Artykuły

Koniecznie jeszcze raz

BARDZO pożytecznie jest wybrać się na przedstawienie tej samej opery po raz drugi. Zaryzykowałbym twierdzenie, że jest to nawet obowiązkiem nie tylko sprawozdawcy muzycznego, ale wręcz każdego melomana. Specjalnie zaleca się to wtedy, gdy nowo wystawiona pozycja obudziła jakieś zastrzeżenie.

Oto przykład. O premierze w stołecznym Teatrze Wielkim pisano zgłaszając sporo obiekcji pod adresem koncepcji inscenizacyjnej i reżyserii "Damy Pikowej" Piotra Czajkowskiego. Przyjęło się używać - zdaniem moim niewłaściwego - określenia "druga" obsada wykonawców. Druga, a więc tak jakby gorsza. Właściwsze wydaje się określenie "inna obsada". Bo osobiście nie mam wątpliwości, że Liza Hanny Lisowskiej i Herman Józefa Figasa, a więc czołowa para wykonawców, wypadli pod każdym względem lepiej od premierowej "pierwszej" obsady. To samo powiedzieć można o Jeleckim Przemysława Suskiego. Przy tej postaci drobna satysfakcja dla recenzentów: swej pięknej arii na balu - wyznania miłosnego Lizie, Jelecki nie musiał, jak na premierze, śpiewać w błazeńskim stroju arlekina. Zasada "klient ma rację" nie rozciąga się z reguły na recenzentów uważanych przez dyrekcję za malkontentów. A jednak w tym w istocie drobnym szczególe recenzenci, a może po prostu... zdrowy rozsądek zwyciężył.

Inna sprawa, że w recenzjach trafia się czasem na pretensje zgoła dziwne. I tak w obszernej, wnikliwej i trafnej znalazła się uwaga, że - cytuję - "chyba niekoniecznie potrzebne było wprowadzenie na scenę w całej okazałości cara Aleksandra I, który... nie może być dla polskiego widza postacią sympatyczną". Pretensja o tyle dziwna, że przenosząc zgodnie z zamysłem radzieckich, gościnnie występujących, inscenizatorów akcję w epokę współczesną Puszkinowi (nie zapominajmy, że libretto wysnute zostało z lego noweli), zrezygnowano z carycy Katarzyny II, chyba dla polskich widzów znacznie mniej sympatycznej.

KTO wie? Gdy po jakimś czasie wybiorę się na warszawską "Damę Pikową" po raz trzeci, może okazać się, że kanapy i posagi cofnęły się, ustępując miejsca chórowi dziewcząt mającemu tyle pięknego do zaśpiewania zarówno po romansie Pauliny, jak i w sypialni starej hrabiny. Mam jeszcze w pamięci słowa przedwojennej wersji:

Nasza pani przyszła tu,

naszej pani trzeba snu...

Teraz ani na pierwszym, ani na drugim przedstawieniu nie zrozumiałem ani jednego słowa i słusznie w recenzjach wytykano trudną dla śpiewających do przebicia "kurtynę brzmienia orkiestry".

Może i na tę kurtynę znajdzie się rada.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji