Artykuły

Epidemiczna obawa po "Pasożytach"

Spektakl opowiada historię dwóch małżeństw i obcego mężczyzny. Historię dwóch układów i dwóch z wielu przyczyn rozpadu: zapłodnienia i potrącenia - o "Pasożytach" w reż. Tomasza Gawrona, prezentowanych w Teatrze Praga w Warszawie pisze Paulina Danecka z Nowej Siły Krytycznej.

Kiedy przychodzi najwyższa pora, dramat może zostać wypowiedziany spokojnym głosem -staje się wentylem bezpieczeństwa wobec licznych wątpliwości i może nie być ani jednej dobrej odpowiedzi na pytanie: Czy to jest brutalne, czy to jest oczywiste, dokąd to prowadzi? Sztuka Mayenburga odczytana po dziesięciu latach - tym razem przez Tomasza Gawrona na deskach Teatru Praga mówi rzeczowym głosem ekscesu w umownym porządku społecznym.

"Dziś, żeby poznać człowieka, trzeba go co najmniej przejechać" - cytaty z Houellebecqua, wykorzystane w inscenizacji, podsycają treści "Pasożytów", pokazują rozciągłość "dziś", wskazują kierunek rozprzestrzeniania się wyrodnienia, przepływu teatralnej krwi: z Zachodu na Wschód - we Francji, w Niemczech, w Polsce - co jakiś czas. Prognoza, moda, stan. Epidemia? Kwarantanna? Houellbecquowska rozprawa z pokoleniem 68', dramaturgia Mayenburga (ur.1972) - pierwsze (2001) oraz drugie (2010) wystawienie "Pasożytów" w Polsce - głosy kolejnych dekad - im spokojniejsze, tym bardziej dobitne.

"Pasożyty" opowiadają historię dwóch małżeństw i obcego mężczyzny. Historię trzech obcych mężczyzn i dwóch obcych kobiet. Historię dwóch układów i dwóch z wielu przyczyn rozpadu: zapłodnienia i potrącenia.

Można by ją oglądać jak wiadomości - bo oto mąż bije ciężarną żonę - to od czasu do czasu znane fakty, ale! - On (Michał Ziembicki) naprawdę to zrobił - na scenie, wobec widowni, z całą beznamiętnością i obojętnością, które wytrącają z równowagi. To się dzieje naprawdę - realizuje się idea teatru jako spotkania, udzielają się lęki i emocje. Im mniej opanowane i nazwane, im bardziej podskórne, wyczuwane na granicy, zróżnicowane - tym lepiej działają: zaczepiają, rozjątrzają, nakłuwają frazesy: że przemoc już nas nie obchodzi, że się opatrzyła - być może w telewizji, ale nie na scenie - po "Pasożytach" zostaje epidemiczna obawa, że to gra o nasze życie, że ten społecznie obserwowany egoizm może któregoś dnia wybuchnąć w zaciszu moich czterech ścian, we wnętrzu mojej postaci, bo nigdy nie wiem, kto mnie potrąci. Jestem w teatrze i przez ciało aktora obserwuję, jak balansuję między tym, co oczywiste a tym, co zaledwie wyczuwalne - tam szukam odpowiedzi na pytanie: dokąd? Nie za daleko, bo z niektórych sytuacji istnieje tylko jedno wyjście: przez śmierć.

Aktorzy grają na antypodach temperamentu - od choleryzmu do flegmatyzmu, postaci uwikłane są w relacje sado-masochistyczne. Z jednej strony podobieństwo poddaństwa postaci Męża1 (Michał Ziębicki) oraz Żony2 (Grażyna Rogowska) - bo obie postaci jawią się jako słabsze ogniwa związków. On - pozbawiony seksu - obojętnieje, by wreszcie zamienić się w psa, ona - postawiona wobec niepełnosprawności męża, usiłuje stymulować go do aktywnego życia, ale jej to nie wychodzi, widać, że to on emitował energię tego związku, a teraz chorobę tego domu. Oboje zadrażniają przeplatanką usiłowań i rezygnacji, uwikłaniem w litość.

Litość jest tym, co rozjątrza najsilniej, co powoduje wściekłość. Bohaterowie chcieli wzbudzać intensywne emocje, być kimś, a teraz jedyną intensywnością ich życia jest nienawiść. Litość i poczucie winny jest tym, co pozwala zaistnieć obcemu mężczyźnie (Mirosław Zbrojewicz) - wejść do ich układu, wrócić do życia, którego dawno już nie miał - rzucić się na ochłap cudzego nieszczęścia, wobec własnego niczego.

Z drugiej strony podobieństwo w szaleństwie dominatorów: Mąż2 (Przemysław Stippa) - furiat na wózku, próbujący wyjeździć swoją wściekłość, ukołysać lęk. Cedzi słowa zza zaciśniętych zębów, jest spięty, próbuję być sobą z kiedyś, do którego nie ma powrotu. Nie chce zmian, nie chce litości - podobnie Żona1 (Matylda Damięcka), która nie chce odnaleźć się w sytuacji niezmysłowej - oto przypadek kobiety namiętnej, uwikłanej w ciążę - w obce, które nie pasuje do jej wizji świata, które będzie truć i tańczyć aż do śmierci - w rytm hipnotycznej muzyki Lhasy de Sela swoje blood weeding.

Muzyka i taniec (taniec śmierci Matyldy, taniec przetrąconej młodości Przemysława) są tym, czego w spektaklu nie sposób dopowiedzieć i dokończyć, co pozostaje jako dźwięk, obraz, myśl oraz samotna odpowiedź. Jako wrażenie stapiające cząstki elementarne postaci oraz widownię w jedną dymiącą całość.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji