Artykuły

Nie lubię bladych fasolek

- Łódź to też mój stan ducha. Jak widzę tych zmaltretowanych ludzi po denaturatach, o kulach, to mi jakoś pasuje do ogólnej koncepcji wszechświata. Taka bieda stawia na baczność - MARIUSZ GRZEGORZEK przed premierą "Słowa" Kaja Munk aw łódzkim Teatrze Jaracza.

Jak tworzył język swojego teatru?

- Totalnie w nic nie wierzę, a jednocześnie głęboko w coś wierzę. Wszystkie te Jezusy ukrzyżowane, Maryje, Marciny Lutry, przykazania i w ogóle instytucja Kościoła wywołują we mnie awersję i miłość jednocześnie. Mam potrzebę nawiązania relacji i rozliczenia się wobec czegoś nade mną - mówi.

Tych, którzy znają teatr Grzegorzka, to, że wybrał "Słowo", nie dziwi. - Poszukuję pewnego typu bohatera: samotnego, opuszczonego człowieka, który nagle zostaje uderzony jakimś uczuciem, w którym przez moment rodzi się gwiazda.

Jako nastolatek regularnie oglądał horrory, zachwycał się Bergmanem. Ale wybrał historię sztuki na Uniwersytecie Jagiellońskim. - Kiedy przycisnął mnie koniec studiów, wróciła reżyseria, którą zawsze miałem z tyłu głowy. Na egzaminie strach zamieniłem w determinację - wspomina.

Zaczynał m.in. znakomitą etiudą "Krakatau" o kobiecie, która po utracie nienarodzonego dziecka popada w obłęd, i obsypaną nagrodami (m.in. wyróżnieniem na MFF w Wenecji) "Rozmową z człowiekiem z szafy" o chorej miłości matki do syna. Odkrył przy tym, że naj-islotniejsze w pracy nad filmem jest wejście w intensywną, bliską relację z aktorem. Wtedy zajął się teatrem, który miał być rodzajem laboratorium. Inscenizuje przede wszystkim amerykańskie i angielskie dramaty psychologiczne: Williamsa, O'Neilla czy Hare'a - budując narrację, we wszystkich wykorzystuje filmowe doświadczenie. Grubą kreską rysuje na scenie najostrzejsze emocje, dotyka skrajnych stanów, w centrum stawiając wrażliwość aktora. - Lubię wchodzić w skrajną intensywność relacji. Reżyser musi umieć zwyciężyć w tej bitwie. Mam w sobie cechy tyrana, lecz paradoksalnie uwielbiam ludzi podobnych do siebie: wyrazistych i zdecydowanych, nie lubię meduz i bladych fasolek - mówi.

W teatrze Grzegorzka widz nigdy nie czuje się bezpiecznie. Jego spektakle wyrastają z rozczarowania człowiekiem. Ich wspólnymi mianownikami jest niszcząca miłość i najgorętsze instynkty, z których wyciąga bolesne diagnozy. W "Blasku życia" Gilman opowiada o toksycznym uczuciu Clinta i Lisie, którzy podróżując po Stanach, mordują przypadkowo spotkanych ludzi. W jego spektaklu nie ma fałszu, jest brutalność, wulgarność i nihilizm. Spod ręki Grzegorzka wychodzą też: prapremierowy w Polsce "Lew na ulicy" Judith Thompson - psychodrama o zabitej 9-letniej Isobel, która jako zjawa pozostaje wśród ludzi i podgląda ich tajemnice, oraz "Habitat" tej samej autorki (na podstawie jej dramatu powstał też film "Jestem twój"), w którym portretuje ludzi upokorzonych przez miłość. Szekspirowski "Makbet" w wydaniu Grzegorzka przypomina zaś krwawy rytuał.

Najważniejsze w jego dorobku inscenizacje powstały w łódzkim Jaraczu. - My home, my castle - mówi. - Łódź to też mój stan ducha. Jak widzę tych zmaltretowanych ludzi po denaturatach, o kulach, to mi jakoś pasuje do ogólnej koncepcji wszechświata. Taka bieda stawia na baczność - dodaje.

Tutaj ma swoich studentów z reżyserii filmu fabularnego (od 2006 r. ma tytuł profesora sztuk filmowych), czuje się artystycznie wolny, a przy tym ma świetny zespół aktorski - na afiszach jego spektakli i filmów pojawiają się te same nazwiska. Uparcie twierdzi, że aktor to nieujarzmione stworzenie. Nigdy reżyser nie może uznać aktora za swojego czy oswojonego.

"Słowo", jeden z najbardziej cenionych tekstów Kaja Munka, duńskiego dramatopisarza, odkrył dzięki filmowej adaptacji Carla Dreyera, docenionej Złotym Globem. Akcja rozgrywa się wśród skonfliktowanej na tle religijnym społeczności. Na plan pierwszy wysuwa się relacja wiejskiego przywódcy grupy protestanckiej i sternika moralnego Mikkela Borgena (w tej roli Andrzej Wichrowski) oraz Johannesa (Dobromir Dymecki) - jego syna, studenta teologii, który uważa się za Jezusa. - To dziwny, archaiczny tekst. Rzecz o ludziach udręczonych wiarą. Z jednej strony realistyczna, czujna, głęboko zaobserwowana, z drugiej posępny, abstrakcyjny poemat o milczącym Bogu, który nas osierocił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji