Artykuły

Przesłanie pana C.

Po długich miesiącach błędnej wędrów­ki, Piotr Cieplak powrócił do swojego te­atralnego domu. Przygotował kolejną te­atralną katechezę z monumentalnym prze­słaniem, ale z zachowaniem pełnej skrom­ności środków. Wyszedł od trzeciego aktu "Akropolis" Wyspiańskiego, by powrócić do biblijnych źródeł historii Jakuba, opusz­czając wawelskie mury, w których zaklął swój tekst Wyspiański.

Przedstawienie we wrocławskim Te­atrze Współczesnym nosi tytuł "Historia Jakuba", z dodatkiem: według III aktu "Akropolis". Owo "według" budzi najczę­ściej podejrzliwość wobec reżysera, który miast wystawiać "po bożemu" dramat, zaczyna nicować tekst oryginału, posuwa­jąc się nawet do gry wbrew niemu. Nie należę do tych, których gorszy śmiałość inscenizatorów. Tym razem jednak owo "według" nie jest unikiem, mającym umożliwić reżyserowi hasanie po tekście. Wskazuje tylko na miejsce dramatu w pro­cesie powstawania przedstawienia. Szyb­ko bowiem orientujemy się, że kluczową rolę odegra w nim nie tekst Wyspiańskiego, ale obszerne fragmenty Księgi Koheleta, zwanej częściej Księgą Eklezjasty.

ZIEMSCY ANIOŁOWIE

Na początku nic nie wskazuje na głębo­kie przełamanie języka teatralnej konwen­cji. Scenę otaczają mury z szarych kamien­nych bloków, nachalnie teatralne. Na pierw­szym planie stół, przy którym zasiądzie Iza­ak grany monumentalnie przez Zdzisława Kuźniara, w głębi niewysoki czarny po­dest, gdzie Jakub (Adam Woronowicz) i Ezaw (Radosław Kaim) toczą drewniane kule. Gdzieś poza zasięgiem naszego wzro­ku toczy się gra zręczności i ślepego trafu.

Patetycznie i niespiesznie rozgrywa się hi­storia wykradzenia podstępem błogosła­wieństwa przeznaczonego Ezawowi.

Współczesne kostiumy aktorów, dalekie od proponowanych przez Wyspiańskiego, nie przybliżają wystarczająco zdarzeń do publiczności. Na razie zachowany jest dy­stans między oglądającymi i oglądaną hi­storią. Jakub pobłogosławiony przez ojca ma wyruszyć na poszukiwanie żony. Za chwilę uniesie się tylna ściana szarego muru. Przestrzeń sceny powiększa się, ale nadal zamyka ją mur z szarych bloków, teraz znacznie większych. Usadowione z prawej strony sceny Kormorany, towarzy­szące wiernie przedstawieniom Cieplaka, zaczynają czynić muzyczną powinność. Na proscenium pojawia się mikrofon na statywie. Wnosi go silny młody mężczy­zna z ogoloną głową (Eryk Lubos). Staje przy mikrofonie, obok niego na podłodze siada Jakub zapatrzony przed siebie. Męż­czyzna rozpoczyna recytację Księgi Koheleta: "marność nad marnościami i wszystko marność". Jakub śni swój sen.

Za jego plecami nie pojawiają się jed­nak uskrzydleni Aniołowie wędrujący po drabinie. Aniołowie przychodzą z naszej codzienności, z rzeczywistości stanowczo nieanielskiej, raczej z tej, którą Kantor nazywał "rzeczywistością niższej rangi".

Jest dziewczyna na rowerze przejeżdża­jąca w dziecięcym zamyśleniu scenę. Inna kobieta taszczy uczepiony kurczowo do nogi manekin jej własnej osoby; nie spo­sób się od niego uwolnić, nie pomagają nawet gwałtowne szarpnięcia. Dwaj mło­dzi mężczyźni, trochę dresiarze, a trochę kloszardzi, przemierzają scenę wózkiem uprowadzonym z supermarketu. Na roz­szalałej huśtawce siedzi operetkowa diwa, kobieta wodząca nas na pokuszenie, odzia­na w czerwienie, przybrana piórami, z wielkim sztucznym biustem. Co chwila pojawia się drobna kobieta w ciemnych okularach, sypiąca w krąg biały piasek. Smugi piasku układają się w koło nieroz­wikłanego labiryntu. Przeciągnięta przez środek sceny lina służy surrealistycznemu dżentelmenowi do zawieszania wędką bla­szanych imbryków, które odpływają w nie­wiadomym kierunku. Śnione anioły wiru­ją w tańcu życia. A anioł, któremu dano prawo głosu, wyrzuca z siebie kolejne frazy Księgi Koheleta. Jego recytacja nabie­ra coraz bardziej muzycznego rytmu, sta­je się rodzajem wyrafinowanego rapowa­nia, to jakby rap zorkiestrowany na jedno­głosową orkiestr. Słowa zaczynają wibro­wać, nabierając substancjalnej niemal siły.

ODMIANA ŻYCIA

Mądrości Eklezjasty sypią się złotym desz­czem i bolesnym gradem. Nie sposób nie­mal wytrzymać tego bezpardonowego prze­słania. Aniołowie w drugim planie zdają się odtwarzać fragmenty ludzkiej komedii, na­zywanej czasem historią. Stają w szeregu i upadają jak rozstrzelani, rażeni gromem muzycznego dysonansu. "Nie mów, że lep­sze czasy były". "Czas i przypadek jest we wszystkim". "Wszystkiego doświadcza mą­drość". "Marność nad marnościami". Prze­słanie o dobrym życiu, pojmowanym jako gotowość do stawienia czoła przeznaczeniu przy jednoczesnej paradoksalnej zgodzie na to, by przeznaczenie się wypełniło, ujęte w formę mocarnej recytacji zaczyna trafiać w widzów przez skórę. Nie sposób się przed nim obronić. Ta scena wypełnia niemal po­łowę półtoragodzinnego spektaklu! Jakub we śnie doświadcza poznania, sen staje się iluminacją. Dopiero po nim możliwa jest dalsza wędrówka. Spotkanie z Rachelą (Renata Kościel­niak) znów powraca do pełnej naiwności teatralnych środków. Jakub odsuwa ka­mień zakrywający źródło, ten sam, który uwięził odbicie jego ukochanej. Zakocha­ni cieszą się brzmieniem swych imion, rozpryskują srebrzyste krople wody. Gdy­by nie skromna naiwność tej sceny, rzecz popadłaby w kicz. Ale tak się nie dzieje.

Dalej Cieplak traktuje dramat Wyspiań­skiego już zupełnie pretekstowo. Jakub zmierza do walki z Aniołem Czarnym (Maciej Tomaszewski), która rozegra się w rzece, na tle ciemnego horyzontu z ciem­noniebieską poświatą, wyzierającą przez pionowe rozcięcie. Po zwycięstwie Jakub powraca do domu ojca. Zamykają się te­atralne dekoracje. Rachela układa obolałe ciało Jakuba na stole. Pada ostatnie pyta­nie spektaklu: "Ktoś ty?"

Mam wrażenie, że Piotrowi Cieplakowi udało się odkryć nową formę teatralną, uwolnioną od anegdoty, od konieczności relacjonowania zdarzeń. Zrytmizowana recytacja ma siłę pieśni. Zarchaizowany język, zarówno ten stylizowany przez Wyspiańskiego, jak i język Biblii w prze­kładzie księdza Wujka, nabiera niezwykłej mocy. Zmusza do współuczestnictwa w rytuale przejścia, którego na naszych oczach doświadcza Jakub. Oto słowo sta­je się ciałem, a widzowie są nie tylko świadkami, lecz współuczestnikami wido­wiska. Spektakl wykracza poza teatr. Cie­plak wymaga od nas niemal zadeklarowa­nia odmiany życia. Dla mnie jest to przed­stawienie w najgłębszy sposób religijne.

Pan Cogito nakazywał "Bądź wierny Idź". Przesłanie Piotra Cieplaka brzmi równie kategorycznie, tyle że temu arty­ście towarzyszy w teatrze nieodmiennie Miron Białoszewski. W programie do spektaklu pojawia się wiersz "Autobiogra­fia" z "Obrotów rzeczy". Białoszewski dodaje do najwyższej kwalifikacji etycz­nej Cieplakowego teatru ton naiwnego codziennego wzruszenia, niezbędny w ożywianiu scenicznych "obrotów rzeczy". Trzeba mieć odwagę, by dzisiaj, w coraz bardziej zarozumiałym świecie, zdobyć się na głoszenie katechez, na uruchomienie całej grozy starotestamentowego słowa i przeznaczenia, na próbę ogarnięcia ludz­ką miarą niezbadanych wyroków boskich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji