Artykuły

Gdy kapusta jest ważniejsza od Strindberga

O słynnych kanapkach pana Kazia, zatrutym bucie, krojeniu indyczki i musztardzie od scenografa z ZOFIĄ MAYR, w latach 1948-94 aktorką Teatru Wybrzeże, w cyklu Sztuka Jedzenia, rozmawia Gabriela Pewińska.

Głupio mówić, ale jesteś artystką ze spalonego teatru!

- Wszystko przez to, że zawsze, taka moja sentymentalna natura, lubiłam wychodzić z teatru ostatnia. Także wtedy, gdy poszła z dymem pierwsza, gdyńska scena teatru Wybrzeże w 1960 roku. Przepytywał mnie na tę okoliczność jeden strażak. - I co - wytrzeszczał oczy zdziwiony - siedziała pani tak sobie na pustej widowni i nic nie wyczuła? Żadnego podejrzanego zapachu, żadnego swądu? Pytał bez sensu, bo przecież gdybym cokolwiek zauważyła, to wezwałabym pomoc. Wyszło na to, że to ja podpaliłam...

Nie gotowałaś czasem wtedy w garderobie wody na herbatę, nie podgrzewałaś parówek?

- Skąd! Tylko paliłam papieroska (śmiech)... Takie ironiczne pytania przypominają mi pewne zdarzenie, związane pośrednio z jedzeniem właśnie. W jednej ze sztuk grałam panienkę lekkich obyczajów. Przed spektaklem poszliśmy sobie z aktorami na małą ucztę do restauracji. Pech! Kelner rozlał mi na spodnie gorącą herbatę. Na początku nic nie poczułam, ale w trakcie spektaklu wewnętrzna strona uda zaczęła piec niemiłosiernie. Każdy ruch powodował ból nie do wytrzymania! Prosto ze sceny, w wyzywającej kiecce i ostrym makijażu pojechałam na pogotowie. Lekarz spojrzał lekceważąco. "Oparzyłam się" - wyjaśniłam obolała. "W paluszek?" - zakpił. "W nóżkę..." - wycedziłam. A gdy zobaczył tę ranę... Ale dość o tym. Miałyśmy mówić o jedzeniu.

Prawdziwe jedzenie w teatrze? Pijesz niewidzialną wodę i kroisz kotlet z papier mache...

- Umiejętność jedzenia na scenie jest czymś szalenie ważnym. W większości sztuk aktorzy ledwo wejdą na scenę, a już coś jedzą, jeszcze częściej piją. Sceniczne jedzenie sprawia nam, aktorom czasem sporo kłopotu. Pamiętam kolegę, u którego największą tremę nie wywoływało wygłoszenie gigantycznego monologu, ale utrzymanie w rękach miniaturowej filiżaneczki. Gruba ręka drżała, a wielki palec, gdy go raz włożył w porcelanowe uszko, utkwił tam na dobre. I długo mocował się, by go wyjąć, opóźniając akcję sztuki.

Jakie jedzenie ciebie stresowało?

- Kapusta faszerowana. W latach 90. przygotowywałam z francuską aktorką Agnes Desfosses sztukę "Silniejsza" Strindberga. Premiera odbyła się w Gdańsku, potem wystawialiśmy ten spektakl w Paryżu. Próby robiliśmy w moim wielkim, gdyńskim mieszkaniu. Chciałam ugościć ekipę: Agnes, reżysera, tłumaczkę i innych wykwintnym obiadem. Co to był za stres! Ćwiczymy jakąś kwestię, a ja czuję, że ziemniaki mi się przypalają...

Przerwałaś dialog i biegłaś wyłączyć gaz?!

- Inaczej spaliłby się dom! Ledwo zaczęliśmy kolejną scenę, reżyser wygłasza jakieś mądre uwagi, a ja: Przepraszam, ale tam zaraz mi się kapusta rozgotuje... I znów do kuchni! Ale nikt się nie wściekał.

Bo już pewnie w nosie mieli Strindberga. Czekali tylko na kapustę!

- Nie samą sztuką aktor żyje, wiadomo. Jedzenie wręcz wpływa na jakość pracy artystów. Wygłaszał to w teatrze we Wrocławiu, przed laty, słynny inspicjent tamtej sceny, Kazio Herba. Legenda Teatru Polskiego. Zawsze o wpół do dwunastej Kazio ubrany w długi ciemny fartuch wkraczał z wielką tacą na scenę, gdzie trwała próba i krzyczał donośnie: Kanaaaaaapki! Tym samym ogłaszał przerwę na mały posiłek, który sam przygotowywał. Ten zwyczaj trwał niezmiennie przez długie lata. Rozlegało się "Kanaaaaaaapki!" - można było regulować zegarki. Ale gdy nastała nowa dyrekcja, słynna para Skuszanka/Krasowski, wszyscy byli przekonani, że Kazio nie odważy się wystartować z kanapkami. A nawet gdyby, to go nowe dyrektorostwo pogoni z hukiem. Ale Kazio nie przejął się tym nic a nic. Trwa próba, otwierają się drzwi: Kanaaaaaaapki! Wszyscy w strachu o głowę Kazia pochowali się po kątach. A na to Skuszanka: Ależ tak, oczywiście, panie Kaziu, jakżeby inaczej... Później pierwsza biegła po te jego bułki. Grywał też małe rólki w filmach. W jego internetowej filmografii napisano, że w filmie "Kradzież" (1976) wystąpił jako "mężczyzna parzący herbatę sekretarce"...

Niezwykła postać! Wróćmy do teatru. Jego historię tworzą też kulinarne anegdoty...

- W pewnej kryminalnej sztuce bohater miał zostać otruty zupą. Zupę wnosił lokaj. Traf chciał, że statysta grający lokaja potknął się i zupa, którą przygotowała bufetowa, wylała się z wazy. Konsternacja. Kluczowa scena - nie ma zupy, nie ma trupa! Aktor grający w tej scenie ofiarę truciciela zachował jednak zimną krew. Rzucił się na kolana i wyznał: Bardzo lubię też czasami zjeść z podłogi...

To zupełnie jak słynna opowieść o bucie. Chyba dotyczyła samego Zelwerowicza. Na scenę wpada spiskowiec cały we krwi. Wpada i... niestety nie wie, co ma robić dalej. - Zabij mnie! - podpowiada półgębkiem aktor. Ten nic. - Zabij mnie! - cedzi przez zęby Mistrz. Musiało się młodemu adeptowi sztuki aktorskiej chyba we łbie pomieszać, bo nie wiedzieć czemu przerażony spiskowiec miast wbić sztylet

w plecy bohatera kopnął go i uciekł ze sceny. Wtedy to Zelwerowicz, niewzruszony, podszedł do rampy, po czym dramatycznym głosem rzekł: Ten but był zatruty... I padł. Mój Mistrz, mój ojciec, przedwojenny aktor Otmar Riamski, obdarowywał mnie po premierze czekoladkami, których smaku nie zapomnę do końca życia - uczył nas, mnie i moją siostrę, gry aktorskiej, tłumacząc: "Mów do żołądka", czyli wczuj się do głębi.

Trawestował słowa słynnego reformatora teatru Konstantego Stanisławskiego, który pisał, że aktor powinien mówić nie do uszu, a do oczu. Co to znaczy? Jeśli pijesz pokolorowaną wodę, udając, że w kieliszku masz wino, to musisz robić to tak, żeby widownia czuła, że to wino jest wytrawne, a nie słodkie. Pewien reżyser tłumaczył aktorowi scenę, w której ten będzie musiał wpaść w ekstazę na widok wykonanego z papier mache rekwizytu wyobrażającego pachnące ragout. Mówił: Trzeba tak to zagrać, żeby nie tylko panu, ale wszystkim widzom pociekła ślinka. Aby tego dokonać, trzeba choćby w przybliżeniu mieć wyobrażenie smakowe, jeśli nie rzeczywistego ragout, to jakiejś innej, smacznej potrawy. Inaczej będzie pan "nagrywać", a nie przeżywać zadowolenie, jakie daje smak tego wybornego dania.

Nie technika, a emocje się liczą?

- Dla mnie uczucia zawsze były najważniejsze. I wyobraźnia. Kiedy z siostrą byłyśmy małe, bawiłyśmy się w coś, o czym też pisał później Stanisławski: "Powiem panu o ulubionej zabawie mojej sześcioletniej siostrzenicy. Nazywa się A gdyby. Co robisz? - pyta siostrzenica. Piję herbatę - odpowiadam. A gdyby to był olej rycynowy? To jak byś pił?". To świetne ćwiczenie na koncentrację uwagi. Kiedyś w jednej ze scen miałam coś jeść łapczywie. Ale to było tylko udawanie, niczego w ustach nie miałam. Manipulowałam językiem jednak tak wyraziście i długo, że ludzie pytali mnie później: Jezu, czym się pani tak delektowała? Tak bardzo mi uwierzyli! Stanisławski uważał, że jedzenie na scenie wymaga absolutnej prawdy. Kolega opowiadał, jak to w jednej ze sztuk jego bohater kończył kwestię haustem wódki. Ale pewnego dnia, artysta akurat obchodził urodziny, rekwizytor, z głupiej serdeczności, wlał mu do szklanki zamiast, jak zwykle, wody - spirytusu. Aktor, nieświadomy niczego, tak się trunkiem zachłysnął, że kilka minut nie był w stanie słowa wydusić. Przeżył szok! Publiczność pomogła mu brawami. Śmieszne, ale potem mówiono, że nigdy tak nie wyrecytował tekstu jak wtedy, gdy, nieświadomie, chlapnął sobie...

Inna anegdota mówi o słynnym kiedyś aktorze i reżyserze Feliksie Żukowskim. "Nie nadużywał alkoholu, ale uważał, że aktor powinien w miarę pić. Aktora, który chciał u niego pracować, zapytał, czy pije. Nigdy w życiu nie piłem - brzmiała odpowiedź. Żukowski wyjaśniał potem: Nie zaangażowałem go, bo jakoś nie mam zaufania do ludzi bez nałogów"... Umiesz kroić indyczkę?

A dlaczego pytasz?

- Przypomniała mi się jeszcze jedna z uwag Stanisławskiego. Porównywał pracę nad spektaklem do podania pieczonego drobiu. "Zapamiętajcie, że nie tylko z indyczką, ale i pięcioaktową sztuką dramatyczną nie można tak od razu się uporać". Dorzucał do tego "musztardę od scenografa" albo "okoliczności założone" od poety czy też "sos wymysłu wyobraźni"...

No tak, teraz wiadomo, co się dzieje ze spektaklem, którego reżyser nic a nic nie zna się na jedzeniu...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji