Artykuły

Rzut serca

Skromna, delikatna, o drobnej budowie, łagodnym spojrzeniu wyrażającym rzadka dziś umiejętność słuchania. W krakowskim Teatrze im. Słowackiego jest zaledwie od dziewięciu lat, a już zdążyła zebrać niemałą kolekcję nagród - portet DOMINIKI BEDNARCZYK.

Gdyby nie została aktorką to, być może, byłaby skrzypaczką lub tancerką - przez parę lat tańczyła w Małych Słowiankach. Ale w liceum trafiła na szkolny zespół teatralny prowadzony przez Sławomira Rokitę, dziś jej kolegę z teatru. Zagrała w "Magii grzechu" Calderona. Na międzyszkolnym festiwalu były nagrody. Potem obejrzała "Kalkwerk" Lupy. I choć niewiele rozumiała ze spektaklu, to był on dla niej mistycznym wręcz przeżyciem. Podjęła decyzję: szkoła teatralna.

- Do krakowskiej PWST dostałam się dopiero za drugim razem - wspomina Dominika Bednarczyk. - choć wtedy przeżyłam ten fakt jako wielki dramat, to z perspektywy lat dziękuję Bogu i profesorom, że tak postanowili. Dzięki temu wygrałam konkurs na rolę Julii w Teatrze Ludowym, no i spotkałam się z Krystianem Lupą, u którego robiłam dyplom, a później zagrałam w jego "Lunatykach". Ta praca pozwoliła mi zrozumieć, co to jest teatr, sięgnąć w głąb siebie, do zakamarków duszy.

Po ukończeniu PWST dostała angaż do Teatru im. J. Słowackiego. Od razu poszła "jak burza". Rozpoznano w niej talent, wdzięk, wrażliwość, zdolność do scenicznej metamorfozy. Pierwszą ważną rolą była Shirley w monodramie "Jordan", za którą aktorka dostała "Ludwika" - nagrodę krakowskiego środowiska teatralnego. - Ta rola pchnęła mnie do przodu, wiele zmieniła w moim życiu zawodowym i prywatnym. Cztery miesiące laboratoryjnej pracy, w tym "wizje lokalne" w nowohuckim więzieniu, dziesiątki obejrzanych filmów. Nie wiem, czy dziś podjęłabym ryzyko zagrania monodramu. To jest tak, jak z jazdą na nartach: kiedy miałam pięć lat, zjeżdżałam "na krechę" z Kasprowego. Gdy miałam lat osiem i doszła świadomość konsekwencji wypadku -skończyło się szarżowanie.

Po roku otrzymała kolejnego "Ludwika" za rolę Charlotty Corday w spektaklu "Marat - Sade". W następnym sezonie rola Agłai w "Idiocie" przyniosła jej kolejny laur oraz Złotą Maskę - nagrodę publiczności. - Uwielbiam Dostojewskiego, bo obnaża każdy fałsz aktora i jednocześnie każe mu dostrzegać w postaci wiele barw, odcieni i półtonów. Agłaja jest jedną z moich ukochanych ról, w którą włożyłam całe serce i mnóstwo pracy. Kosztowała mnie bardzo dużo wysiłku, bo nie mogłam z początku zrozumieć okrucieństwa i sadyzmu mojej bohaterki. W tym się na pewno różnimy. Ale huśtawka uczuć, jej histerie i emocjonalne rozchwianie są mi bardzo bliskie. Ona jest wielkim rzutem serca - ja chyba też.

Czy lawina wyróżnień tak młodej aktorce może przewrócić w głowie?

Po otrzymaniu nagrody im. Leona Schillera był taki moment, że telefony z Warszawy zaczęły dzwonić. Myślałam wówczas - tak już będzie - pojawią się nowe propozycje. Tak się jednak nie stało. To dało mi wiele do myślenia. Przy chwilowym zawrocie głowy, jaki niewątpliwie wywołują nagrody, pojawia się też strach przed odpowiedzialnością. Szczególnie, gdy się je dostaje rok po roku, jak ja. Trzeba bardzo uważać, żeby nie popaść w samouwielbienie. Staram się być krytyczna, bo scena i widzowie są bezlitośni: każdy przejaw pychy i próżności weryfikują natychmiast. Dlatego po trzecim "Ludwiku" zapaliło się we mnie czerwone światło. Ponieważ dostrzegałam w sobie różne niedostatki, powiedziałam sama sobie: skup się nad własnym warsztatem aktorskim, popracuj nad głosem, ciałem, ale też nad ujarzmianiem własnej żywiołowości i emocjonalności. Wtedy też, jako że natura lubi równowagę, dostałam chłoszczące recenzje za "Noże w kurach". To był zimny prysznic, choć tę pracę uważam za bardzo ważną.

Istotnym przełomem w aktorstwie pani Dominiki była rola Madame Chauchat w "Czarodziejskiej górze". - Wtedy po raz pierwszy odeszłam od grania dziewczynek i zmierzyłam się z postacią dojrzałej kobiety. Chyba żadna rola nie dała mi tyle siły aktorskiej i kobiecej. Pewnie dlatego, że Chauchat jest zupełnie inna niż ja. Na czym polegają różnice? Nigdy nie pozwoliłabym sobie na jej sposób traktowania mężczyzn, na rodzaj wolności i niezależności, które ona wyznaje, wreszcie na jej chłód emocjonalny i wybór samotności. Nie potrafię żyć w samotności, muszę mieć przy sobie kochającą i bliską osobę. W przeciwieństwie do Chauchat jestem wylewna, raczej ufna. Zapewne z tych różnic bierze się moja fascynacja jej kolorami. Być może za nimi tęsknię?

Pani Dominika gra bardzo dużo, niemal wyłącznie główne role. Czy lubi być w centrum scenicznej uwagi? Jeśli wiem dobrze, co gram, to tak, wtedy jest fantastycznie. Ale wiele radości sprawiają mi też maleńkie role, choć było ich

niewiele: wyjście do dwóch songów w "Operze za trzy grosze", pięć minut w "Śnie o jesieni". Uwielbiam każde zadanie, które daje radość bycia na scenie. Bo tak naprawdę, to jest najważniejsze w tym zawodzie. I spotkania z ludźmi. Jestem na ludzi bardzo otwarta, ciekawa ich myślenia, oglądu świata. Po prostu lubię ludzi. A co w innych ceni najbardziej? Spokój, opanowanie, mądrość i dobroć. Jeśli ktoś potrafi realizować tak bardzo pojemne przykazanie: "Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu" - podziwiam go. Bo sama wiem, jakie to czasem jest trudne.

Aktorka ma na swym koncie także role w Teatrze Telewizji: "Grach miłosnych" w reżyserii Barbary Sass i w "Antygonie" zrealizowanej przez Andrzeja Seweryna. W obu spotkała się ze swym mężem, Radosławem Krzyżowskim, także aktorem w jej macierzystym teatrze. - To są te szczęśliwe chwile, w których wreszcie możemy być razem, bo w domu najczęściej mijamy się. Ale jednocześnie bardzo stresujące, bo lęk jest podwójny. Dlatego powiedziałam sobie: unikaj takich sytuacji. W teatrze spotkałiśmy się na scenie jedynie dwa razy. W jednej ze scen zamieniliśmy dwa zdania, w innej wymieniliśmy między sobą długie spojrzenie. W domu staramy się izolować od spraw zawodowych, co łatwiej przychodzi Radkowi niż mnie. Bardzo liczę się z jego zdaniem, mam do niego stuprocentowe zaufanie, dlatego też jest moim ważnym recenzentem. Człowiekiem, w którym mam oparcie, tonującym moją żywiołowość i emocje. Mądrym, opanowanym facetem, a ja bywam rozkapryszonym dzieckiem, małym furiatem. Radek mnie sprowadza na ziemię. A przede wszystkim akceptuje moje absolutne, czasami szaleńcze wręcz, oddanie teatrowi. Tak więc uzupełniamy się i wspieramy, co nie znaczy, że jesteśmy wobec siebie bezkrytyczni. Potrafimy dostrzegać własne błędy i wytykać je sobie.

Kiedy pytam aktorkę, które cechy charakteru przeszkadzają jej w pracy, słyszę od razu: - Niecierpliwość. Jestem w gorącej wodzie kąpana. Jeśli coś nie wychodzi mi natychmiast, zarówno w teatrze, jak i w życiu - szlag mnie trafia. Nad cierpliwością staram się pracować. I nad zaufaniem do reżyserów. Bywam nieufna, ale to pewnie dlatego, że zawsze piekielnie zależy mi na efekcie pracy. Ale dlaczego mówimy tylko o moich wadach? Przecież mam i zalety: jestem pracowita, sumienna, lojalna, a jeśli już zaufam - to do końca.

Wyciszenia, dystansu do zawodu pani Dominika nabiera w górach. Jeździ tam wraz mężem do ulubionego domu w Kasince, wypożyczonego od przyjaciół, gdzie leżąc na tarasie pochłania tony książek. Na górskie wycieczki rzadko się wybiera, bo jak sama mówi, jest na nie zbyt leniwa. Las, cisza i książki wystarczają. Jest też zagorzałą miłośniczką kina. Ogląda mnóstwo filmów, dla przyjemności i z zawodowego obowiązku. - Wychowałam się na kinie Kieśłowskiego, o nim pisałam pracę magisterską. Te filmy są mi bliskie, dają poczucie bezpieczeństwa, wyrażają moje widzenie świata i ludzi. Bardzo lubię też filmy Martina Scorsese, polskie kino lat 70. i filmy Agnieszki Holland. Moim wielkim marzeniem jest spotkanie się z nią na planie. Niestety, w filmie zagrałam, jak dotąd, tylko dwie większe role: w polsko-szwedzkim obrazie "Podróż Niny" i w komediowym serialu, który jeszcze nie miał emisji.

W najbliższym czasie pani Dominika nie spełni swoich filmowych marzeń, jej rodzina bowiem powiększy się jesienią tego roku. Jak wyobraża sobie pogodzenie życia zawodowego z macierzyństwem? - Na razie wolę sobie nie wyobrażać. Muszę się tego nauczyć, w końcu nie ja pierwsza i nie ostatnia, która musi to wszystko godzić. A że będę miała przerwę w zawodzie? Do tej pory byłam tak hojnie przez los obdarowywana rolami, że czas najwyższy, żeby podzielić się nimi z koleżankami. Nadarza się ku temu dobra okazja.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji