Artykuły

Śmierć jest trudna

Przenikający się świat fantazji i życia największego twórcy epoki Młodej Polski przedstawił w swej opowieści teatralnej Marek Fiedor. Cała rzecz urządzona jest na scenie i widowni teatru, odwróconych o 180 stopni. Widzów usadza się w głębi sceny przodem do jasnej, prostej jak tapetowana ściana kurtyny. Gdy ta ściana się podnosi, przestrzeń kameralnej gry powiększa się o całe wnętrze teatru - z resztą sceny, a także z pomostem i pustą salą, gdzie zwykle siada publiczność. Owa sala również jest przemieniona - za sprawą kolumnady przywołującej wyobrażenie klasycznego teatru. Wszystkie sceny z bezpośrednim udziałem Stanisława Wyspiańskiego (Robert Stolarski - wł. Janusz - przyp. red.) dzieją się bardzo blisko widzów, otoczonych z boku i z góry przezroczystymi, obramionymi płaszczyznami pleksi, sprawiającymi wrażenie witraży, w których można obejrzeć własny wizerunek. "Tryptyk Wyspiański" wysnuty jest z listów artysty do przyjaciół oraz z trzech jego dramatów o tematyce antycznej: "Meleager",, Achilleis" i "Protesilas i Laodamia". I choć świat sztuki i życie są tu od siebie oddzielone, to przenikają się nawzajem. Pomysł dramaturgiczny Marka Fiedora wywodzi się z myśli Stanisława Brzozowskiego, iż każdy utwór jest wyrazem psychiki jego autora, i że to twierdzenie ma właśnie znakomite świadectwo w dramatach antycznych Wyspiańskiego. Mówiąc w ogromnym uproszczeniu, "Meleager" jest rzeczą o macierzyństwie, miłości matczynej, dojrzewaniu i inicjacji, "Achilleis" o przyjaźni, zaś "Protesilas i Laodamia" o miłości, niezaspokojonej tęsknocie i śmierci. Albo inaczej: każda z tych tragicznych historii antycznych herosów przedstawia ich życie jako nieustanne zmaganie się z cierpieniem i śmiercią.

Niedobrze byłoby każdemu zdarzeniu z tych dramatów Wyspiańskiego przypisywać konkretny fakt z życia twórcy i, rzecz jasna, nie robi tego autor scenariusza i reżyser. Jednak na przykład wypowiadane przez bohatera widowiska słowa listu, w których odkrywa, że nigdy nie zdążył prawdziwie zaznać i zrozumieć matczynej miłości, uzyskują dopiero swój wyraz w scenach z "Meleagra". Matka tytułowego bohatera - Althea (Anna Dymna) trzyma przez lata w zamknięciu niedopaloną głownię, ponieważ śniła, że syn będzie żył tak długo, jak długo trwać będzie ta głownia. Trudno o lepszy symbol utraty miłości matczynej niż scena, w której Althea postanawia się pozbyć bezcennego depozytu. Wyspiański w tryptyku Fiedora przedstawiony jest jako osobowość tragiczna. W scenie z Przyjacielem, w której wykorzystano m.in. fragmenty korespondencji z Lucjanem Rydlem, zarzuca swojemu rozmówcy, że tworzy tak, by podobało się to każdemu i żeby nikomu się nie narazić. Sam głosi sens tylko takiej sztuki, która nie mieści się w żadnych ramach i nie schlebia żadnym ustalonym gustom. W Krakowie, który woli takich ludzi jak Przyjaciel, bohater "Tryptyku" dusi się.

Ucieczką jest Paryż, w którym jednak nie może pozostać na stałe, gdyż dręczy go śmiertelna choroba. Wieloletnie zmaganie się z nią towarzyszy gorączkowemu działaniu twórczemu, podejmowanemu ze świadomością, że pozostało bardzo niewiele czasu. Owo dotknięcie śmierci symbolizuje scena, w której Wyspiański opowiada swojej francuskiej modelce o śnie, w którym widział kroczące po ulicy Floriańskiej kościotrupy. Ten pochód śmierci był dla niego również ostrzeżeniem przed pustką, jaka może czekać po "tamtej stronie".

Opowieść Fiedora rozwija się tak, że w miarę upływu akcji świat tworzonych dramatów coraz bardziej przenika się z rzeczywistością. Mówi o tym sam bohater, dla którego noc i dzień, sen i jawa, zaczynają znaczyć to samo. Ostatnie zdanie sekwencji "Achilleis" wypowiada Wyspiański, biegnący jak oszalały po technicznych balkonach sceny, a w kolejnej sekwencji przygląda się cierpiącej Laodamii i składa na jej ustach pocałunek współczucia, cierpienia i śmierci.

Wielkim atutem "Tryptyku" jest przedstawienie bohatera jako osobowości na wskroś tragicznej, której biografia mocniej, niż można by przypuszczać, wyznaczyła drogę i wybory twórcze. Po spektaklu Fiedora inaczej, nie tylko przykładając do tego miarę estetyczną i historyczną, spojrzymy na zdeformowane cierpieniem lub śmiercią postaci jego witraży i niektórych rysunków, inaczej albo przynajmniej bogaciej odczytamy jego dramaty - nie tylko te z cyklu antycznego.

Szkoda jednak, że dobra idea i szereg nieprzeciętnych pomysłów nie ciągnie za sobą prawdziwego spełnienia na scenie. Po pierwsze - Wyspiański Roberta Stolarskiego [wł. Janusza - przyp. red.]. Jego postać nie intryguje, nie drażni, nie porusza. Tak, jakby aktor skupił się w budowaniu tej postaci tylko na tym, co odpychające, więc najłatwiejsze do zagrania, bo wprost zwerbalizowane w tekście.

Również sposób gry większości pozostałych postaci tchnie akademizmem. Pewnie trudne to do uniknięcia, gdy głosi się naszpikowane symboliką słowa młodopolskich tragedii, niemniej jednak nie zmienia faktu, że szczególnie sceny "antyczne" brzmią martwo, działają niemal wyłącznie na rozum, z pominięciem emocji.

Nawet monolog Laodamii, choć wykonany przez jedną z najlepszych recytatorek, jaką wydała w ostatnich latach krakowska szkoła - Dorotę Segdę - brzmi martwo i nieprzekonywająco, bo nie poprzedza go. ani nie towarzyszy mu wytworzenie napięcia dramatycznego.

W tej sytuacji dobrym komentarzem, nie tylko wyrażającym osobowość twórczą Wyspiańskiego, ale i kłopoty teatru z jego dziedzictwem, mogą być ostatnie słowa wypowiedziane przez bohatera. Wspomina on swą wizytę na cmentarzu. Gdy tam był, widział krzyże, groby. I wszystko było takie proste, niezwykle jasne. A kiedy przychodzi to wyrazić - wzdycha Wyspiański - pojawiają się natychmiast nieznośne zagmatwania i komplikacje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji