Artykuły

Dramaturg - postać drugiego planu

- Bardzo bym chciał, aby moje sztuki były grane w Wybrzeżu. Szczególnie że były do tego poważne przymiarki. "Morze otwarte" już pojawiło się nawet w zapowiedziach premier. Póki co spektakl nie został zrealizowany - mówi JAKUB ROSZKOWSKI, dramatopisarz i dramaturg Teatru Wybrzeże w Gdańsku.

Mirosław Baran: Dwie godziny przed naszą rozmową wróciłeś z Warszawy. Co tam robiłeś?

Jakub Roszkowski: Byłem na czytaniu swojej najnowszej sztuki "Memento mori. Przebudzenie", która jest sprawdzana pod kątem realizacji w Teatrze Na Woli. Jako reżyser pracuje nad tym Maja Kleczewska. Było to pierwsze czytanie tekstu, zamknięte dla publiczności. Poddawaliśmy sztukę jak najbardziej krytycznemu oglądowi, skupialiśmy się razem na wyszukiwaniu jak największej ilości wad, scen, które cały czas nie są tak dobre, jak mogłyby być. Teraz mam kolejną dawkę przemyśleń, uwag, które wykorzystam w pracy nad tekstem; po następnych spotkaniach i poprawkach ma wreszcie dojść do realizacji. Premiera odbyłaby się, mam nadzieję, jesienią tego roku.

Wiem, że autorzy strasznie tego pytania nie lubią, ale powiesz coś więcej o tej sztuce?

- Mam wrażenie, że autorzy uwielbiają mówić o swoich tekstach. Nie cierpią tylko pytania "o czym to jest". "Memento mori" to - najkrócej mówiąc - historia księdza, który zabija złych księży. Całość napisana jest trochę w kontekście filmów o Jamesie Bondzie czy amerykańskich komiksów o superbohaterach. Z jednej strony jest to historia mordercy mściciela, nazywanego Czarnym Aniołem, z drugiej - ma to być panorama polskiego społeczeństwa, przyjrzenie się temu, jak ludzie reagują na działania bohatera, co o tym sądzą.

To ciekawe, bo Twoje debiutanckie "Morze otwarte" działo się "wszędzie, czyli nigdzie".

- To prawda. Mam wrażenie, że "Memento mori" jest najbardziej "dzisiejsze" i najbardziej "polskie" z tego wszystkiego, co dotychczas napisałem. W tym roku pojechałem na warsztaty dramatopisarskie nad jeziorem Wigry, prowadzone przez Tadeusza Słobodzianka. Tegorocznym tematem, nad którym pracowaliśmy, był Kościół, pewnie przełożyło się to bezpośrednio na temat mojego tekstu. Faktycznie, wszystkie moje poprzednie sztuki są - tak się przynajmniej starałem - raczej uniwersalne niż "polskie".

A tak właściwie - "Memento mori" to który Twój tekst teatralny?

- To moja piąta sztuka. Napisałem wcześniej "Morze otwarte", "Zielonego mężczyznę" i "Kurczaka po seczuańsku", który wkrótce ukaże się drukiem w "Dialogu", i którego zgłosiłem też do tegorocznej edycji Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej. Powstał jeszcze, w międzyczasie, piąty tekst, ale jestem z niego niezadowolony i go nie upubliczniam. Czyli mam na koncie cztery dramaty, z którymi się lubię.

Z każdym z tych czterech tekstów coś się dzieje. Jeden z nich został już wystawiony, prawdopodobnie dwa kolejne do końca roku też trafią na scenę. To chyba niezła średnia?

- Nie mogę narzekać. Fajnie, że moje sztuki kogoś interesują. "Morze otwarte" zostało wystawione w Teatrze Współczesnym w Szczecinie, "Zielonego mężczyznę" ma wyreżyserować w czerwcu w Sopocie Adam Nalepa w ramach działań Fundacji Teatru BOTO. Nad "Memento mori" razem z Kleczewską pracujemy w Warszawie. Są też jakieś przymiarki do wystawienia "Kurczaka po seczuańsku", ale to wszystko pozostaje jeszcze w sferze planów.

Powiedziałeś, że "Memento mori" jest Twoim najbardziej "polskim" tekstem. Wcześniej nie miałeś potrzeby zajmowania się naszą rzeczywistością?

- Mam wrażenie, że się nią zajmowałem. Po prostu większość polskich problemów jest też aktualnych gdzie indziej. "Memento mori" jest pierwszym z moich tekstów, który dotyka naszej specyficznej sytuacji, jest silnie osadzony w polskiej rzeczywistości. Poprzednie sztuki poruszały problemy - mam wrażenie - bardziej uniwersalne: miłość, brak miłości, poszukiwanie szczęścia, może przede wszystkim samotność. Jakkolwiek górnolotnie to teraz brzmi.

Cofnijmy się trochę w czasie. Jeszcze w liceum działałaś w gdańskim Wybrzeżaku. Co ci to dało?

- Bardzo dużo. Ten czas zapoczątkował to, czym się zajmuję obecnie. Gdybym do Wybrzeżaka - przez przypadek zresztą - nie trafił, to wylądowałbym pewnie na studiach typu stosunki międzynarodowe czy dyplomacja. A dzięki temu zainteresowałem się teatrem, który szybko całkowicie mnie pochłonął. Słowem: Wybrzeżak zaszczepił we mnie coś, czym teraz zajmuję się zawodowo.

Co dla ciebie jest istotą teatru czy dramatopisarstwa?

- Wiadomo: to trudne pytanie. Na pewno jest to rozmowa, próba skomunikowania się reżysera, aktora, dramatopisarza czy dramaturga z widownią. Z drugiej strony - jest nią próba uchwycenia naszych wspólnych problemów czy bolączek w jakiejś bardziej metaforycznej, teatralnej właśnie, formie. Nie przepadam za teatrem, który mówi, jak ma być, jak jest źle, a jak - dobrze. Nie chciałbym ludziom mówić, co mają robić. Teatr, który mnie interesuje, powinien zajmować się ważnymi tematami, rozpoczynać rozmowę i zadawać pytania.

Skoczyłeś studia w Krakowie na wydziale reżyserii. Nie ciągnie cię do reżyserowania?

- Pewnie, że mnie ciągnie. Bycie dramaturgiem jest ciekawe, daje duże możliwości, ale spycha Cię na drugi plan. To nie ty masz decydujący głos, tylko reżyser. Próba wzięcia odpowiedzialności za cały spektakl jest bardzo kusząca. Mam nawet kilka tekstów, które bym chciał samodzielnie pokazać na scenie. Mam nadzieję, że w niedługiej przyszłości uda mi się jeden z nich przygotować w Gdańsku. Nie chcę zdradzać konkretnych tytułów, choć przyznam, że szukam w tej chwili mniej pośród tekstów dramatycznych, a bardziej w rzeczach z pogranicza powieści, filmu czy komiksu, który jest właściwie niewykorzystywany w polskim teatrze.

W Wybrzeżu przez parę lat brałeś udział - w różny sposób - w przygotowaniu kilkunastu spektakli. Z których z nich jesteś najbardziej zadowolony?

- Na pewno mogę od razu wybrać jeden: "Blaszany bębenek" Grassa. Dlaczego? Bo był pierwszy. To dzięki niemu dostałem pracę w Teatrze Wybrzeże, poza tym ciągle bardzo go lubię. Tak samo cenię sobie współpracę z Grzegorzem Wiśniewskim; "Słodki ptak młodości" i "Zmierzch bogów" są dla mnie bardzo istotnymi doświadczeniami. Te trzy tytuły mogę wymienić bez cienia wątpliwości. Choć od razu zaczynam tęsknić za kolejnymi spektaklami. Chciałbym od razu wymienić jeszcze chociażby "Zwodnicę" i parę innych. Przywiązuję się do spektakli, przy których pracowałem. Warto też wspomnieć o spektaklu, nad którym naprawdę się napracowałem, a który nie powstał - i pewnie już nigdy, z powodu niemożliwości zdobycia do niego praw autorskich, nie powstanie. Myślę o "Łowcy androidów" na podstawie powieści Philipa K. Dicka. Bardzo mi szkoda tego tytułu.

Jak to jest, że Twoje sztuki są wystawiane w Warszawie czy Szczecinie, a w żaden sposób - choćby tylko czytań - nie są obecne w Teatrze Wybrzeże?

- Bardzo bym chciał, aby moje sztuki były grane w Wybrzeżu. Szczególnie że były do tego poważne przymiarki. "Morze otwarte" już pojawiło się nawet w zapowiedziach premier. Póki co spektakl nie został zrealizowany. Choć ciągle mam nadzieję, że któryś z moich tekstów kiedyś zostanie w Teatrze Wybrzeże wystawiony.

Na razie "Zielonego człowieka" będzie można zobaczyć w Sopocie. Ale wyprodukuje go nie Wybrzeże, ale Teatr BOTO.

- Ciągle uważam, ze Trójmiasto jest miejscem, gdzie mogłoby i powinno dziać się o wiele więcej. Gdańsk jest przecież największym miastem w Polsce z tylko jednym teatrem dramatycznym. Na takie akcje, jak Teatr BOTO jest ciągle u nas miejsce. Czuję się ciągle bardzo młody, mam w sobie dużo pomysłów i chęci do ich realizacji. Dlatego mogę działać na wielu frontach. Stąd moja przyjaźń z Teatrem BOTO, który został założony przez ciekawych trójmiejskich artystów. A pomysł wystawienia "Zielonego mężczyzny" wyszedł od Adama Nalepy. Ja oczywiście zgodziłem się na to z radością.

Twoje plany na najbliższe miesiące?

- Duże. Po pierwsze: 26 kwietnia ruszyły próby do "Dziadów" Adama Mickiewicza w reżyserii Jacka Jabrzyka w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Pracuję przy tym przedstawieniu jako dramaturg. Z Jackiem znamy się jeszcze ze studiów, współpracowaliśmy już ze sobą wcześniej. Do tego będę poprawiał "Memento mori". Pracuję też nad tłumaczeniem nie przełożonej jeszcze na język polski sztuki Tennessee Williamsa "Kingdom of Earth". Ten autor jest mi bardzo bliski, tłumaczyłem już dwa jego teksty, a mam wrażenie, że pozostaje on ciągle nie do końca w Polsce odkryty. Pracuję nad tym tłumaczeniem na razie bez konkretnego teatralnego celu, ale mam nadzieję, że będzie się z nim potem coś działo. Tekst zdecydowanie jest tego wart. Potem zaczynam pracę z Adamem Nalepą nad "Nie-Boską komedią" Zygmunta Krasińskiego, której premiera odbędzie się w wakacje w Teatrze Wybrzeże. I tak dalej. Planów i pomysłów jest sporo: mam w głowie chociażby kolejny tekst, którego nie mam nawet czasu zacząć pisać.

Gdy rozmawialiśmy półtora roku temu, to pisałeś libretto opery o Fryderyku Chopinie i George Sand.

- Nawet je napisałem. Nie wiem, czy to jest do wywiadu - przygotowałem tekst na zamówienie Teatru Wielkiego w Łodzi, ale nie został on wykorzystany. Ale nie będę się wgłębiał w kulisy tej sprawy.

Wejście do finałowej piątki GND z "Morzem otwartym" otworzyło ci drogę jako dramatopisarzowi. Teraz wysłałeś na gdyński konkurs kolejną sztukę - "Kurczaka po seczuańsku". Czego się po nim spodziewasz?

- Raczej się nie spodziewam. Niczego nie oczekiwałem po "Morzu otwartym" i dziwiłem się, gdy tekst przechodził kolejne etapy konkursu. W zeszłym roku wysłałem do Gdyni "Zielonego mężczyznę", po którym już się czegoś spodziewałem. A tekst nie przeszedł nawet do półfinału. Więc teraz nie spodziewam się niczego. Ale masz rację - finał GND jest czymś prestiżowym, otwiera wiele drzwi, sprawia, że o Jakubie Roszkowskim - dramatopisarzu dowiedziało się szersze grono osób. A co będzie z "Kurczakiem po seczuańsku"? Nie mam pojęcia. Ale trzymaj kciuki i zobaczymy!

---

Jakub Roszkowski (rocznik 1984) urodzony w Gdańsku dramatopisarz i dramaturg Teatru Wybrzeże. Absolwent wydziału reżyserii dramatu PWST w Krakowie. Jego debiut, sztuka "Morze otwarte" trafiła do finału Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej w 2009 roku, w Teatrze Współczesnym w Szczecinie wyreżyserował ją Marek Pasieczny. W różny sposób - m.in. tłumacząc dramaty czy przygotowując adaptacje sceniczne - współtworzył kilkanaście spektakli Wybrzeża.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji