Biblia XXI wieku
Spektakl Piotra Cieplaka na motywach "Akropolis" Stanisława Wyspiańskiego to spojrzenie na Stary Testament z perspektywy naszych czasów.
"Akropolis" Wyspiańskiego, poemat dramatyczny z 1904 roku, nie ma wielkiego powodzenia u reżyserów. Do historii przeszła tylko jedna powojenna inscenizacja Jerzego Grotowskiego i Józefa Szajny z Teatru 13 Rzędów w Opolu, która jednak z pierwowzorem miała niewiele wspólnego.
To, że po ten rzadko grany dramat sięgnął właśnie Cieplak, nie jest zaskoczeniem. Jest to reżyser, który nie bał się wystawić "Historyji o chwalebnym zmartwychwstaniu" po legendarnym spektaklu Kazimierza Dejmka. Podobnie jak w tamtym misterium Cieplak nadał dramatowi Wyspiańskiego współczesne brzmienie i sens. Ale rym razem dystans, który pokonał, liczy nie pięćset, ale pięć tysięcy lat. Osnową przedstawienia jest bowiem III akt dramatu, opowiadający o biblijnym Jakubie. To on wykradł błogosławieństwo ojca należne starszemu bratu i stoczył walkę z samym Bogiem ukrytym pod postacią Anioła.
Cieplak w losie Jakuba zobaczył los każdego młodego mężczyzny, który opuszcza dom, znajduje żonę, wadzi się z Bogiem, wreszcie dojrzewa do roli ojca. Jego spektakl jest rozpięty między czasami biblijnymi a współczesnością. Jakub, którego gra uduchowiony Adam Woronowicz, ubrany jest współcześnie, jego ojciec Izaak (Zdzisław Kuźniar) nie ma siwej brody po pas i nie chodzi w powłóczystych szatach, ale nosi szary garnitur. Nowoczesne brzmienie ma grana na żywo rockowa muzyka zespołu Kormorany. Scenograf Andrzej Witkowski zanurzył wszystko w czasie biblijnym - za plecami bohaterowie mają ścianę z wielkich kamieni, przypominającą Ścianę Płaczu w Jerozolimie. W którymś momencie ściana ta podnosi się, odsłaniając drugą, jeszcze potężniejszą i groźniejszą. Pokolenia rodzą się i umierają, zmieniają się mody i obyczaje, tylko kamienie w Ścianie Płaczu trwają jako znak wieczności.
Wyspiański pisał III akt "Akropolis" z Biblią Wujka w ręku. Cieplak poszedł za jego przykładem i rozbudował tekst o fragmenty "Księgi Eklezjastesa". To najbardziej ryzykowna i najwspanialsza scena przedstawienia. Przez prawie 30 minut Eryk Lubos recytuje przez mikrofon słowa o marności doczesnego życia. Słychać transową muzykę Kormoranów. W tle przewijają się typy wzięte jakby z ulicy - włóczędzy, bezdomni, przechodnie, dziwacy, szaleńcy. W którymś momencie wszyscy stają pod ścianą, która ze ściany płaczu zmienia się w ścianę rozstrzelania.
"Cóż przychodzi człowiekowi z całego trudu, jaki zadaje sobie pod słońcem? - pyta Eklezjastes. Przedstawienie Cieplaka jest odpowiedzią na to pytanie. Jakub po walce z Aniołem, z przetrąconym biodrem, próbuje usiąść na miejscu swego ojca przy stole, ale ból zrzuca go z powrotem na ziemię. I jeszcze raz, i jeszcze raz, aż w końcu Rachela (Renata Kościelniak) wciąga jego bezwładne ciało na stół i przykrywa swoim ciałem. Od czasów Izaaka i Jakuba nic się nie zmieniło - życie wciąż jest trudem, który podejmują kolejne pokolenia.
Ten kameralny, trwający nieco ponad godzinę spektakl jest świadectwem głębokiej wiary w sens podejmowania w teatrze najważniejszych tematów. Cieplak, jeden z niewielu reżyserów, którzy w katolickiej Polsce mówią o sprawach religii, nie stara się być kaznodzieją. Ukazuje człowieka w sprzecznościach - z oszusta, który ukradł ojcowskie błogosławieństwo, może wyrosnąć szlachetny ojciec, który da początek całemu narodowi. Anioł może ukazać się pod postacią pijaka. Trochę zapomnieliśmy, że święci pańscy zazwyczaj zaczynali od grzechu. Cieplak przypomina swoim spektaklem, że liczy się nie grzech, ale trud jego przezwyciężenia.