Artykuły

Aktorka jak kasjerka

Gdy jednak dyrektor Teatru Narodowego Jan Englert zwolnił aktorkę, która zamiast wystąpić w teatrze (a jest w nim zatrudniona), wystąpiła w telewizyjnym show, nagle okazało się, że sprawa jest dyskusyjna. Jedni bronili aktorki, drudzy dyrektora. Albo ta dyskusja świadczy o bałwochwalczym stosunku do profesji aktora i ogólnej niechęci do klasy politycznej, której nigdy nie wybacza się błędów, albo o totalnej hipokryzji - pisze Katarzyna Kolenda-Zaleska w Gazecie Wyborczej.

Kiedy posłowie Donald Tusk i Grzegorz Schetyna zamiast na sejmowe głosowania pojechali grać w piłkę nożną, oburzenie było powszechne. Polityczna konkurencja do dziś przypomina to wydarzenie, gdy chce zaakcentować mizerię rządzących, ich lekceważący stosunek do państwa, no i oczywiście lenistwo.

Gdy europosłowie ze wszystkich politycznych opcji zostali nakryci przez TVN 24 na nieobecności podczas posiedzenia sejmowej komisji, też podniósł się powszechny krzyk oburzenia - że za nic mają swoją pracę, że wyłudzają pieniądze, że nie szanują wyborców. Słowem skandal.

Gdy jednak dyrektor Teatru Narodowego Jan Englert zwolnił aktorkę,

która zamiast wystąpić w teatrze (a jest w nim zatrudniona), wystąpiła w telewizyjnym show, nagle okazało się, że sprawa jest dyskusyjna. Jedni bronili aktorki, drudzy dyrektora. Albo ta dyskusja świadczy o bałwochwalczym stosunku do profesji aktora i ogólnej niechęci do klasy politycznej, której nigdy nie wybacza się błędów, albo o totalnej hipokryzji.

Jaka jest różnica między posłem, który lekceważy swoje obowiązki i idzie grać w piłkę, a aktorką, która lekceważy swoje obowiązki i swoich widzów? Żadna. W tej kuriozalnej sprawie Jan Englert ma w stu procentach rację.

Aktorka nic dostała zgody na nieobecność, miała więc obowiązek stawić się w pracy. Takie reguły rządzą tym światem, też teatrem w Warszawie, Londynie czy Nowym Jorku. Ciekawe, czy owa aktorka, grając na Broadwayu - czego jej życzę - zerwałaby przedstawienie i poszła do telewizji? Jestem pewna, że nie, bo na następny dzień nie miałaby czego szukać nie tylko na Broadwayu, ale i w jakimkolwiek teatrze i wytwórni filmowej w USA.

W tym wypadku nie chodzi zresztą tylko o misję teatru pokonanego przez telewizyjną rozrywkę, ale o etos pracy podeptany przez gwiazdę. Aktorzy chętnie mówią w wywiadach, że ich zawód to misja. I ja im wierzę. W rym konkretnym przypadku obrońcą misji teatru okazał się Jan Englert. Dał sygnał dla innych, co to znaczy szanować swoją profesję.

Żaden z pracowników korporacji nie mógłby wykręcić takiego numeru jak gwiazda Teatru Narodowego. Wyleciałby tego samego dnia.

Co by powiedział klient, gdyby adwokat zamiast na rozprawę pojechał na nagranie do telewizji? Co by powiedział pacjent, gdyby lekarz zamiast dyżuru i zaplanowanej operacji wybrał udział w "Rozmowach w toku".

Gdyby kasjerka w supermarkecie nie przyszła do pracy, bo wybrała coś bardziej atrakcyjnego finansowo - też wyleciałaby natychmiast. Przykłady można mnożyć.

Dlaczego aktorka miałaby nic ponieść konsekwencji za nielojalność wobec teatru i kolegów aktorów? Spektakl się nie odbył, więc pewnie oni nie dostali pieniędzy. A także konsekwencji za pogardę wobec własnej widowni.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji