Artykuły

Scena czytana do żywego

Zaletą prób czytanych, szczególnie istotną w wypadku młodych dramatów, jest możliwość dialogu, głośnego testowania własnych wątpliwości i wizji, szansa konfrontacji różnych spojrzeń na materię teatru i tekstu dramatycznego, poszukiwania tego co wspólne - o performatywnej próbie czytanej dramatu "Zraniona młodość" pod opieką reżyserską Tomasza Gawrona, zorganizowanej w Teatrze Praga w Warszawie pisze Paulina Danecka z Nowej Siły Krytycznej.

Kolejną odsłoną pomysłu na młodą dramaturgię i młodą przestrzeń Teatru Praga była performatywna próba czytania dramatu Falka Richtera "Zraniona młodość" - zorganizowana przez Agencję Dramatu i Teatru, według reżyserskich wskazówek Tomasza Gawrona, w aktorskim trójkącie rodzeństwa Damięckich oraz "Młodego" Michała Mikołajczaka - próba totalna: z muzyką na żywo, odegrana na zmysłach i na emocjach, rzutująca pytania na długą dyskusję w drugiej części spotkania.

Chcąc streścić fabułę, wystarczyłoby powiedzieć: "Marzyciele" dziesięć lat później (historia inicjacji trójki nastolatków - rodzeństwa z inteligenckiej rodziny francuskiej oraz zafascynowanego ich niejednoznaczną relacją amerykańskiego kolegi - wspólne przekraczanie tabu, dyskusja z moralnością i przemianami 1968 roku - opowieść znana z książki Gilberta Adaira, stanowiąca podstawę dla filmu Bertolucciego); chcąc zrobić przedstawienie, trzeba odpowiedzieć na pytanie: jak? Jak poradzić sobie z nagością na scenie, jak wprowadzić aktora w świat śmiałej i być może różnej od jego własnej moralności, jakie pytania zadać bohaterom i jakie zaproponowane odczytanie stawia pytania współczesności?

Zaletą prób czytanych, szczególnie istotną w wypadku młodych dramatów, jest możliwość dialogu, głośnego testowania własnych wątpliwości i wizji, szansa konfrontacji różnych spojrzeń na materię teatru i tekstu dramatycznego, poszukiwania tego co wspólne. Wspólny grunt to bunt i wyrastanie z niego - mocne odbicie od mocnych przeżyć, energia na całe późniejsze życie, naturalne i zwyczajowe z niego wyrastanie - taka jest teza, dialogi obnażają niemożność wyrastania, oszukane marzenia, zranioną młodość.

Marzyciele są około trzydziestki, z roku na rok są co raz młodsi i co raz bardziej, co raz wcześniej zwątpieni - dlaczego? Czym jest to, co pozostało z ich dorastania? Czy można na tym budować, a może już tylko podpalić, albo i na to nie wystarczy? Po kilku latach marzyciele wstydzą się swoich ciał - jeszcze nie brzydkich, ale już tak bardzo czyichś, tak bardzo zhandlowanych. Kobieta (Matylda Damięcka) sprzedaje się korporacji, szefowi i ciąży, ostatnim wyjściem, jakie dostrzega jest wyjazd na wieś, w krainy mitycznej sielanki. Mężczyzna (Mateusz Damięcki) sprzedaje się literaturze - zbyt tanio, zbyt szybko brakuje mu źródeł i złudzeń, że droga przez sztukę prowadzi do szczęścia. Przychodzą do domu chłopaka (Michał Mikołajczak) - może młodszego, może mniej dorosłego, bo zwątpił po pierwszych próbach działania i zamiast grać, słucha tej samej płyty? - tego się nie mówi, bo i tego nie warto. Na wspólnej kanapie próbują opowiadać historię wspólnej młodości, ale nie do końca jej wierzą - nie widać ciekawszego wyjścia, nie widać powrotu. Widać pech. Na koniec zalewa ich fala tsunami. Aktorzy budzą się na scenie, posadzeni wobec widzów - niby obmyci z ról, a ciągle zaangażowani. Mówią coś ważnego. Może opowiadają o sobie?

To pech bohaterów, czy pech pokolenia? Prof. Barbara Fatyga wskazuje na niejednorodność doświadczenia pokoleniowego oraz na podobną dynamikę młodości kolejnych pokoleń. Teoretycznie nic się nie zmienia. Wskazuje, że może chodzić o zły wybór drogi życiowej - sztuka, biznes i kontestacja nie dają szczęścia - to nic nowego.

Ale przecież kiedyś było inaczej - już samo przebywanie w orbicie światłych ludzi pokroju Grotowskiego, z którym pokolenie prof. Fatygi miało bezpośrednią styczność, ustawiało młodą jednostkę na mocnym gruncie, ładowało energią na całe późniejsze życie. Spotkanie z mistrzem oznaczało inicjację. Dziś brak konkretnego momentu inicjacji, nie ma punktu wybicia i wyważenia świata, ale przeszkadza to tylko niektórym.

Energia jest na wyczerpaniu, co raz chłodniej, wiec tylko jedno pragnienie: "choć przez chwilę nie podejmować decyzji", skoro "nie można być wiecznie na początku" i skoro wiadomo, że żadna z trzech dostępnych dróg do niczego lepszego nie zaprowadzi. Można tylko opowiedzieć starą bajkę na nowy sposób: skoro dziewczynka z zapałkami miała nadzieję, którą wypalała w kolejnych obrazach, chłopiec nie widzi sensu w spalaniu - hibernuje swą młodość, nadzieję: że może przyjdą lepsze czasy dla artystów albo księżniczka, która napali mu w piecu własną młodością, albo dwójka zawróconych z drogi przyjaciół, albo i nie. Co o współczesności mówi bajka o chłopcu bez grzejnika?

Jak to pokazać na scenie, jak połączyć wszystkie czasy i wszystkie młodości? Wersalka okazuje się wehikułem, ciała - medium, muzyka zaś spoiwem trzech przestrzeni teatru - pobudzającego krwiobieg zespołu Hatifnats, podróży w głąb relacji bohaterów oraz relacji z aktualizowanym czasem młodości widza.

Czytanie zostało przyjęte bardzo ciepło. Czy przedstawieniu udałoby się spalić obawy Mateusza i Matyldy Damięckich, zafrapowanych potencjalną reakcją widza, który mógłby im nie wybaczyć kazirodczych skojarzeń? - więcej byłoby plotek czy zachwytu nad zjawiskowym napięciem, które iskrzyło na zimnej kanapie? Takie kreacje to ważne ryzyko, taki teatr to barometr wyedukowania i dystansu widza - zarówno wobec konwencji scenicznych, jak i własnej, przeżytej lub zahibernowanej młodości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji