Artykuły

Dżob, czyli dwadzieścia lat razem na scenie

KONRAD IMIELA I MARIUSZ KILJAN,którzy swoją przygodę z teatrem zaczęli ponad 20 lat temu w szkole teatralnej we Wrocławiu przy ul. Jaworowej, opowiadają o pierwszych krokach w telewizji, które stawiali w "Truskawkowym Studiu", występach na tej samej scenie, co Violetta Yillas oraz dla kogo śpiewali "Ore ore" i "Komu dzwonią".

Osoby:

Czarny - Konrad Imiela

Biały - Mariusz Kiljan

Scena 1

Rok 1990, Państwowa Wyższa Szkoła Teatralna im. L. Solskiego w Krakowie, filia we Wrocławiu, ul. Jaworowa

CZARNY: Kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz?

BIAŁY: Był maj, egzaminy wstępne.

CZARNY: Jaki maj? Czerwiec, i to druga połowa.

BIAŁY: No tak (śmiech). Bardzo się cieszyliśmy. Najpierw był grupowe egzaminy, po kilku dniach wyłoniono 35 osób, a potem została mała grupka. Zaraz po egzaminach, na pełnym uciechy spotkaniu w ogrodzie szkoły, spotkaliśmy się pierwszy raz i gadaliśmy ze sobą.

CZARNY: Spod jakiego jesteś znaku, skąd jesteś... Takie to były gadki.

BIAŁY: A na zajęciach spotkaliśmy się w październiku. Był poniedziałek, dziewiąta rano.

CZARNY: Ślepy los przydzielił nas do 3-osobowej grupy: Mariusz, Marek Kocot i ja. I pan profesor Jacek Deleżyński prowadzący te zajęcia, mówiący: "proszę bardzo, biegamy. Pan Konrad dwa razy szybciej" (śmiech).

BIAŁY: A na scenie, mój drogi, była pierwsza wspólna etiuda już na pierwszym roku. Wojtek Dąbrowski był asystentem mistrza Jerzego Kozłowskiego. To była etiuda "Księga baśni". Wyginaliśmy się, robiliśmy kontrapunkty, pokazywaliśmy to wydarzenie jako pantomimę. Otwieraliśmy książkę, wyłaniali się jacyś bohaterowie. Ale czy pamiętasz, że pierwsza nasza wspólna praca była w szkole teatralnej już na pierwszym roku? Pani prof. Hanna Herman-Cieślik w drugim semestrze pierwszego roku przygotowywała ze studentami "bajeczkę". To była tradycja szkoły: dla dzieci, w Klubie Muzyki i Literatury u pana Stefana Placka. Pokazaliśmy bajeczkę. Byliśmy animatorami kultury, pozostali koledzy brali w tym czynny udział, ale odpowiedzialność ciążyła na nas: na Konradzie i na mnie. Konrad brał w tym poważny gitarowy udział.

CZARNY: Tak, przecież napisałem muzykę.

BIAŁY: A ja się bawiłem w reżyserowanie i układanie tego (śmiech).

CZARNY: A kiedy robiliśmy przedstawienie dyplomowe z Krzyśkiem Warlikowskim, okazało się, że gramy w ogóle tę samą rolę - to była "Zbrodnia przy ulicy Lourcine" Labiche'a.

Mieliśmy zasadę, że nawet na najgorszej imprezie, na której 98 procent osób schlało się w czasie koncertu, warto grać dla tych dwóch, bo to dla nich może być wielkie przeżycie***

Scena 2

Telewizja Polska, Oddział we Wrocławiu, ul. Karkonoska

CZARNY: A pamiętasz, jak robiliśmy już na drugim roku "Truskawkowe Studio"?

BIAŁY: Na drugim roku dostaliśmy się też do Teatru Polskiego. Najpierw była "Ania z Zielonego Wzgórza" - byliśmy tzw. młodzieżą na scenie, razem z Adasiem Cywką, Robertem Więckiewiczem. Wszystko działo się "przypadkiem". Paweł Królikowski, reżyser "Truskawkowego Studia", zrobił casting do tego programu w szkole i wybrał akurat nas trzech: mnie, Konrada i Marka Kocota. A na casting do "Ani..." przyszło pół szkoły.

BIAŁY: W "Truskawkowym Studiu" robiliśmy wszystko.

CZARNY: Prowadziliśmy program głównie we trzech. Było jeszcze kilkoro młodych kolegów: Magda Schejbal, Michał Mrozek, wtedy jeszcze dzieci. Nikt nie wiedział, że będą aktorami. Śpiewaliśmy bardzo dużo piosenek. Do każdego odcinka nagrywaliśmy jedną nową piosenkę. Wszystkie są w archiwach telewizji. W przyszłym roku minie 20 lat, jak zaczęliśmy robić "Truskawkowe Studio".

***

Scena 3

Przegląd Piosenki Aktorskiej, OKiS, Rynek, rok 1994

CZARNY: Byliśmy razem w koncercie finałowym Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Dostałem wyróżnienie, a Mariusz wygrał Przegląd.

BIAŁY: Wtedy zaczęli o nas mówić Czarny i Biały.

***

Scena 4

Teatr Polski, ul. Zapolskiej 4, rok 1995

BIAŁY: Po szkole teatralnej graliśmy właściwie we wszystkich spektaklach Teatru Polskiego. Najwięcej przedstawień miały chyba "Przygody Tomka Sawyera" w reż. Jana Szurmieja. Ponad 200 razy ja grałem Tomka, Konrad - Hucka Finna.

CZARNY: W tym samym roku zrobiliśmy pierwsze recitale. Mój to piosenki Toma Waitsa pt. "Rybi puzon", a Mariusz miał recital z piosenkami Stinga. Ale wtedy nie śpiewaliśmy razem.

BIAŁY: Choć "wyskoczyliśmy" z kanonu PPA.

***

Scena 5

Szpital przy ul. Koszarowej, szpital przy ul. Borowskiej, rok 2010

CZARNY: Spędziłem wiele lat w Teatrze Polskim, Mariusz wciąż tam pracuje. Choćbyśmy bardzo kombinowali, żeby nasze drogi się rozeszły, one się ciągle schodzą. Absolutną ironią był zeszły rok, kiedy to po tym, jak Mariusz ledwo uszedł z życiem i wylądował w szpitalu zakaźnym, kilka miesięcy późnie ja ledwo uszedłem z życiem i wylądowałem na chirurgii szczękowo-twarzowej. To też było w niewielkim odstępie czasu.

BIAŁY: Nasze przygody się przeplatają, także te życiowe.

***

Scena 6

Casablanca Piano-Bar, ul. Włodkowica 8a, lata 1996-1997

CZARNY: Ten lokal prowadził Wiktor Maciejczyk. Wiktor bardzo chciał, żeby to była dobra restauracja ze scenką artystyczną. Zaprosił nas, żebyśmy zrobili program z zabawnymi piosenkami dla młodych biznesmenów, którzy wtedy rozkręcali swoje interesy.

BIAŁY: Zrobiliśmy program, który oryginalnie nazwaliśmy "Stare, nowe, najnowsze".

(didaskalia: w 1997 roku ukazała się płyta pod tym tytułem, wydana przez Studio K2)

CZARNY: To był pierwszy krok do "dżoba". Wiktor Maciejczyk był urodzonym mecenasem sztuki. Dbał o nas, jak o własnych synów.

BIAŁY: U Wiktora jadłem pierwsze carpaccio w życiu.

CZARNY: Zawsze oglądał każdy nasz występ, komentował, jak nam poszła która piosenka. Wiktorowi zależało, żeby w Casablance było jak na świecie, jak przed wojną w Polsce: aktorzy po spektaklu w teatrze śpiewają na małych kabaretowych scenkach. Faktycznie do tego doprowadził. Oprócz nas występowały na scenie: Kinga Preis, Jola Fraszyńska, Monika Bolly, Violetta Villas.

BIAŁY: Wiktor podszedł do tego całym sercem. Wybudował dla nas specjalną scenkę. Żeby artysta nie czuł się, jakby grał "do kotleta", ale miał poczucie stylu małych rewii francuskich. Zresztą podczas koncertów nikt nic nie jadł - publiczność miała wyczucie. Ludzie rozmawiali z nami, pytali np., jak to jest okiełznać stres na scenie. Te występy były dla nas "rodzinnym występem".

CZARNY: I nie chodziło o zarabianie pieniędzy, choć wypłaty były w porządku.

BIAŁY: Ważniejszy był anturaż. Wiktor biegł przez całą salę i zapraszał: "panie Mariuszu, zrobiłem carpaccio specjalnie dla pana".

CZARNY: Prowadziliśmy sylwestra i bal andrzejkowy. Mówiąc o dżobach: wszystko zaczęło się w Casablance.

BIAŁY: Ale traktowaliśmy je jak towarzyskie spotkanie. To był przedsionek przed dżobem: prowadziłem sylwestra, ale świetnie się bawiłem.

CZARNY: Czyli "dżobem" nazywamy imprezę typowo komercyjną. W Casablance gościły młode rekiny finansjery. Oni później zapraszali nas na otwarcie swoich hurtowni, filii i oddziałów centrali; także na jubileusze, imieniny żony prezesa, imprezy szkoleniowe. Dla mnie te lata były tymi, kiedy zakładałem rodzinę, urodziła się pierwsza córka - rosły potrzeby materialne. W teatrze pracowaliśmy z największymi teatralnymi reżyserami, ale z teatru za bardzo się nie wyżyje, szczególnie w tamtym czasie.

BIAŁY: Raczkował biznes i kultura także raczkowała. W transformacji pojawiło się zamykanie teatrów dla kolejnych przychodzących aktorów. Nagle okazało się, że pojawia się konkurencja, że coraz więcej ludzi przyjeżdża na castingi, że weryfikacja jest coraz bardziej brutalna, a coraz więcej ludzi zostaje bez pracy. Kapitalizm wszedł bardzo ostro do świata kultury. Sposobem na życie było poczucie, że biznesmeni nas chcą i potrzebują.

CZARNY: Dzięki dżobom utrzymywałem wtedy rodzinę. To było główne źródło mojego dochodu. Dzięki temu miałem kompletny luz, jeśli chodzi o zarobki w teatrze.

***

SCENA 7, czyli dżoby

CZARNY: Biliśmy dżoby w hotelu Skalny w Karpaczu, w firmach farmaceutycznych i wielu innych.

BIAŁY: To był cały wachlarz, od przecinania wstęgi na przęśle w Opolu...

CZARNY: I mnóstwo festynów...

BIAŁY: ... przez festyny. Z jednej strony organizowanie imprez w zakładzie dla pracowników, z drugiej wystawna impreza zamknięta dla zarząd firmy.

CZARNY: Repertuar był dostosowany do gustów i potrzeb, czyli "podoba nam się ta piosenka, którą doskonale już znamy", jak mówił inżynier Mamoń w "Rejsie". Graliśmy piosenki: "Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma", "Kolorowe jarmarki", "Ore ore". Wkładaliśmy do programu piosenki z recitalu. Śpiewałem "Fryzjera" Waitsa.

BIAŁY: A ja Stinga. Próbowaliśmy wrzucać coś z własnego repertuaru. Jak robiliśmy galę "La-la-la-la" na PPA z Wojtkiem Kościelniakiem, z piosenkami Staszewskiego, też graliśmy część tego na dżobach. Również graliśmy utwory ze spektaklu "Księżyc frajer", przemycaliśmy te piosenki.

CZARNY: Standardowy układ dżoba: dwóch wokalistów, piano, bas, perkusja. Byliśmy elastyczni. Układaliśmy tylko kolejność, ale po pierwszej piosence wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia. Dlatego byliśmy nieźli na dżobach, spełnialiśmy oczekiwania, natychmiast dostosowywaliśmy repertuar do imprezy. Mając w repertuarze piosenki, jak "Komu dzwonią", mieliśmy gotowy koncert życzeń. Jeśli ktoś miał niedosyt życzeń, przemycaliśmy inne piosenki, typu "Już kąpiesz się nie dla mnie" z Kabaretu Starszych Panów, zawsze były "Kolorowe jarmarki" czy "Ore ore" - to załatwiało sprawę.

BIAŁY: Problem polegał na tym, czy kolację podać przed czy po dżobie, a nie, jakiego rodzaju piosenki zaśpiewamy.

CZARNY: Ta przygoda zdarzyła się Wojtkowi Kościelniakowi: 20 lat temu pisał dużo piosenek, został zaproszony do hotelu Wrocław. W czasie występu opowiadał o nich, nikt go nie słuchał, a kiedy zagrał wstęp do jednej z piosenek, podeszła kelnerka i zapytała: "przepraszam, gdzie panu żurek postawić?" (didaskalia: śmiech).

BIAŁY: Nasza publiczność nie chciała słuchać czegoś niezrozumiałego, rodem z teatru. Chciała mieć kontakt z artystą. Woleliśmy się nie silić na coś, co jest trudne do zrozumienia. Słyszała nas żona prezesa i rekomendowała wśród prezesów. Dzwoniono do nas z firm - bezpośrednio do mnie albo do Konrada. To był prawdziwy rynek. Kupowaliśmy stosowne stroje w second handach. Rewelacyjny był przy lodziarni przy Komandorskiej. Tam kupiliśmy pierwsze dwa płaszcze.

CZARNY: Śmieszny był stosunek kosztu uzyskania przychodu do przychodu. Na ubrania wydaliśmy ok. 40 zł. Był rok 1996. Płaszcze były brązowe. Mój sweterek w serek, ale kolorowy.

BIAŁY: Te stroje byłyby ekstrawaganckie i byłyby tak odbierane, gdybyśmy wyszli w nich dziś na ulice.. Wtedy były szokiem. Na scenę wówczas wchodziło dwóch kolorowych panów. Czarny - Cygan, za nim Biały - jako Cyganka z chustą na ramionach. Nikt tego wcześniej nie robił.

(didaskalia: w 1998 roku - raczkował Kabaret Moralnego Niepokoju, który uznaje za rok powstania 1996, nikt nie słyszał o kabarecie Ani Mru-Mru)

BIAŁY: Większość kabaretów politycznych przestała istnieć. Publiczność nie za bardzo wiedziała, z czego ma się śmiać. Nie mając nawet świadomości, wypełnialiśmy dziurę między aktorstwem na scenie a kabaretem. Dlatego mieliśmy takie wielkie wzięcie.

CZARNY: Nasza sytuacja była komfortowa. Od godziny 10 do 14 i od godziny 18 do 22 spotykaliśmy się z Grzegorzewskim, Jarockim, Jarzyną, a potem śpiewaliśmy "Ore ore". Świetnie się przy tym bawiąc, zarabialiśmy pieniądze. Bardzo dobrze wspominam tamten czas. Staraliśmy się zawsze, żeby formuła dżobów była taka, żebyśmy nie grali do kotleta, żeby nie było tak, że ludzie coś jedzą, a ktoś tam występuje na scenie. Zawsze staraliśmy się, żeby koncert miał początek i koniec, widzowie siedzieli na krzesłach ustawionych w rzędach.

BIAŁY: Nigdy nie graliśmy na weselu. Mieliśmy w tle zasadę, że nawet na najgorszej imprezie, na której 98 procent osób schlało się w czasie koncertu, warto grać dla tych dwóch z małego miasteczka, które nigdy nie były w teatrze, zaproszonych przez kogokolwiek, bo to dla nich wielkie przeżycie.

CZARNY: Zawsze przedstawiano nas "aktorzy Teatru Polskiego". Dlatego też dla publiczności kontakt z nami był kontaktem z kulturą wysoką. Jednocześnie widzowie myśleli: "panowie śpiewają znane piosenki, zaciągają wszystkich do zabawy". Połączenie było bardzo wygodne i świetnie się sprawdzało.

***

32. Przegląd Piosenki Aktorskiej, Konrad Imiela & Mariusz Kiljan "Dżob": Wrocławski Teatr Współczesny, 22 marca, godz. 19 i 21.30, bilety 35 zł.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji