Słowacki-Górkiewicz-Kantor
Pusta, ogromna przestrzeń sceny, wybitej tylko rdzawą jak zakrzepła krew, materią - odbija wzmocnionym echem mord, żądzę władzy i chorobliwą ambicję. "Balladynę" Juliusza Słowackiego wystawił Mieczysław Górkiewicz w Krakowie w 1974 roku, a podstawą interpretacji dzieła była wówczas scenografia Tadeusza Kantora. Po wielu latach, po śmierci wybitnego scenografa, reżyser raz jeszcze, sięgnął po tę wersję spektaklu, odtwarzając z zachowanych zdjęć i z zapisu pamięci własnej, plastyczny kształt spektaklu. Tamta "Balladyna" powstała w Teatrze Bagatela, tę zrealizował M. Górkiewicz w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu przed kilku tygodniami. Przedstawienie może być widowiskiem szokującym dla tych, którzy przywykli do szkolnej interpretacji wieloznacznego tekstu wieszcza. Nie ma tu żadnej, zapisanej w takich analizach, barwności kalejdoskopu, wyrazistej linii oddzielającej świat baśni od świata realności etc. Jest natomiast przygnębiająco prawdziwa, okrutna opowieść o wszystkich możliwych odcieniach zła, które nabiera cech ludzkich za każdym nieomal pojawieniem się postaci.
Wyraźnej myśli reżysera podporządkowują się, a raczej stają z nią w jednym szeregu: scenografia i muzyka. Zgrzebne, ograniczone do minimum rekwizyty - symbole, fragmenty dekoracji i znaczące kostiumy projektu Tadeusza Kantora, współtworzą idealnie świat kalekich uczuć i emocji, ale także grają same, jak choćby wstrząsający katafalk (?) Aliny, porażający już samym dźwiękiem - obracających się kół i widokiem stalowych zaczepów. Muzyka Andrzeja Zaryckiego wydaje się natomiast wypływać z samego wnętrza akcji, porusza widza swoją obecnością i niepokojem dźwięku.
W tym przedziwnym, stworzonym wbrew naturze i psychologii świecie, poruszają się postacie dramatu, wiedzione żelazną dyscypliną reżysera. Ruch, gest, cisza (!), światła wymyślone są tutaj co do szczegółu.
Dramat walki o władzę, jest w ujęciu M. Górkiewicza dramatem bezwzględności. To Balladyna - w niesłychanie ostrej, ekspresyjnej interpretacji Małgorzaty Stachowiak - uosabia cechy wszystkich ludzi, których marzenie o władzy paraliżuje psychicznie. Aktorka (momentami aż do przesady) obdziera bohaterkę nawet ze strzępów refleksji. To kobieta prymitywna i prostacka; taki embrion, w którym nie rozwinęły się choć by paraludzkie reakcje. Poruszająca się zwierzęcym krokiem, z pochyloną głową, mówiąca wszystkie kwestie jednym charczącym krzykiem, Balladyna staje się pod koniec przedstawienia po prostu manekinem. Jest to postać bardzo konsekwentnie narysowana, ale gdyby zdradziła choć lęk, albo sekundę wahania, byłaby może jeszcze groźniejsza... Tego mi brakowało.
Na drugim krańcu ludzkich reakcji znalazła się w spektaklu Matka w interpretacji Elżbiety Laskiewicz, jedyna do końca dobra istota w tej brunatnej pustce. To wielka rola, i choć nakreślona oszczędnie - prawdziwie wzruszająca, ciepła i serdeczna. Zaskakująco bogato wypadła postać Aliny granej przez Ewę Kopczyńską - nie tyle ofiara zbrodni, co raczej przegrywająca w walce strona. Pojedynek sióstr uważam za jedną z najciekawszych i najbardziej odkrywczych scen spektaklu.
Podobnie interesująco wypadły role bajkowe: frywolnie odziana Goplana - Krystyna Gawrońska - to najlepszy skrót bezmyślności, a Iwona Fornalczyk w roli Skierki zapada w pamięć swoim wystudiowanym, automatycznym sposobem istnienia i reakcji. Dowartościował rolę Grabca - Zygmunt Biernat, którego monolog "z koroną" mimo, iż wyłamujący się z konwencji swoim kabaretowym ujęciem, zabrzmiał zaskakująco trafnie. Z ról męskich warto zaakcentować wyrazistą, złowieszczą i tajemniczą postać Kostryna w interpretacji Zbigniewa Leraczyka.
"Balladyna" inna niż dotychczas. Rekomendujemy. Zachęcamy do dyskusji.