Artykuły

Trudno z Japonii wracać do naszego świata

- W Japonii gest oznacza coś więcej i jest przyjmowany z ogromną radością. Kiedy przedstawiliśmy nasz pomysł budowy muzeum w Krakowie, Japończycy od razu przyszli z pomocą - o miłości do Japonii i teatrze No opowiadają Krystyna Zachwatowicz i Andrzej Wajda.

Anna Goc: Zachwycił się pan sztuką japońską w dość nietypowych okolicznościach. W czasie okupacji, gdy Niemcy urządzili w Sukiennicach wystawę dzieł z kraju swojego sojusznika...

Andrzej Wajda: To była wyjątkowa wystawa, zachwyciły mnie zwłaszcza japońskie drzeworyty. Rzeczywiście, zorganizowali ją Niemcy w ramach swoich politycznych akcji. Najważniejsze jednak było to, że dzieła pochodziły ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie. Szczęśliwym trafem udało się je u nas zatrzymać. Kolekcję zgromadził Feliks "Manggha" Jasieński na przełomie XIX i XX wieku, większość z tych dzieł kupił w Paryżu.

Powtarzał pan wielokrotnie, że japońska sztuka stawia sobie za cel to, co niemożliwe. Co to oznacza?

Andrzej Wajda: Niemożliwym wydaje się uprawianie przez artystę rzemiosła przez setki lat w ten sam sposób. W Japonii to jednak możliwe. Artysta wykonuje rzemiosło, które powstało w XII wieku dokładnie w ten sam sposób, z tego samego materiału i tą samą techniką. Tradycja przechodzi z pokolenia na pokolenie w rodzinach i poprzez bliskość miejsca. Cała sztuka japońska ma ogromne poczucie tradycji - bogata jest tradycja stroju narodowego, zwyczajów, sztuki i rzemiosła artystycznego. W tradycyjnym japońskim teatrze No aktorzy mówią językiem z XV wieku. Kiedy pierwszy raz tego doświadczyłem, zastanawiałem się, jak to jest możliwe. Kiedyś nie było urządzeń akustycznych, które pozwoliłyby nagrywać dźwięki. W Japonii udało się je zachować w oryginalnym brzmieniu dzięki powtarzalności elementów. Uczeń szkolony przez mistrza nie ma prawa wnieść niczego od siebie, ma obowiązek powtórzyć to, co usłyszał od swojego nauczyciela. Później przekazuje to bez żadnych zmian swojemu uczniowi. Tym sposobem język japoński z przeszłości przechodzi do teraźniejszości. To fenomenalne zjawisko, którego nie ma nigdzie indziej. Co więcej, Japończycy nie rozumieją języka przedstawienia, na które przychodzą. Przed wejściem do teatru dostają tekst, słuchają dźwięków, których nie rozumieją, i łączą je z tłumaczeniem.

Krystyna Zachwatowicz: Poruszyło nas także zachowanie widowni w teatrze Kabuki. Aktorzy na scenie rekonstruują starą Japonię, podtrzymują tradycję gry, kostiumu i sztuki. Widzowie przychodzą do teatru ubrani w kimona z okresu, w którym rozgrywa się akcja przedstawienia. To tak jakby u nas widownia przyszła na sztukę z XVII wieku przebrana w kontusze (śmiech).

To dość hermetyczny teatr. Jak w takim razie współpracuje się z japońskimi aktorami?

Andrzej Wajda: Są bardzo dobrze zorganizowani zespołowo. Ich zgranie grupowe spowodowane jest tym, że mieszkają na górzystym terenie, w dodatku morskim. Przy wybudowaniu domu w tak trudnych warunkach musi napracować się cały zespół ludzi. Japończycy dorastają w poczuciu potrzeby wspólnego działania. To wytwarza u nich umiejętność dobrej pracy w grupie i wspólnej realizacji celów. U nas na wsi chłop może sobie postawić dom sam, nie musi zmierzyć się z trudną przyrodą.

Te doświadczenia przenoszą do teatru. W Japonii nad spektaklem pracowaliśmy tylko jeden raz. Zdecydowaliśmy się na to, ponieważ poznaliśmy aktora, z którym chcieliśmy zrealizować przedstawienie. Był nim Tamasaburo Bando, który w "Nastazji Filipownej" (adaptacja powieści Fiodora Dostojewskiego oparta na ostatnim rozdziale "Idioty") grał równocześnie dwie role - kobiecą i męską. To było ewenementem nawet dla japońskiej widowni. Nie ma na świecie drugiego aktora, który mógłby podjąć się takiego wyzwania. Film "Nastazja" był pokazany zarówno w polskiej, jak i japońskiej telewizji.

Pojawiły się jakieś problemy językowe, niezrozumiałe sytuacje podczas prób?

Andrzej Wajda: Zawsze współpracowaliśmy z dobrymi tłumaczami, dlatego nigdy nie mieliśmy problemów językowych. Okazało się też, że w Japonii jest bardzo dużo osób, które tłumaczą z polskiego na japoński i doceniają polską kulturę. Wsparciem i pomocą służył nam zawsze prof. Yukio Kudo.

Przyszedł też czas na japońskie akcenty na naszych deskach teatralnych. Jak polska widownia przyjęła "Mishimę"?

Krystyna Zachwatowicz: Przedstawienie się spodobało. Przygotowywaliśmy je na otwarcie Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Nasi przyjaciele doradzili nam, żebyśmy sięgnęli po dzieła Yukio Mishimy. Pomyśleliśmy, że łatwiej nam będzie się porozumieć z odbiorcami dzięki pisarzowi, którego twórczość jest znana na całym świecie. Bardzo spodobało się nam to, że forma jego opowiadań jest współczesna, a kreacja tradycyjna. Zależało nam, żeby pokazać polskiej widowni sztukę japońską, która nie będzie hermetyczna, ale umożliwi kontakt ze sceną. Wybraliśmy cztery opowiadania. Nasi aktorzy pokazali japoński świat, a widzom równocześnie objawiła się tajemnicza Japonia.

Japończycy pomagali przy budowie Mangghi, ale przyszli też z pomocą, kiedy podczas zeszłorocznej powodzi zalana została dolna część budynku. Teraz kolej na naszą pomoc. Symboliczne żurawie, które w przyszłym tygodniu wyślemy mieszkańcom Kesennumy, dodadzą otuchy?

Andrzej Wajda: Symbolika w życiu Japonii odgrywa zasadniczą rolę. U nas jakby odchodzi, istnieje już tylko w pewnych dziedzinach. W Japonii gest oznacza coś więcej i jest przyjmowany z ogromną radością. Kiedy przedstawiliśmy nasz pomysł budowy muzeum w Krakowie, Japończycy od razu przyszli z pomocą. Nie zdążyliśmy dojechać z rozdania nagród z Kioto do Tokio, a już rozdzwoniły się telefony od naszych japońskich przyjaciół. W hotelu pojawił się jeden z najsłynniejszych architektów japońskich - Arata Isozaki, który oznajmił nam, że bardzo podoba mu się nasz pomysł i chce ofiarować nam projekt muzeum w prezencie. Obserwowaliśmy, jak niesamowicie, krok po kroku rozwija się ta inicjatywa. Poczuliśmy, że nasz pomysł spotkał się z ogromnym zainteresowaniem. To był prawdziwy łańcuch gestów ludzi dobrej woli, którzy cenią bezinteresowność.

Krystyna Zachwatowicz: Ważna była także podróż Lecha Wałęsy do Japonii. Ogromne wrażenie na związkach zawodowych kolejarzy wschodniej Japonii zrobiło to, że robotnik stał się ważną osobą polityczną, której udało zmienić się losy cały kraju. Później, kiedy podczas budowy okazało się, że brakuje pieniędzy, związki zawodowe ofiarowały nam milion dolarów. I rzeczywiście, jako pierwsi przyszli z pomocą, kiedy w zeszłym roku zalana została dolna część budynku muzeum.

Japończycy reagują na czyjąś krzywdę, choć sami są nękani przez różne kataklizmy...

Krystyna Zachwatowicz: Pamiętam, jak kilkanaście lat temu organizowany był festiwal filmowy w Kobe. Kilka dni wcześniej nastąpiło tam straszne trzęsienie ziemi. Japończycy nie przesunęli jednak festiwalu ani o jeden dzień. Usłyszeliśmy wtedy od nich coś, co nas bardzo zaskoczyło: "Przyroda żyje swoim życiem, a my żyjemy w takim miejscu, gdzie musimy się do tego przystosować i przygotować". Widzieliśmy jezdnię zapadającą się o dwa, trzy metry w dół i przygotowania do festiwalu w tle. Mieszkaliśmy w hotelu, który był wybudowany w taki sposób, że wstrząsy były zminimalizowane, ale naprzeciwko widzieliśmy zawalone w całości domy.

Mieliście państwo jakichś znajomych, którzy mieszkali na terenach najbardziej dotkniętych przez ostatnie trzęsienie ziemi?

Andrzej Wajda: Nie znaliśmy nikogo stamtąd, kilka lat temu byliśmy przejazdem w Sendai. Napisaliśmy też do naszej przyjaciółki z Tokio, u niej wszystko w porządku.

Czy są takie miejsca, do których najchętniej wracacie podczas pobytu w Japonii?

Andrzej Wajda: Największe wrażenie robią na nas zabytki. Japonia jest dziełem przyrody i człowieka w stopniu niespotykanym w żadnym innym miejscu na świecie. Dotyczy to przede wszystkim ogrodów cesarskich w Kioto. To są ogrody zlokalizowane przy kilku świątyniach, których piękno samo w sobie jest nie do powtórzenia w innym miejscu na świcie. To wygląda jakby każdy element tych ogrodów był wyrzeźbiony przez naturę, ale tak naprawdę są one wykonane przez człowieka. Zaskakuje porządek, harmonia elementów i dojrzałość ich konstrukcji.

Krystyna Zachwatowicz: Zachwycają także ogrody maleńkie, stworzone przez właścicieli domów, przy których się znajdują. Zawsze ma się wrażenie, że to dzieła sztuki.

Co niematerialnego zabralibyście państwo z Japonii?

Andrzej Wajda: Zaciekawiło nas to, że w Japonii do klasztorów buddyjskich trafiają ludzie wtedy, kiedy tego naprawdę potrzebują. Przychodzi dzień, w którym mężczyzna czuje się zagubiony w swoim życiu i tego dnia idzie do wybranego klasztoru i tam zostaje. Zamieszkuje tam, uczestniczy w codziennych modlitwach i poddaje się całkowicie surowej dyscyplinie klasztornej. A kiedy przychodzi dzień, w którym czuje, że klasztor nie jest mu już potrzebny, wychodzi bez jednego słowa. Mieliśmy szczęście uczestniczyć w takich buddyjskich medytacjach. One są potrzebne człowiekowi, żeby mógł odzyskać siebie i zaczął żyć dla siebie. Zabrałem z Japonii także ważne przekonanie, że wszystko, co żyje, wymaga szacunku i naszej uwagi.

Krystyna Zachwatowicz: Kiedy ogląda się stare rzeczy codziennego użytku, ma się wrażenie, że one wszystkie są piękne. Niezależnie od tego, czy należą do bogatszych czy biedniejszych Japończyków. Będąc trochę dłużej w Japonii, trudno wrócić do naszego nieuporządkowanego życia...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji