Artykuły

Śpiewające sarkofagi

Spektakl niezwykłej fantazji i urody, chciałoby się powiedzieć o "Aidzie" Giuseppe Verdiego z warszawskiej premiery w Teatrze Wielkim. I jest to pragnienie w pełni uzasadnione. Warto się przekonać naocznie do jakiego stopnia zbieżne są w przedstawieniu koncepcje scenografa i reżysera, zgodnie zresztą z tym, co podano w programie, inscenizacja jest wspólnym dziełem Andrzeja Majewskiego i Marka Grzesińskiego. Na wieczorze premierowym scenografię kilkakrotnie nagradzano brawami. Reżyserii to nie spotkało, bo jej nie było "widać", ale to również jest powodem do ogromnych pochwał.

Wspólnym motywem scenograficzno-inscenizacyjnym powtarzającym się kilkakrotnie w różnych modyfikacjach i cementującym spektakl w jedną całość są "śpiewające sarkofagi" egipskie. Brzmi to może w czytaniu cokolwiek dziwnie i groteskowo, jednakże złote pokrywy mumii faraonów są jakby archetypem naszych wyobrażeń o sztuce starożytnego państwa nad Nilem. Tak mało w sumie wiemy o życiu w dawnym Egipcie, wiadomości wyniesione ze szkoły koncentrują się raczej na obrzędach pośmiertnych, grobowcach i ich tajemniczej zawartości. Nic nie szkodziło więc, aby tę fragmentaryczną trochę skalę odniesień wykorzystać przy wystawianiu opery "Aida", która zresztą, jak przystało na dzieło tego gatunku, jest zakończona tragicznym akcentem - w tym wypadku para głównych bohaterów trafia do wspólnego grobu, a więc wszystko pasuje jak ulał. Tu, w warszawskim przedstawieniu, jest to automatycznie i bezszelestnie (brawo służby techniczne!) odmykany i zamykany złoty sarkofag umieszczony w złocistej czaszy, jak żarówka w reflektorze. W tym złowrogim, choć swoiście pięknym urządzeniu znikają w ostatniej scenie wódz egipski Radames i królewna etiopska Aida. Ale zanim jeszcze wieko sarkofagu szczelnie zamknie in saecula saeculorum parę kochanków możemy zobaczyć, jak Radames składa pocałunek na dłoni swej wybranki. W scenie tryumfalnego powrotu wojsk egipskich także wykorzystano motyw sarkofagu, tym razem w postaci wielkiej "tabliczki czekolady" przykrywającej chór, który zebrał się u tronu faraona. Sam władca też objawia się nam w I akcie opery zamknięty szczelnie w połyskujący sarkofag i opuszczony na środku sceny z przestworzy teatralnych.

Cała ta nagrobna stylistyka daje się również odczytać, jako rodzaj historiozoficznego przesłania - wielkie dramaty władzy i uczucia należą wszak do przeszłości i toną w mrokach grobowców, dopiero kiedy sięgnie się do wnętrza i zerwie obudowę ze złota można dojrzeć zwykłe, ludzkie sprawy.

Sarkofagi nie są wszelako jedynym elementem odgrywającym znaczącą rolę w "Aidzie". Twórcy widowiska szafowali hojnie złotem, nie zapomnieli też o bujnej, podzwrotnikowej zieleni i o koniecznej dla życia wodzie, która wypełnia niewielką sadzawkę na proscenium. Ten "płynny" rekwizyt okazał się zresztą samoistnym clou spektaklu. W wodzie zraszali czoła wojownicy przed wyruszeniem w bój i kapłanki rozpoczynające sakralne tańce (pamiętajmy, że w dniach premierowych przedstawień panowały upały), do sadzawki wpadali jeńcy etiopscy pobici przez zwycięskiego Radamesa, wkraczały też służebnice Amneris - córki faraona. Dziewczęta z chóru operowego odziane w białe, cieniutkie szaty po namoczeniu się w wodzie ukazywały publiczności "brzuszki i cycuszki", przez co scena pałacowa nabierała nieoczekiwanego zgoła autentyzmu, a lornetki męskiej części widowni szły w ruch. Była więc "Aida" widowiskiem co się zowie. Czy może ona również pretendować do miana słuchowiska?

Tu wkraczamy na dość śliski grunt ocen subiektywnych, które powodują jeszcze bardziej subiektywne reperkusje. Faktem całkiem obiektywnym jest jednak, że opera w rodzaju "Aidy" zwłaszcza przy tak monumentalnej wystawie, nie może się obyć bez dramatycznych i bohaterskich głosów. Tych jednak w stołecznym Teatrze Wielkim nie ma. Obronną ręką wyszły z zadań wokalnych obie Aidy - Barbara Zagórzanka i Krystyna Kujawińska - bo władają dużymi i dźwięcznymi głosami, dobra była Kapłanka śpiewająca zza sceny - Teresa Krajewska, wyrównane w swych możliwościach zazdrosne Amneris - Krystyna Szostek-Radkowa i Wanda Bargiełowska. Panowie jednak zrobili klapę i muzykowali swymi wolumenami w stylu rozpaczliwym.

Obaj "bohaterscy" Radamesi spuchli pod koniec przestawienia, czołowy bas był najwyraźniej przeziębiony (wszystko ta sadzawka) a głośny baryton omal nie pękł z bólu i darł się "jak stare prześcieradło". Nawet Faraonowi nie pomógł złoty sarkofag.

Jak powiedział na konferencji prasowej dyrektor Satanowski inscenizacja "Aidy", która wykorzystuje wszystkie, zaiste ogromne możliwości techniczne tej największej sceny w Europie, może być oglądana tylko w Warszawie i nie da się eksportować podczas żadnego z zagranicznych tournees. Będzie to zatem przedstawienie "importowe", do którego trzeba sprowadzać bohaterskie tenory, barytony, basy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji