Artykuły

Aktor nie umiera nigdy

Aktor, tak jak teatr, odchodzi z zapadnięciem kurtyny. I tylko ci najwięksi mają przywilej trwania w pamięci dzięki jednej roli, kwestii, gestowi czy sylwetce. Bo silą teatru jest jego ulotność, po aktorze zostaje świadectwo tych, którzy go widzieli któregoś wieczoru i został im - żywy - w pamięci - pisze Andrzej Łapicki w Rzeczpospolitej.

Aktor nie umiera nigdy

Czy na pewno? Wyczytałem taką sentencję w związku z odejściem naszej ukochanej Ireny. Wydaje się, że autorzy wspomnień mieli na myśli uwiecznienie aktora na taśmie filmowej, wideo, DVD czy fotografii. Ale aktor, tak jak teatr, odchodzi z zapadnięciem kurtyny. I tylko ci najwięksi mają przywilej trwania w pamięci dzięki jednej roli, kwestii, gestowi czy sylwetce. Bo silą teatru jest jego ulotność, po aktorze zostaje świadectwo tych, którzy go widzieli któregoś wieczoru i został im - żywy - w pamięci. A więc nieśmiertelni są tylko najwięksi i tylko jeżeli ich widziałeś na scenie w twórczym akcie, a nie w kopiach 17. dubla.

Ktoś, kto widział Kwiatkowską w jakimkolwiek tekście Gałczyńskiego - wie, na czym polegała wielkość jej dowcipu, jej inteligencji, dzięki której potrafiła odsłonić w każdym wersie czwarte, surrealistyczne dno.

Jest to rodzaj jakiegoś pomazania, dar talentu, indywidualność, o której nie sposób zapomnieć. I tych "niezapomnianych" weryfikuje czas. Dlaczego na przykład w latach 60. było trzech wielkich: Łomnicki, Holoubek i Świderski, a dziś niepostrzeżenie zostało w pamięci dwóch. Może się okazać, że za dziesięć lat zostanie jeden. Dlaczego było tylu znakomitych w czasach, gdy przymiotnik "wielki" był zastrzeżony dla mistrzów, a nie tak jak teraz, kiedy każdy - nawet epizodysta z serialu - może stać się "wielki", choćby w Internecie... Dlaczego tych mistrzów nikt nie wspomina? Gdzie są Pawlik, Hańcza, Fijewski i inne znakomitości II połowy XX wieku? Przecież na wieczorne spotkania z ich udziałem przychodziły tłumy. Zabrakło czegoś metafizycznego - tego dotknięcia palca z Kaplicy Sykstyńskiej.

Tego boskiego daru nie brakło Irenie. Każdym wejściem na scenę wprowadzała nas w swój świat, pełen inteligencji i dowcipu, z którego człowiek budził się potem jak z pięknego snu.

I jeszcze jedno - to wszystko nie wystarczy. Trzeba kochać tych, którzy dziś wieczorem przyszli cię obejrzeć. Odwzajemnią ci tę miłość.

A wtedy będziesz miał szansę zostać zapamiętanym. Jak w "Pieśni X" pisał ulubiony poeta Ireny:

Jesteśmy w pól drogi. Droga

pędzi z nami bez wytchnienia.

Chciałbym i mój ślad

na drogach

ocalić od zapomnienia.

I to zostanie po niej, nie ławeczka w Skolimowie, tylko miłość widzów. Jej zapamiętany uśmiech. Jej puenty, jak strzał z pistoletu, jej szelmowska mina, z którą czeka na nieuchronne brawo. I brawo nadchodzi, jak burza. I wstajemy, żeby podziękować, wyrazić szacunek. I powoli brawo przechodzi w standing ovation. Widownia wstaje, oddając jej hołd.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji