Artykuły

W uścisku Komandora (2)

Gdziekolwiek jest - w niebie, piekle czy w nicości - jest pewnie taki sam jak w życiu. Patrzy spod zmrużonych powiek. Rzadko się uśmiecha - dokończenie portretu wybitnego teatrologa i reżysera BOHDANA KORZENIEWSKIEGO.

Krótko przed śmiercią pisał w niedokończonym dramacie: "Nie pora teraz na gniewy, którym pozwoliłem wybuchać bez pożytku dla innych i ze szkodą dla siebie przy lada okazji wojen, rewolucji, reform, różnych poczynań zbawców i uszczęśliwiaczy ludzkości. Jednak prawdziwą otuchą napawa pewność, że tam - po drugiej stronie lustra - już ich nie będzie".

Po dwudziestu przedstawieniach "Don Juana" w Teatrze Polskim w reżyserii Bohdana Korzeniewskiego [na zdjęciu] spektakl zostaje zdjęty, dekoracje porąbane. Jest rok 1950. Od czasu narady teatralnej w Oborach w 1949 r. obowiązuje w sztuce socrealizm.

"Trybuna Ludu" pisze, że "Don Juan" pełen jest wykwintnych smaczków, wyrafinowanych aluzji, efektownej żonglerki... ale czy tego nam dzisiaj potrzeba w teatrze? To formalizm, religianctwo i oderwanie od rzeczywistości.

Maria Dąbrowska zanotowała w dzienniku: "Utwór subtelnie sceptyczny, o wiele za trudny dla mało kulturalnych mas ".

Korzeniewski wspominał potem, że sztukę zdjęto nie z powodu pokazanych w niej sił nadprzyrodzonych ani drażniąco kolorowych sieci w scenografii Roszkowskiej, które skrytykował wiceminister kultury Włodzimierz Sokorski, lecz dlatego, że reżyser napiętnował w niej obłudę. Don Juan wygłasza wielką pochwałę cynizmu politycznego. Chcesz bezkarnie popełniać zbrodnie, musisz należeć do jakiejś koterii... Dygnitarze partyjni obejrzeli sztukę i wyszli, milcząc, choć dyrektor teatru Leon Schiller czekał na nich z kawą.

- Przebijały tam aluzje polityczne - mówi Edward Krasiński - ale nakładanie na Korzeniewskiego glorii osoby wówczas prześladowanej byłoby grubą przesadą.

"Grzech" toruje drogę

Pół roku później, Wawel, konferencja naukowa w sprawie badań nad sztuką. Przemawia Korzeniewski: Teatr powinien "czynnie współdziałać w kształtowaniu nowej moralności socjalistycznej". Nauka o teatrze winna się opierać na metodzie materializmu dialektycznego i historycznego. Profesor upomina się też o placówki naukowe dla zaniedbanych w Polsce badań nad teatrem.

W styczniu 1951 r. wystawia w warszawskim Kameralnym litewski produkcyjniak Bałtuszisa "Pieją koguty". W maju - "Grzech" Żeromskiego z dopisanym przez Kruczkowskiego w duchu socrealizmu czwartym aktem (w końcowej scenie bohaterka pracuje wraz z robotnikami w mieście). Maria Dąbrowska notuje: "Nareszcie prawdziwy teatr" pomimo "gafy Kruczkowskiego". Akcenty polityczno-socjalne, jakie wprowadził, są szyte grubymi nićmi. "Nikt nie dorabia końca w Niedokończonej symfonii ". Jednak dziś, pisze, kiedy "teatr służy wyłącznie szmirze propagandowej", to świetne przedstawienie dodaje otuchy.

Reżyser Kazimierz Braun, uczeń Korzeniewskiego, w swej książce o teatrze w PRL napisał, że profesor "robiąc dyskretne gesty dystansowania się od tego epilogu, firmował jednak całość i zbierał za nią laury".

Na zamkniętym spektaklu "Grzech" oglądają prezydent i Biuro Polityczne PZPR (hall przystrojono kobiercami). W antrakcie Bierut prosi do siebie realizatorów. Niebawem otrzymają Państwową Nagrodę Artystyczną. "Grzech" utoruje Korzeniewskiemu drogę do Narodowego.

- Uznano sztukę za udaną odmianę socrealizmu, polską, rdzenną, antyburżuazyjną, postępową - opowiadał.

Tego lata dostanie po raz pierwszy przydział samochodu. Namawiają go, by zapisał się do partii. Nigdy do niej nie wstąpi.

W październiku bierze udział w naradzie najwyższych funkcjonariuszy partyjnych, pisarzy i artystów na temat twórczości. Jakub Berman grzmi: Artyści nie rozumieją, co się w Polsce dzieje, bo nie przyswoili sobie jeszcze zasad marksizmu. Jan Kott zaczyna wypowiedź wierszem: "Patrz, jak stoi uparta/ na rusztowaniach Partia". Kazimierz Dejmek: Niech literatura dostarczy teatrowi "repertuaru walczącego". Antoni Słonimski zauważa ironicznie, że czytelnikowi inteligentowi nie powinno się "podawać potraw zbyt dokładnie przyprawionych, gotowych, przeżutych, spreparowanych" - niech raczej sam wyciąga wnioski. W wystąpieniu Korzeniewskiego wiele pustosłowia: "Apel ministra Bermana można rozumieć (...) jako nawoływanie do tworzenia dzieł (...) godnych nowej epoki". Ale też żąda, by nie dzielić twórców na "młodych" i "starych", bo miarą młodości w sztuce jest ciekawość świata i odwaga myśli, i taki stosunek do życia, jaki mają "masy przebudowujące świat".

- Składał te deklaracje - mówi prof. Edward Krasiński - bo powodowała nim ambicja, by osiągnąć w teatrze najwyższy pułap.

Mam mówić głośniej czy ciszej?

Pedantycznie omawia utwór od strony historycznej, socjologicznej, psychologicznej... Do stolika prób zaprasza specjalistów. Aktorzy umierają z nudów. - Zamknijmy już tę bibliotekę i zacznijmy grać.

Izabella Cywińska: - Nazywali go bibliotekarzem. To znaczy: reżyser niezwykle wykształcony, któremu erudycja zabiła wyobraźnię.

Próba "Zemsty" w Narodowym (1953). Korzeniewski oblicza finanse Cześnika, omawia wygląd kontusza, gdzie i czym był podpasany... Jan Kurnakowicz, odtwórca tej roli, pyta wreszcie: - To znaczy, że mam mówić głośniej czy ciszej?

- Korzeniewski chciał pchać zawód aktorski wyżej - mówi reżyser Maciej Prus - żeby był zawodem nie tylko biernego odtwórcy, lecz także współtwórcy. Aktorzy go nie lubili. Karnie wykonywali zadanie, ale rzadko dawali z siebie tę iskrę, która nadaje aurę przedstawieniu.

W Narodowym próba "Wesela Figara" w reżyserii Józefa Wyszomirskiego. Scena, w której hrabia podejrzewa hrabinę o zdradę, wydaje się martwa. Korzeniewski: - Proszę przynieść siekierę... Każe Igorowi Śmiałowskiemu walić nią w drzwi sypialni. - Mocniej! Mocniej!

- I scena ożyła - opowiada Joanna Kulmowa. - Doszłam wtedy do wniosku, że on ma prawdziwy reżyserski temperament, bo jednym rekwizytem potrafi ustawić całą scenę.

Maja Komorowska pracuje z nim nad tytułową postacią w "Pannie Julii" Strindberga (1977). - Mówiłam profesorowi, że nie powinnam grać tej roli. Nie zgadzał się z tym, ale próbował zrozumieć mój niepokój. Szukaliśmy mozolnie prawdy o tej postaci. Stawialiśmy niekończące się pytania: Dlaczego ona tak właśnie postępuje? Dlaczego tak myśli, czuje... Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek stracił cierpliwość. Powodowała nim ciekawość, prawdziwa ciekawość.

Na próbie "Zmierzchu" Babla w Ateneum (1967) jest tak zgryźliwy, że wściekły Jan Świderski rzuca w niego rekwizytem.

Mówią o jego inscenizacjach, że są oschłe, zimne, przeintelektualizowane. Matematycznie ścisłe i logiczne. A jednak wypełnione zaskakującymi emocjami. Kott dodaje: Zaprawione szczyptą libertynizmu.

Erwin Axer: - Był wybitnym historykiem teatru, wybitnym kierownikiem literackim, miał dobry gust... Ale mnie się wydawało, że źle się dzieje, iż nie pohamował swoich ambicji reżyserskich. Nieźle obsadzał, ale nie umiał dobrze porozumieć się z aktorem. Nie był w pełni reżyserem.

Edward Krasiński: - Tworzył dobre rzemiosło, ale nie ponadprzeciętne, i to go dręczyło.

Świat poddać śledztwu, Fredrę pochować

Tuż przed zadekretowaniem socrealizmu realizuje w warszawskim Teatrze Rozmaitości "Śmierć Tariełkina" Aleksandra Suchowo-Kobylina (1949). Sztuki tego autora wystawi z sukcesem jeszcze czterokrotnie. Jest zafascynowany Rosjaninem. Panisko, hulaka z połowy XIX wieku, oskarżony o zabójstwo kochanki i osadzony w carskim więzieniu. W swojej trylogii rozprawia się z bezdusznością władzy.

Korzeniewski spłatał partii ponurego figla - zauważa Braun. - Każecie wystawiać sztuki rosyjskie? Proszę bardzo.

Oto tępy policjant Razplujew. Pożera pęto kiełbasy, kosz ogórków, miskę śledzi, wiadro twarogu - publiczność szaleje z radości. Tariełkin się mnoży, jest już ich cały rój z papierami w rękach, wiatr wyrywa papiery i rozdmuchuje na scenę, widownię, świat - wizja spotworniałej biurokracji.

Dąbrowska notuje: Sztuka jadowita, duszna, bardzo aktualna. Życzenie policjanta - żeby tak całą Rosję można było poddać śledztwu - też dopiero dzisiaj się spełniło w skali nawet dla ówczesnych marzycieli nieoczekiwanej. (...) Zalatuje trochę Dostojewskim w ponurości obrazu człowieka".

W "Sprawie" tego samego autora (1961, 1963) znów biuro - z zastępami skorumpowanych urzędników. Wielkie brzuchy, maski, deformacja, rozpasanie, wszechogarniający koszmar grany w konwencji groteski, rzadkiej wówczas w polskim teatrze. Czy to carscy urzędnicy, czy współcześni? Korzeniewski ostro rachuje się z systemem, ale ma alibi, bo sztuka jest sprzed rewolucji.

Walczy o Fredrę, którego strażnicy sockultury chcą złożyć do lamusa, bo jako hrabia nie bronił w swej twórczości klasy wyzyskiwanej. Murarzy, kuchmistrzów i pachołków ukazywał jako "typy ogłupiałe" - piszą krytycy. "Zemsta" jest dla nich sztuką o dwóch próżniakach żyjących na koszt ludzi pracy...

"Durnie! Więc dziedzictwo klasyczne zaczyna wam zawadzać?" - oburza się Korzeniewski w tekście z 1948 r. To kołtun marzy, aby teatry grały operetki i rewie, to kołtun "krzywi się na Szekspira, bo za dużo w nim smutku i trupów". To kołtun, dla przypodobania się rządzącym, umieszcza w sztuce działacza politycznego, który "kilku słowami rozstrzyga wszystkie wątpliwości epoki". Tekst zamówiony przez Schillera, ówczesnego redaktora "Teatru", cenzura zatrzymała.

Ten czas tak niebezpieczny (wywindowany Schiller wkrótce będzie strącany ze stanowisk) dla Korzeniewskiego jest łaskawy. Obronił Fredrę. "Mąż i żona" - sztuka zagrana w Kameralnym w 1949 r. z wyśmienitym kwartetem aktorskim (małżeństwo Kreczmarów, Janina Romanówna, Czesław Wołłejko) - należy do najgłośniejszych jego realizacji. Pokaże ją w 1954 r. w Moskwie oraz - wraz z "Grzechem" - w Paryżu. To pierwszy po wojnie wyjazd polskiego teatru na Zachód.

Czy kosmos jest moralny?

List Axera do Edmunda Wiercińskiego, luty 1952 r.: "Wydaje mi się, że napięcie ambicji Korzeniewskiego każe mu prędzej czy później przyjąć propozycję".

W marcu profesor obejmuje kierownictwo artystyczne Narodowego - teatru, który był jego drzazgą w okresie międzywojennym i nadzieją w czasie wojny.

- Wyrzucili właśnie Schillera z dyrekcji Polskiego - opowiada Jerzy Timoszewicz - ale on nie rozumie, na czym polega jego klęska: że już go do teatru dramatycznego nie dopuszczą. I liczy, że dostanie Narodowy... A oni go dają Korzeniewskiemu - przeciwko Schillerowi. Bo Korzeniewski robi teatr realistyczny, racjonalistyczny, żadne tam ciągoty do mistycyzmów. Przecież tradycja romantyczna jest wykreślona, według władzy stanowi "odchylenie nacjonalistyczne". I Schillera właśnie z powodu tego odchylenia niszczą. Korzeniewski zaś uprawia sztukę, która dla władzy jest modelowa... Dlaczego się zgodził? Po sukcesie "Grzechu", "Męża i żony", "Don Juana" dostał skrzydeł jako artysta. Mógł nawet myśleć, że to dwuznaczne, nielojalne wobec tonącego Schillera. Ale zgodził się, bo miał swoją wizję Teatru Narodowego.

Marzyli z Schillerem o Narodowym - ośrodku życia duchowego Polski. Teraz w gazetach Korzeniewski deklaruje, że teatr podąży "krok w krok z narodem, który buduje socjalizm". Jednak w planie repertuarowym umieszcza klasyków: Szekspira, Fredrę, Moliera i - wbrew zakazom - Słowackiego.

- Uważał, że przechytrzy władzę - mówi Andrzej Kruczyński.

Erwin Axer: - Niecierpliwość miał w sobie. Pomylił się. Powinien był jeszcze z tą dyrekcją poczekać.

W hallu teatru wisi tablica z dzienniczkiem, który uzupełnia się co godzinę - co kto robi. Podczas próby generalnej "Zemsty" wbiega z płaczem krawiec. - Zdechnij pan, panie Korzeniewski, ale ja odchodzę! Dostał instrukcję, że na przyszycie guzika ma pół minuty. Guzik w żupanie modeluje się o wiele dłużej.

Kazimierz Braun: "Stosunki pracy w Narodowym pozwolił ukształtować komunistycznym administratorom i nadzorcom". Nie zaproponował współpracy ani Schillerowi, ani Wiercińskiemu w odstawce, "mimo że obu im bardzo wiele zawdzięczał".

Wilam Horzyca reżyseruje "Las" Ostrowskiego. Korzeniewski wraz z dyrektorem naczelnym Marianem Mellerem kontrolują próbę. Horzyca donosi żonie: "Pan K. robił wcale niemądre uwagi, na które odpowiedziałem dowcipami".

Ten przedwojenny dyrektor teatrów, wierny idei wielkiego teatru poetyckiego, jest ledwie tolerowany. W Narodowym pracuje od roku, dotąd błąkał się po prowincji.

Kilka tygodni przed premierą Korzeniewski odsuwa go od reżyserii "Lasu". Sam dokończy sztukę. Nazwisko reżysera będzie na afiszu zaklejone.

Jan Kulczyński: - Horzyca był cały w mistycznych dymach. "Las" pewnie też robił w takich klimatach, a to jest sztuka realistyczna, więc Korzeniewski zabrał mu reżyserię.

- Wyszedł z niego despotyzm, chciał Horzycę poprawiać - mówi Edward Krasiński. - Ale po latach się ukorzył.

"Dziś powiedziałbym Horzycy - niech robi tę sztukę, jak chce..." - przyznał w "Sławie i infamii". Przyznał też, że nie przyszło mu do głowy, by zadzwonić do Schillera po jego upadku. Powiedział, jakby na swoje usprawiedliwienie: "My ciągle pragniemy wprowadzić moralność do historii i w ten sposób ją uczłowieczyć. Chyba popełniamy błąd, bo czyż kosmos jest moralny?".

Po Październiku to Horzyca obejmie Narodowy.

Z chłodnej kalkulacji

Nie wystawił Słowackiego. Zagrano Gogola, Zabłockiego, Fredrę, Kisielewskiego, Auderską i grafomańską sztukę "Kret" Jerzego Lutowskiego. Po spektaklach zostawał w pustym gmachu. Chodził po scenie i marzył o innym, wciąż zakazanym repertuarze.

Jerzy Timoszewicz: - Ten teatr nie miał jakichś szczególnych sukcesów pod dyrekcją Korzeniewskiego.

Rok po śmierci Stalina, wiosną 1954 r., zażądano od Narodowego uczczenia rocznicy rewolucji październikowej. Jesienią Korzeniewski wystawia "Człowieka z karabinem" Pogodina, sztukę o Leninie i Stalinie. Rolę Stalina chciał powierzyć Gustawowi Holoubkowi, który właśnie miał zaczynać karierę w Warszawie, ale aktor w kurtuazyjnym liście odmówił. Stalina zagra Zygmunt Hübner.

"Brak szerokiego oddechu rewolucji..." - recenzje są chłodne. Dyrektor Meller i komórka partyjna wystawiają Korzeniewskiemu opinię dla Ministerstwa Kultury: Nie znajduje wspólnego języka z zespołem.

Jesienią 1954 r. odchodzi na etat reżysera do Polskiego. Narodowy obejmie Axer.

- Musiał robić ustępstwa, inaczej nie mógłby prowadzić teatru - mówi Erwin Axer. - Potem przez długi czas pracował nad odzyskaniem autorytetu moralnego.

Jerzy Timoszewicz: - Wyrzucili go, bo zaczęła się odwilż i już im nie był potrzebny. Myślę, że jego nieprzejednana postawa wobec komunistów w latach 80. miała być ekspiacją za to, że podał władzy rękę. Nie przejął wprawdzie jej ideo-logii ani języka, ale w jakimś sensie zdradził świat dwudziestolecia i swoją piękną kartę wojenną. Bo chciał być artystą.

Kiedy jako znużony Faust mówił potem swemu odbiciu w staroświeckim lustrze: "Trzeba raz wreszcie spojrzeć prawdzie w oczy", to miał na myśli nie tylko zbliżającą się śmierć, lecz także rozczarowania, jakie niosło mu życie.

Jako młodzieniec uwierzył w ulepszenie świata jednym cięciem. Zapalczywa nadzieja, jaka przepełniała go w czasie wojny, uszła z niego w Polsce Ludowej. Patrzył z zazdrością na szczerą wiarę młodszych, którzy - jak Kazimierz Dejmek w Łodzi - w czasach socrealizmu z przekonaniem robili swoje "Brygady szlifierza Karhana".

On nie miał w sobie tego podniecenia - opowiadał. A później, w Październiku '56 - tego żywiołowego buntu. "Nie czułem radości. Owszem, było więcej swobody, ale ja widziałem ciągle niezmienną konsekwencję (...) w tym przesuwaniu Polski na Wschód". Dejmek upaprał się w ideologii z politycznej namiętności i w dobrej wierze - mówił. On upaprał się z chłodnej kalkulacji.

Narodowy dostał od losu trzy lata za wcześnie. Kiedy w 1964 r. zrobił zuchwałą "Łaźnię" Majakowskiego z przedrzeźnianiem Władysława Gomułki, było już za późno. Dziesięć lat po łódzkiej "Łaźni" Dejmka, wówczas - w 1954 r. - naprawdę rewolucyjnej.

A kiedy pozwolono mu wreszcie wystawić po raz pierwszy po wojnie "Nie-Boską komedię" Krasińskiego (w 1959 r. w Teatrze Nowym u Dejmka), znów nie utrafił w swój czas. Chciał ukazać - jak zapowiadał - "gwałtowne rozterki sumień i zatargi myśli, które wstrząsają dzisiaj ludźmi". W finale tłum rewolucjonistów zastygał na proscenium w gniewnych pozach. Ale Jan Kott przekłuł jego "Nie-Boską..." jak balon pierwszym zdaniem recenzji. "Nie wybuchła - napisał. (...) Korzeniewski rozładował Nie-Boską jak najzręczniejszy z saperów. (...) Spektakl okazał się niewypałem".

Pan nam trochę ustąpi, panie Mickiewicz

- On pierwszy, razem z Sokorskim, zaraz po śmierci Stalina zaczął się domagać przywrócenia repertuaru romantycznego - mówi Edward Krasiński. - Doskonale wiedział, że sztuki Auderskiej nie wypełnią luki po dramacie romantycznym. Czekał jedynie na moment, żeby wreszcie wyskoczyć z tego dna. I bardzo szybko pokazał, co go naprawdę interesuje. Gdy przyszły czasy stabilizacji, sięgał tylko po repertuar wybitny.

- Nie patrzcie artyście ciągle na ręce! - apelował na sesji Rady Kultury i Sztuki latem 1954 r. W referacie Sokorskiego pojawiają się słowa: oportuniści, lizusy, błędy, wypaczenia. Pachnie odwilżą.

W Ministerstwie Kultury w lutym 1954 r. debata o przygotowaniach do Roku Mickiewiczowskiego w przyszłym sezonie. Korzeniewski wygłasza płomienny referat "O wolność dla pioruna". Nawiązuje do wystawianej właśnie w Warszawie "Balladyny" w reżyserii Aleksandra Bardiniego. Bohaterka nie ginie od pioruna, lecz umiera na zawał, bo piorun wyrażałby wiarę w zabobony. - To sprowadzenie wielkich przestrzeni "Balladyny" do mieszczańskiego salonu! - oburza się Korzeniewski. Widzi w tym niebezpieczeństwo dla "Dziadów" i "Kordiana", bo przecież w tych dramatach pełno jest takich piorunów - poetyckich metafor.

I teraz, na początku 1954 r., kiedy Schiller leży umierający w klinice rządowej, Korzeniewski wnosi o rehabilitację jego przedwojennych inscenizacji romantycznych. Były "czynem politycznym", "wrzącą pasją rewolucyjną"; trzeba docenić rzeczywiste zasługi Schillera - mówi do Rady Kultury.

Jesienią 1955 r. Bardini wystawia w Polskim "Dziady". Odpowiedź na ten spektakl - swój słynny esej "W obronie aniołów" - Korzeniewski publikuje w "Pamiętniku Teatralnym", który objął właśnie wspólnie z prof. Zbigniewem Raszewskim.

W stulecie śmierci Mickiewicza wpuszczono poetę na scenę po 22 latach przerwy, ale krakowskim targiem - pisze. Na zasadzie "pan nam trochę ustąpi, panie Mickiewicz, my trochę panu i w świętej zgodzie dokonamy obchodów". W "Dziadach" Bardiniego poeta musiał ustąpić z całej sfery mistycznej, choć to ona przecież stanowi klucz do tego dramatu! Anioły, archanioły, duchy utraciły prawo ukazania się, tylko nieliczne dostały pozwolenie na zabranie głosu przez megafon. Na tych "Dziadach" legło tchórzostwo, zarozumialstwo i podejrzliwość "czcigodnych kontrolerów sztuki".

On sam pragnie zrealizować "Nie-Boską...", tę "rzecz olbrzymią i niebezpieczną" - napisze w liście do przyjaciela.

"Odrzucałem z góry wszelki kompromis - opowiadał o swym zamyśle. Zamierzałem robić Nie-Boską jak człowiek całkowicie wolny. (...) Lubiłem walkę, lubiłem grę. Dlatego nawet w okresie najgorszym dla teatru, dla kultury żyłem w (...) podnieceniu. Odwilż, Październik to nie był w moim życiu istotny przełom, we mnie samym nic się nie zmieniło. Sądziłem natomiast, że trzeba wypróbować nową sytuację".

W 1956 r. opracuje scenariusz "Nie-Boskiej..." dla Teatru Polskiego Szyfmana. Ale nowy dyrektor Stanisław Witold Balicki w 1958 r. ostatecznie zaniecha realizacji. Wtedy Dejmek zaproponuje Korzeniewskiemu swoją scenę w Łodzi. Po premierze stwierdzi z sarkazmem, że racjonalne przeprowadzenie wątku to za mało...

Po raz drugi - i ostatni - profesor wyreżyseruje dramat romantyczny w 1963 r. w Krakowie. Krytyka orzeknie: "Dziady" zracjonalizowane.

Jesteśmy nawozem historii

Pisał regularnie do Tymona Terleckiego, teatrologa i przyjaciela z przedwojennego PIST, mieszkającego na emigracji. Listy nadawał zwykle z miast zachodniej Europy podczas swych licznych podróży na kongresy Międzynarodowego Instytutu Teatralnego (przez wiele lat zasiadał w jego władzach).

Jaka Polska wyłania się z tych listów? Ciemna komórka, którą rządzą okropni drobnomieszczanie.

Krótko po Październiku: znów syberyjskie mrozy, terror głupców, paskudztwo. "Coraz mniej mam ochotę do sporów o rzeczy ważne, bo mało co już wydaje mi się ważne. (...) Bardzo trudno wykrzesać z ludzi choćby tę niezawodną energię, którą u nas od dwu wieków był patriotyzm. Myślę, że to właśnie (...) stanowi o prawdziwie dramatycznym położeniu narodu".

"Nasze pokolenie jest (...) nawozem historii ". (...) Jest to chyba dosadnie opisany los tzw. inteligencji, aby już nie mówić o intelektualistach. (...) Co się stanie z naszą ziemią, już i tak wyjałowioną z myśli? (...) Mam dosyć nonsensu, dlatego tak źle się czuję".

"Ciągle prowadzimy w pojedynkę albo w małych grupkach trudną walkę o zachowanie niepodległości w (...) sztuce, w nauce, w wymianie myśli".

Początek lat 60. Ponuro - donosi przyjacielowi, cenzura znów szaleje, katastrofa gospodarcza. Antyinteligenckość rządzących prostaków.

Tuż przed Marcem '68: "Pracujemy oboje dużo, raczej dla protestu przeciw powszechnemu marazmowi niż z istotnej potrzeby. Nowa fala stalinizmu ściągnęła ogólną apatię. Młodzi uciekają z Polski, starsi uprawiają ogródki".

- Istotnie, nie był człowiekiem wpisanym w PRL, walczył o anioły, o polskość w sferze literackiej i duchowej - mówi prof. Barbara Lasocka. - Ale też z różnych dobrodziejstw PRL chętnie korzystał, przyjmował ordery i stanowiska. Kiedy wybuchła "Solidarność", wrócił do swoich dawnych idei - wolności i niepodległości. Jest kilku Korzeniewskich - w sensie postaw politycznych i życiowych.

Edward Krasiński: - Od lat 60. nie współpracował z władzą, ale też nie podpisywał żadnych oświadczeń przeciwko niej. Nikt mu nie zatrzymywał paszportu, był w gruncie rzeczy w komfortowej sytuacji prominenta.

Latem 1966 r. odwiedziła Polskę Iza Faleńska de Neyman, przed wojną aktorka Narodowego. To u niej w Nicei często zatrzymywał się profesor. Teraz ona mieszka w domu Bohdana i Ewy Korzeniewskich na Mokotowie. Relacjonuje w liście do Jerzego Stempowskiego, że ich styl życia "ma w sobie coś drażniącego dla przyjeżdżających z Zachodu. W domu jego wszystko jest urządzone pour épater: antyki, gobelin, rasowy pies bokser, służąca. (...) Irytuje u nich to, że dorobili się domu, posiadłości, auta, a przy tym pozują na ofiary losu poświęcające się dla Polski".

Stempowski skomentował ten list w korespondencji z Jerzym Giedroyciem: "Sytuacja niepartyjnego, opozycyjnego profitariatu byłaby nie do utrzymania, gdyby nie niespodziany sukurs w postaci nowej rangi społecznej literatów i artystów. Neymanowa nie domyśla się związku między gobelinami i pozą ofiar cenzury, ale związek ten jest dla mnie oczywisty".

Dom na Mokotowie dziś wydaje się skromny. W saloniku - szkice Roszkowskiej. Pamiątki z podróży do Chin. W sypialni wciąż wisi gobelin przedstawiający Wenecję. A "posiadłość" to maleńki ogród, w którym Korzeniewski doglądał swoich róż.

Dlaczego rząd Cyrankiewicza boi się rządu Mickiewicza?

Poczwórny zeszyt "Pamiętnika Teatralnego" z października 1963 r. poświęcony jest teatrowi polskiemu w Generalnym Gubernatorstwie, na terenach zajętych przez Związek Radziecki oraz na szlaku generała Andersa.

- Był to niesłychanie odważny pomysł na tamte czasy - wspomina Andrzej Wysiński, który prowadził wówczas utarczki z cenzurą i Ministerstwem Kultury. - Kilka dni po publikacji ukazały się napastliwe recenzje wiceministra Michała Rusinka. Wezwała mnie do ministerstwa dyrektorka wydawnictwa i mówi: "Zgodziłam się wam pomóc, ale nie spodziewałam się, że będziecie ujawniać nazwiska ludzi, którzy występowali w jawnych teatrzykach, a teraz leżą w Alei Zasłużonych".

Rusinek zarzucił redaktorom nierzetelność naukową i dwuznaczną wymowę ideową publikacji: "Z jakiej pozycji opracowali ten monograficzny zeszyt?". Każe skonfiskować niesprzedaną część nakładu (pójdzie na przemiał). Stanisław Witold Balicki, dyrektor generalny ministerstwa, mówi, że redakcja skrzywdziła ludzi, popełniła ciężki błąd polityczny.

Na łamach tygodnika "Polityka" redakcja odpowiada: "Nie zdobywa się władzy nad historią przez likwidację faktów historycznych". W liście do Terleckiego Korzeniewski pisze o ataku kanalii i tchórzy. Władza chce "usprawiedliwić politykę Ministerstwa Kultury i Sztuki, które od początku swej działalności oparło się na ludziach najbardziej giętkich, tj. byłych kolaborantach z warszawskich i krakowskich okupacyjnych teatrzyków, i obdarzyło ich wysokimi stanowiskami".

- Odbyły się dwie dyskusje - sądy nad nami - opowiada Andrzej Wysiński. - Korzeniewski z tą swoją racjonalnością potrafił je ujarzmić, ale baliśmy się, że "Pamiętnik..." zamkną. Wysłał mnie więc z listem do prof. Tadeusza Kotarbińskiego, którego nazwisko wiele wtedy znaczyło.

Korzeniewski pisał do profesora, że w publikacji dociekano prawdy - bez względu na to, czy będzie dogodna, czy niedogodna. W liście opublikowanym w "Pamiętniku..." Kotarbiński wyraził solidarność z intencją redakcji, by uprawiać historię bez przemilczeń i upiększeń. Kwartalnika nie zamknięto.

Edward Krasiński uważa, że aferę z "Pamiętnikiem..." można traktować jako "małą uwerturę tego, co wydarzyło się po czterech latach z Dziadami Dejmka". Kiedy w Marcu 1968 r. Gomułka kazał je zdjąć z afisza Narodowego, Korzeniewski na zebraniu Komisji Programowej SPATiF-ZASP znów wygłosił mowę obronną do notabli partyjnych.

Oto Mickiewicz rzucił żądanie: "Daj mi rząd dusz!", a Pan Bóg mu dał - mówił. Tak to z łaski boskiej Mickiewicz zaczął rządzić, stając z czasem na czele całego gabinetu. Sprawy zagraniczne objął Krasiński, resort opieki społecznej - Norwid, kulturę i sztukę - Słowacki, a obronę narodową - Wyspiański. - Powstanie tego rządu - wyjaśniał coraz bardziej niespokojnym funkcjonariuszom - tłumaczy, dlaczego zaborcy w naszym kraju nigdy nie czuli się bezpiecznie. Ale dziś, kiedy Polska odzyskała niepodległość, trudno zrozumieć, dlaczego rząd Cyrankiewicza wciąż boi się rządu Mickiewicza.

Nim zdjęto spektakl, obserwowa ł, jak zmienia się atmosfera, jak władza manipuluje nim dla własnych celów. Powiedział Dejmkowi: - Pan tych wydarzeń nie stworzył, pan został użyty.

Wziął udział w strajku studentów PWST. "Staraliśmy się trzymać całą młodzież w gmachu, żeby jej nie wciągnięto w zasadzki uliczne" - opowiadał. Nie miał kłopotów ze strony władz. Jedynie odebrano mu sądownie maszynę do pisania, na której syn, student historii sztuki, przepisywał ulotki.

Lejbe i Siora

Surowość wobec studentów profesor tłumaczy szacunkiem - przecież nie może traktować ich protekcjonalnie... Od Października '56 przez prawie 20 lat jest dziekanem wydziału reżyserii warszawskiej PWST. Mówi się, że to jego folwark, wylęgarnia kadr, poprzez które chce kształtować teatr w Polsce.

Przed laty oblał cały rok jednym pytaniem: - Kto napisał "Lejbego i Siorę"? Chodzi o zapomnianą powieść Niemcewicza. Odtąd jego egzamin nosi nazwę "lejbeisiora" i wywołuje spazmy.

W związku z "Don Juanem" pyta o szlak wypraw Pizarra i geografię historyczną Mołdawii. Od czego się zaczyna scena taka i taka w trzecim akcie "Zem-sty"? Ile postaci występuje w "Fantazym"? (Nikt nie pamięta o pani Omfalii Rzecznickiej, której Słowacki nie umieścił w spisie). Jerzemu Grzegorzewskiemu każe na egzaminie dyplomowym wyliczyć wszystkie sztuki Brechta według kolejności powstawania.

- Ma pani półtorej minuty, proszę mi zaproponować scenę snu Senatora z III części "Dziadów" - mówi do Olgi Lipińskiej. Ogarnia ją paraliż. Zapytana o wersyfikację "Beniowskiego" myli oktawę z sekstyną. - Na egzamin poprawkowy proszę przygotować inscenizację "...Jeruzalem wyzwolonej". Przygotowała. Odsunął egzemplarz. - Porozmawiajmy o związkach wolnomularskich w Polsce.

Gdy studenci nie znają odpowiedzi, pyta profesorów z komisji. Opowiada Jerzy Koenig: - Czasem śni mi się egzamin. Nikt nic nie wie, a Korzeniewski mówi: "To może pan Koenig odpowie...". Baliśmy się, że na nas padnie.

Jeśli gwałtownie wzrusza prawym ramieniem, to znaczy, że rośnie jego irytacja. Wścieka go źle użyte słowo, nadużywanie słów obcych, powtarzanie potocznych sądów. Żąda logiki. Spór go podnieca. Ceni tych, którzy nie dają za wygraną.

Wspomina jego studentka Maria Fołtyn, śpiewaczka i reżyserka (zasłynęła z inscenizacji oper Moniuszki): - Chciałam go zagiąć z zagadnień operowych. Zapytałam o jego stosunek do dzieł Wagnera. Zaczął mi mówić o "Tristanie i Izoldzie", wszystko wiedział.

Joanna Kulmowa: - Analizował "Dożywocie" Fredry i wziął mnie na ofiarę. Scena, w której dwóch pijanych rozmawia o wczorajszym wieczorze... "Jak pani sądzi, dlaczego to, dlaczego tamto...". I z tym swoim skrzywieniem ust wykazuje mi moją ignorancję. Nagle widzę, że przecież w tej scenie kryje się bardzo dużo, a ja czytam ją tylko w jednej warstwie. Miałam wrażenie, że bawi go, kiedy widzi nas wijących się jak robaki. Nauczył mnie analizować precyzyjnie.

- Przyczyną naszego sporu... - zaczyna student Helmut Kajzar. Korzeniewski: - Spooruu? Kto tu z kim się spiera? Ty ze mną?

- Ależ panie profesorze, miałem na myśli spór Konrada z Bogiem.

Znów biegałam nago na czworakach

Poniedziałek, godz. 19. Jego zajęcia "Inscenizacja i reżyseria dramatu" odbywają się na najwyższym piętrze szkoły. Zaraz każe komuś wejść na małą scenkę. Unikają jego wzroku. Zwłaszcza dziewczyny, bo profesor uważa, że kobieta nie nadaje się do reżyserii. Cisza. Pobrzękują klucze w jego kieszeni.

Izabella Cywińska: - Pokazywał ołówek i pytał, jaki mi to narząd rodny przypomina. Chciał wykazać, że można mnie zawstydzić, a to oznacza, że nie nadaję się do tego zawodu. Przez pięć lat zaszczuwał mnie, oblewał. Udowadniał, że nie mam wyobraźni. Przed poniedziałkiem nie spałam całą noc. Jakiś robal w nim siedział... Myślę, że parę lat życia zabrał mi jako reżyserowi. Nie wolno sprowadzać wszystkiego do "lejbeisiory". Rzemiosła, czyli pracy z aktorem, w ogóle mnie nie nauczył, chyba sam go dobrze nie znał. Natomiast nauczył mnie pokory, która w teatrze jest niezbędna. Kiedy pytał, kto dostał w tym roku Nagrodę Goncourtów - myśmy oczywiście nie wiedzieli - to uświadamiał mi, że reżyser musi być pełnym inteligentem. Byliśmy taką szkołą rycerską - kształcił nas na elitę intelektualną i za to jestem mu niezmiernie wdzięczna. Prowadząc potem teatr, myślałam - i jest to również zasługa Korzeniewskiego - o misji inteligencji i o wymiarze społecznym teatru, nie tylko artystycznym.

Olga Lipińska była na pierwszym roku jedyną kobietą na wydziale reżyserii. Opowiada: - Po zajęciach mówiłam w domu: "Znów biegałam nago na czworakach". Upokarzał mnie. Ten rodzaj tresury zabija w człowieku otwartość w stosunku do życia. A my chcieliśmy przecież być artystami, przekazywać i odbierać emocje, prawdziwe emocje. Myślę, że nie lubił i nie rozumiał sztuki działającej właśnie na emocje. Trzeba było się ze wszystkiego wytłumaczyć, a przecież nie zawsze można logicznie opisać klimat, atmosferę, to "coś", co udaje się tylko artystom. Kochał teatr i wiedział o nim wszystko. Miał niezwykle logiczny umysł, był intelektualistą, a bardzo chciał być artystą. Robił przedstawienia doskonale wypracowane, ale nudne. Nie zostawiał miejsca dla wyobraźni widza, nie ufał mu, chciał wszystko dopowiedzieć. Był tak inteligentny, że wiedział, iż jego miłość do sceny była nieodwzajemniona. Stąd chyba złośliwość w stosunku do nas. Może w niektórych z nas przeczuwał to, czego nie można się nauczyć. Talent. W czasie studiów zniechęcił mnie do teatru.

Paluszki i goździki

Nie można nauczyć reżyserii - mawiał - lecz jedynie ciekawości życia i drugiego człowieka.

Maciej Prus: - Jako dziekan dobrał świetne grono wykładowców: Kreczmar, Axer, Adamski, Csató, Beylin... To nie była szkółka jak dziś. Coś w tym jest, że kiedy on kierował wydziałem, Warszawa wypuszczała dobrych reżyserów... Fenomenalne były jego dywagacje na temat Moliera i Suchowo-Kobylina. Pedagogiem był znakomitym. Zmuszał do samokształcenia. Ja nie chciałem poddawać się jego terrorowi. Orientowałem się w historii teatru i wiedziałem, że jeśli zacznie tyrać moim łbem po podłodze, to będę walczył. Ale do dziś nie mam dyplomu reżysera, bo w chwili nienawiści do "Korzenia" nie stanąłem do egzaminu.

Erwin Axer: - Czy pozostawił po sobie uczniów? Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć.

Jan Kulczyński: - Wyraźnie wpłynął na ukształtowanie się grupy reżyserów, którzy wyznawali racjonalistyczne podejście do teatru. Konrad Swinarski, Zygmunt Hübner, Joanna Kulmowa - z jej satyrycznym postrzeganiem świata i sposobem robienia sztuki. Wkładał im do głowy, że teatr ma być instytucją intelektualnie odpowiedzialną, żeby nie iść w teatrze na łatwiznę. Nie opowiadać komunałów, nie schlebiać publiczności, ale pobudzać ją do myślenia. Bronił w kulturze polskiej spraw ważnych. On się przyczynił do tego, że teatr intelektualny utrzymywał się w Polsce na powierzchni. I on uparcie bronił tradycji.

Kiedy w latach 70. Adam Hanuszkiewicz zrealizował w Narodowym przedstawienie "Mąż i żona", w którym hrabia i hrabina zażywają na scenie kąpieli w wannach, profesor napisał miażdżącą recenzję. "Zajęci są głównie rytmicznym wysuwaniem nóg z piany. (...) Nie mogąc się zdobyć na śmiałość polityczną, popisują się śmiałością erotyczną". Sztukę Fredry przesyca dyskretna zmysłowość, ale w inscenizacji Hanuszkiewicza widzimy "różne czynności obsceniczne". To nie jest awangarda - pisze - lecz amatorszczyzna. Tak pokazany Fredro źle świadczy o kondycji pierwszego teatru w Polsce.

Nie znosili się z rektorem szkoły Tadeuszem Łomnickim. W 1975 r. Korzeniewski odchodził na emeryturę. Rektor przygotował wino, paluszki i goździki. Ale profesor nie przyszedł.

Uszło z niego powietrze. Odtąd zaczął łagodnieć.

W pancerzu

- Spiżowy, w aureolach dyrektora, dziekana, miał w duszy miękkie miejsca, które skrywał przed ludźmi - mówi Joanna Kulmowa.

Przed wielu laty pojechała z mężem do Puszczy Świętokrzyskiej. Odkryli, że do leśniczówki przyjeżdża Korzeniewski.

- Miał w sobie dwie tęsknoty - teatr i las. I ogromną potrzebę samotności. Przeszkadzało mu to, że ludzie już na pierwszy rzut oka go nie lubią. Może dlatego tak uwodził kobiety... Przysłał nam w liście wierszyk, jedyny, jaki w życiu napisał. "Spytano jeżyka: czemu pyszczek twój pełen boleści?/ Martwię się, powiedział jeżyk, że nikt mnie nie pieści". On był najeżony i wiedział, że ludzie boją się do niego zbliżyć. Może tymi kolcami chciał zagłuszyć swoje kompleksy?

Opowiada Maja Komorowska: - Ostro widział, dlatego trudno mu było uniknąć ironii i sarkazmu. Ale jeśli chciał, potrafił oswajać ludzi, okazywać łagodność, słuchać z najwyższą uwagą. Zanim wypowiedział sąd, w milczeniu ważył każdą myśl. Wiosną prowadził mnie do ogrodu i opowiadał o drzewach, kwiatach. Pamiętał, że lubię floksy. Po którymś zawale zastałam go pochylonego nad krzakiem forsycji. Miałam wrażenie, że z biegiem lat wchodzi w coraz bliższy kontakt ze światem przyrody. Wiedział, że teatr, literatura to ważne, bardzo ważne, ale nie może całkowicie wypełnić życia. Przyroda, zwierzęta, z którymi się przyjaźnił, uspokajały go i wierzę, że pomagały dotknąć harmonii.

Nadużywał słowa "męski". Męskie cnoty. Męska odwaga. Męskie zajęcie. Męska sprawa...

W grudniu 1974 r. umiera w Nicei jego córka Małgorzata. Profesor doznał zawału. W 1983 r. umiera żona Ewa, historyk literatury. Rok później wziął ślub z Anną Kuligowską.

Krótko przed śmiercią powiedział, że teatr nie jest najważniejszą częścią jego życia.

Zasadził w ogródku gruszę i brzoskwinię, obdarowywał przyjaciół owocami. - Ludzie mnie ciekawią - powiedział - a przyroda mnie zachwyca.

Pisał w liście do Barbary Lasockiej w 1965 r.: "Nie mam wielkich ambicji, o które mnie ludzie posądzają. Od dawna zrozumiałem, że najlepiej jest po prostu żyć, tj. brać z życia wszystko, co dobre, wiedząc, że życie przerażająco szybko przemija".

- To nieprawda - mówi prof. Lasocka. - Stylizował się w tym, co robił, i w tym, co pisał. Miał ambicję posiadania przewagi nad innymi ludźmi - intelektualnej, artystycznej... Lubił być kimś, może tym Don Juanem, któremu się zdaje, że świat będzie taki, jakim on go określi.

Sławy i infamie

Sierpień 1980 r. Wybuchają strajki na Wybrzeżu. Korzeniewski podpisuje apel 64 intelektualistów o rozpoczęcie rozmów ze strajkującymi. "Z uciechą patrzyłem, po czyjej stronie staje inteligencja" - wspominał. Nie wstąpił do "Solidarności", bo nigdy nie czuł się człowiekiem zbiorowiska, nie chciał stracić samodzielności. Ale dla środowiska znów jest symbolem odwagi. Pamiętają, że ostro bronił zdjętych w 1968 r. "Dziadów".

Podczas otwarcia nadzwyczajnego zjazdu SPATIF-ZASP wiosną 1981 r. odczytują jego list o potrzebie cnót obywatelskich. Profesor wchodzi w skład Rady Artystycznej ZASP, której przewodniczącym zostaje Kazimierz Dejmek.

- Uświadomili sobie, że przez lata nosili szaty dworskie - powie Korzeniewski o aktorach. Spodziewał się, że rozpoczną dyskusję o ważnych sprawach teatru, ale oni - uważał - sejmikowali wśród chaosu i egzaltacji. W miesiącach przełomu nie wystawili wielkich romantyków i znów - jak przed Wrześniem '39 - polski teatr rozminął się z historią.

Na Kongresie Kultury Polskiej, nawiązując do czasów Bogusławskiego, profesor przypomniał dylemat: Czy po klęsce narodowej wypada chodzić do teatru? Prorocze pytanie. Dwa dni później panuje już stan wojenny. Zaczyna się aktorski bojkot telewizji.

- Wtedy intronizowano go na moralną ikonę - mówi Olga Lipińska. - Dwór potrzebował kogoś na króla.

Będą go nazywać ministrem bez teki polskiej opozycji.

Prof. Jan Kulczyński: - Przychodzili do niego i pytali, jak należy postępować. To wszystko było w jakimś sensie teatrem, kreowaniem się Korzeniewskiego na guru opozycji i dalszym ciągiem jego walki o czołowe miejsce w środowisku.

- Chodziłem do niego wielokrotnie - opowiada Andrzej Łapicki - był dla mnie autorytetem. Uzgadnialiśmy z nim całą taktykę postępowania wobec władz. A on, jak papież, czuwał nad wszystkim.

Sala Kolumnowa Pałacu Rady Ministrów, październik 1982 r. Trwa spotkanie środowiska teatralnego z wicepremierem Mieczysławem Rakowskim. Korzeniewski improwizuje długie przemówienie, w którym broni prawa aktorów do bojkotu telewizji. Rakowski zanotuje w dzienniku: "Najbardziej agresywny był stary pierdoła Korzeniewski".

I nagle elektryzuje wszystkich oświadczenie Dejmka: Niech władze nałożą na teatry obowiązek rejestrowania spektakli na użytek Teatru Telewizji.

Dejmek ma dość czynienia z teatru trybuny politycznej. Pucowania aktorskich sumień z nieczystości PRL - kosztem sztuki i kultury. Chce czystego teatru. Powiada, że aktor jest do grania, jak dupa do srania.

Okrzyknięto go zdrajcą. W geście protestu Korzeniewski ustępuje z Rady Artystycznej ZASP, Dejmek - z funkcji przewodniczącego. Wcześniej ich drogi krzyżowały się wielokrotnie; zaledwie przed dwoma laty profesor reżyserował w Nowym u Dejmka swój ostatni spektakl - sztukę Witkiewicza. Teraz ich drogi się rozchodzą. Korzeniewski nie poda Dejmkowi ręki na powitanie.

Kilka lat później mówił: "Bojkot był dla aktorów błogosławieństwem, ponieważ zrobił z nich obywateli, dokonał tego procesu, który zaczął się w sierpniu na Wybrzeżu. (...) Opowiadałem się za nim wobec tych osób, które przychodziły do mnie po radę. Lecz nie odmawiałem nikomu prawa do innego wyboru".

Dwa miesiące po spotkaniu u Rakowskiego zredagował dla podziemnego "Tygodnika Mazowsze" komunikat o zakończeniu bojkotu.

Po wydaniu książki "Sława i infamia", w której Korzeniewski podtrzymał ostrą ocenę postawy Dejmka, latem 1989 r. do "Tygodnika Solidarność" przyszedł list. Dejmek pisał: Korzeniewski dołączył do "nieskazitelnych". Od czasu stanu wojennego kabotynizm w środowisku teatralnym rozrósł się patologicznie. On to właśnie odebrał Korzeniewskiemu umysłową rzetelność. Gromowładnie rozdziela swe sławy i infamie, a przecież żyją jeszcze ludzie, którzy pamiętają jego umizgi do władzy z przełomu lat 40. i 50. Korzeniewski tworzy własny wizerunek dla żyjących i potomnych "wedle wyobrażenia o sobie samym".

Profesor nie podjął sporu.

Na ratunek zagubionemu teatrowi

W latach 80. występuje z odczytami o teatrze w Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. W Olsztynie podczas Tygodnia Kultury Chrześcijańskiej opowiada o polskim dramacie romantycznym. W stulecie urodzin Leona Schillera (1987) na sesji w PWST mówi o "szlachetnym piętnie tragizmu", jakie naznaczyło tego poetę sceny. Osiemdziesięcioletni Korzeniewski jest wciąż aktywny w nurcie kultury niezależnej. Kiedy utworzona przez reżim Narodowa Rada Kultury zaprasza go w 1986 r. do udziału w obradach, odmawia.

W wywiadzie z połowy lat 80. zastanawiał się nad kondycją teatru. Dramatyzm zanika, rozmieniony na obrazki - stwierdził. Wraca brutalny naturalizm. Teatr zagubił się i głosi pretensjonalną nudę. Dopóki nie wróci do prostej zasady, że ma pokazywać człowieka uwikłanego w wydarzenia - od nadziei po katastrofę - nie będzie prawdziwego teatru. A żeby go odbudować, potrzeba szczerości i szlachetności. I prawdy - artystycznej, moralnej, ludzkiej. Bez niej nic się w sztuce nie zwojuje.

Ktoś nazwał postawę Marii Dąbrowskiej w latach stalinowskich kolaboracją. Korzeniewski jest wzburzony. Broni dobrego imienia pisarki podczas Niezależnego Forum Kultury w 1989 r. na Uniwersytecie Warszawskim.

Podpisuje apel intelektualistów w sprawie zakończenia sporu o klasztor Karmelitanek w Oświęcimiu i pojednania polsko-żydowskiego (1989).

W nowej, demokratycznej Polsce jako honorowy przewodniczący Rady Artystycznej ZASP współredaguje oświadczenie, które bije na alarm: "Spójrzmy prawdzie w oczy. Byt wielu teatrów jest zagrożony".

Telewizja pokazała Prymasa w Sejmie. Pokręcił z dezaprobatą głową. - To grozi klerykalizacją Polski - powiedział do żony. - Przed wojną ani prymas, ani naczelny rabin nie przyszliby do Sejmu, bo byłoby to pogwałcenie wolności sumienia.

Po drugiej stronie lustra

Starość i słabość go drażnią. - Pan Bóg źle to urządził - mówi.

Znużony Faust stoi przed lustrem. "Dopiero teraz dostępuję (...) przeraźliwej wiedzy. Przez całe życie zajmowałem się inną prawdą - pociągającą, nie przerażającą. Wabiła mnie tak mocno, że w pogoni za jej zwodniczym wołaniem nie przychodziło mi do głowy, aby zatrzymać się dla tak niemęskiego zajęcia, jak przyglądanie się sobie w lustrze. (...) Nie pora teraz na gniewy, którym pozwoliłem wybuchać bez pożytku dla innych i ze szkodą dla siebie przy lada okazji wojen, rewolucji, reform, różnych poczynań zbawców i uszczęśliwiaczy ludzkości. Jednak prawdziwą otuchą napawa pewność, że tam - po drugiej stronie lustra - już ich nie będzie".

W 1988 r. uczestniczy w pogrzebie aktorki Zofii Małynicz. Byli sobie bliscy. Nie może znieść myśli, że jej ciało rozkłada się w trumnie. Maria Fołtyn: - Powiedział: "Marysiu, każę się spalić! Nie chcę przemówień. Oni sobie teatr urządzą nad moim grobem".

Żonie mówił: - Byłoby najlepiej, gdyby człowiek, dobiegając kresu, powoli sechł, znikał i zamieniał się w piękny, pachnący obłok.

Zmarł we wrześniu 1992 r.

Gdziekolwiek jest - w niebie, piekle czy w nicości - jest pewnie taki sam jak w życiu. Patrzy spod zmrużonych powiek. Rzadko się uśmiecha.

Korzystałam z następujących źródeł: "Sława i infamia. Z Bohdanem Korzeniewskim rozmawia Małgorzata Szejnert"; Bohdan Korzeniewski: "O wolność dla pioruna... w teatrze"; tegoż: "Spory o teatr"; Marta Fik: "Trzydzieści pięć sezonów";

Kazimierz Braun: "Apogeum stalinizmu w teatrze 1949-1955"

- "Zeszyty Historyczne" z 1993 r.; "Okres powstania 1944 r. w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie.

Relacja Bohdana Korzeniewskiego spisana przez Wacława Borowego"; "Było, minęło, nie wróci. Wspomnienie mówione" w oprac. Rafała Zakrzewskiego - "Znak" z 1988 r.; "Pamiętnik Teatralny" z 1994 r., poświęcony Bohdanowi Korzeniewskiemu; Janina Hera: "Dlaczego ob. Korzeniewski kłamie?" - "Zeszyty Historyczne" z 1996 r.; film Ewy Karmańskiej "Drzewa i ludzie"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji