Artykuły

Wiera Gran czeka na rehabilitację

"Gran operita" w reż. Marcina Przybylskiego w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.

W "Gran operita" zaskakują sceny zespołowe, odbija się w nich historia XX wieku. Rozczarowuje natomiast portret tytułowej bohaterki.

W warszawskim Teatrze Współczesnym Marcin Przybylski spróbował wcisnąć życie Wiery Gran w konwencję operity, jednak postawił sobie zadanie niewykonalne.

Operita ma ambicje dorównania wielkiej sztuce operowej, ale jest sentymentalna i popada w kicz jak kiepski musical. To prawda, że kiczowate były lokale i scenki przedwojennej Warszawy, na których pochodząca z biednej żydowskiej rodziny Wiera Gran przemieniła się w gwiazdę. Wszystko jednak, co wydarzyło się potem, godne jest antycznej tragedii: getto i ucieczka, powrót do życia, szansa na światową karierę i plotki wiszące nad nią jak nieuchronne fatum.

Mimo orzeczeń kilku sądów odrzucających zarzut kolaboracji z hitlerowcami, nigdy nie uwolniła się od ludzkich oskarżeń. Spektakl Marcina Przybylskiego tę powojenną gehennę Wiery Gran streszcza jak solidna, szkolna czytanka. Możemy wzruszyć się losem biednej kobiety, bo oglądamy przecież operitę, która powinna być wyciskaczem łez. Brakuje jednak tego, co naprawdę niezbędne dla niej: emocji.

Monika Węgiel dobrze śpiewa, ma niski, zmysłowy głos, podobnie jak jej bohaterka. Gdzie jednak tajemniczość, gorąca zmysłowość połączona z chłodem, cała ta niezwykła mieszanka składająca się na osobowość pociągającej i niedostępnej zarazem Wiery Gran? Młodej aktorce Teatru Współczesnego nie dano szans, by to pokazać, gdyż scenariusz Marcina Przybylskiego zaledwie naszkicował postać Wiery Gran.

Pomysł na widowisko skrystalizował się przed publikacją głośnej i kontrowersyjnej biografii Agaty Tuszyńskiej. Przybylski nie opowiada się ani po stronie oskarżycieli, ani też nie staje wyraźnie w obronie pieśniarki. Widzom także nie daje szans, by sami dokonali oceny. Zapewne wielu z nich po tym przedstawieniu nie pojmie fenomenu Wiery Gran.

Zaskakująco oryginalne są natomiast sceny zbiorowe, w których Marcin Przybylski wespół z choreografem Tomaszem Pałaszem dokonuje syntezy XX wieku. Wykorzystuje w tym celu dawne przeboje. "Już taki jestem zimny drań" przynosi obraz beztroskiej przedwojennej Warszawy, "Titina" zwiastuje groźbę hitleryzmu (legendarną kreację Ludwika Sempolińskiego jako Chaplina-Hitlera w tym starym kabaretowym numerze świetnie odświeża Monika Pikała). Finałowy "Lambeth walk" to zaś osaczenie Wiery Gran.

Rewelacyjna jest scena zagłady Żydów i warszawskiego getta. Pokazanie tej tragedii w popisie wokalno-tanecznym i bez oczywistej symboliki wydawać się może pomysłem karkołomnym. Tymczasem dla tego fragmentu warto wybrać się na "Gran operitę", choć to, niestety, za mało. Wiera Gran nadal czeka na sceniczny come back.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji