuchem II wojny światowej ukończyła studia na wydziale aktorskim Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej, zaś jej sceniczny debiut miał miejsce na deskach Kabaretu Cyrulik Warszawski, którym kierował Fryderyk Jarosy. Do wybuchu wojny występowała na scenach teatrów w Warszawie, Poznaniu i Katowicach. W czasie okupacji brała udział w konspiracyjnym życiu teatralnym współpracując m.in. z Leonem Schillerem. Na życie zarabiała pracując jako kelnerka i kosmetyczka, włączyła się również do pracy w służbie sanitarnej w Warszawie.

Prawdziwa przygoda artystki z kabaretem rozpoczęła się dopiero po wojnie. W latach 1946-1948 występowała w krakowskim kabarecie "Siedem kotów", do czego namówił ją Marian Eile, ówczesny redaktor naczelny "Przekroju". To właśnie z myślą o Pani Irenie Konstanty Ildefons Gałczyński napisał wiele swoich wierszy, piosenek i tekstów satyrycznych, dla niej właśnie rozbudował rolę Hermenegildy Kociubińskiej i o niej powiedział: - Lepszej aktorki nie było i lepszej nie będzie.

Od 1948 roku Irena Kwiatkowska związała się na stałe ze stołecznymi scenami, występując w teatrach: Klasycznym, Syrena, Współczesnym, Satyryków, Buffo, Komedia i Nowym. Zagrała ponad sto ról teatralnych, a wśród nich m.in. Chudogębę w "Wieczorze Trzech Króli", Dulską w "Moralności pani Dulskiej", Aurelię w "Wariatce z Chaillot", Dorotę w "Grubych rybach" czy Eugenię w "Tangu". W latach 60. Irena Kwiatkowska święciła triumfy w Kabarecie Starszych Panów Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego. Była też gwiazdą kabaretów "Szpak" prowadzonego przez Zenona Wiktorczyka i "Dudek" Edwarda Dziewońskiego. - Ona była od prapoczątków rewelacyjna. Taka się urodziła. A prywatnie? Jest osobą szalenie zwyczajną, kulturalną, nie opowiada głodnych kawałków, nie wymądrza się, nie wygłupia - wspominał przed laty Edward Dziewoński. A Jeremi Przybora w liście otwartym do Ireny Kwiatkowskiej pisał: "Pisać i patrzeć na Ciebie, i słuchać, jak od pierwszej czytanej próby rozwija się powołana do życia przez Ciebie postać... Jak ta postać przekracza ramy zakreślone tekstem i żyje poza nim własnym życiem, zaskakując autora jego pełnią, mnóstwem wypełniających je, precyzyjnie przemyślanych drobiazgów".

Aktorka zagrała też w dziesiątkach filmów. Któż nie pamięta jej brawurowej sceny "Nogi, nogi, nogi roztańczone" z "Hallo, Szpicbródka"? A któż nie pamięta jej w "Wojnie domowej" Jerzego Gruzy czy jako Kobiety Pracującej w "Czterdziestolatku"?

Ostatnią rolą artystki był epizod w filmie Jacka Bławuta "Jeszcze nie wieczór". Film nakręcono w Skolimowie, z udziałem mieszkających tam aktorów (większość gra samych siebie). Akcja zawiązuje się, gdy do domu przyjeżdża podupadły na zdrowiu gwiazdor (Jan Nowicki) i proponuje starszym kolegom-weteranom wspólne wystawienie "Fausta" Goethego. Jest w filmie scena, kiedy Kwiatkowska wchodzi do jadalni pełnej ludzi, i pyta: - Co wy tutaj robicie? - Próbujemy "Fausta". - E, to nudy straszne! - obrusza się aktorka i wychodzi.

Podczas jubileuszu urodzin artystki w ogrodach Domu Artystów Weteranów w Skolimowie odsłonięto Ławeczkę z Humorem Ireny Kwiatkowskiej. To był prezent dla Jubilatki, który przyjęła ze wzruszeniem. Jak zapewniał prowadzący uroczystość Artur Andrus: - Na ławeczce można nie tylko usiąść, ale także posłuchać jedenastu najbardziej znanych piosenek i monologów Pani Ireny.

Artystka miała swój przepis na udane życie: mieć mnóstwo obowiązków, nie poddawać się złym myślom i jeść ryby. Sama chętnie jadała karpie, pstrągi, węgorze i sumy. No i zawsze była kobietą pracującą. Jeszcze nie tak dawno mówiła: - Codziennie rano wstaję ze świadomością licznych obowiązków, co wpływa na mnie stymulująco. Kiedy człowiek budzi się, nie mając nic konkretnego do zrobienia, jego samopoczucie szybko się pogarsza. Pani Irena zawsze miała mnóstwo do zrobienia.

Odeszła wielka sceniczna osobowość. Mistrzyni śmiechu i radości, którymi obdarowywała nas hojnie. Miała 98 lat.

- Powstała tylko jedna moja biografia. Przekonał mnie Roman Dziewoński, syn Dudka. Przekonał mnie, bo obiecał, że to będzie książka o środowisku, w jakim pracowałam i w jakim przyszło mi żyć. Tak powstało opasłe tomisko "Irena Kwiatkowska i znani sprawcy", które Państwu polecam na długie wieczory. Jest tam coś z czaru świata, jakiego już nie ma - mówiła swego czasu.

Teraz, niestety, i Pani odeszła. I przez to nasz świat będzie smutniejszy. Za to, że Pani była: DZIĘKUJEMY, wspominając słowa Hermenegildy Kociubińskiej, które po raz ostatni wypowiedziała Pani na krakowskiej scenie: "Ja, której świetną przyszłość wróżył Ludwik Solski,/ Gdy umrę zrozumiecie, czym byłam dla Polski".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji