Artykuły

Facetem jest się od czasu do czasu

- Zawsze miałem do czynienia ze śpiewaniem. Pokazałem swój szacunek do muzyki i to, jakie gatunki mnie interesują. To, czego nie potrafię powiedzieć ubrany w kostium, z charakteryzacją, przekazuję w śpiewie - mówi PIOTR POLK, aktor Teatru Syrena w Warszawie.

Rola komisarza Oresta Możejki w "Ojcu Mateuszu" przyniosła mu dużą popularność i sympatię. Na rynku ukazały się dwie jego płyty: CD (studyjna "Mój film") i DVD (na żywo koncert w Sandomierzu). Są interesujące, perfekcyjnie przygotowane i można w nich odkryć Polka jako śpiewającego profesjonalnie aktora. Właśnie wrócił z Włoch, by za moment wyjechać na Spitsbergen, gdzie zagra w szwedzkim filmie. Na co dzień gra w Teatrze Syrena (w pięciu rolach) i w Teatrze Komedia, przygotowuje też nową rolę w Teatrze Bajka.

Pojechał pan do Włoch na odpoczynek?

- Tak, był mi bardzo potrzebny po pracy nad płytą, po promocji, koncercie plenerowym, sesji fotograficznej, po kolejnych premierach w Teatrze Syrena i poprzedzających je próbach. Poczułem, że muszę zmienić region, kuchnię i wysokość, na której przebywam. Pojechałem do włoskiego kurortu w Alpach.

I rzeczywiście pan odpoczął?

- Świetnie! Nie szalałem na nartach, bo nie mogę sobie pozwolić na uprawianie sportów ekstremalnych, zobowiązują mnie do tego kontrakty. Zresztą z wiekiem zacząłem ostrożniej jeździć, również samochodem.

Wyczerpały pana zdjęcia do niekończącego się serialu "Ojciec Mateusz"?

- Zdjęcia nie są wyczerpujące fizycznie czy psychicznie. Męczące jest to, że każdy odcinek kręcony jest w innych realiach i okolicznościach.

Gra pan w serialu drugą co do wielkości rolę, może nawet równoległą z tytułowym bohaterem. Od razu zdecydował się pan na jej przyjęcie?

- Gram postać dość określoną, noszę przecież mundur policjanta. W każdej roli usiłuję znaleźć zabawę dla samego siebie. A komisarza Możejkę polubiłem. Początkowo postać ta była narysowana grubą kreską, potem zaczynaliśmy odkrywać różne strony jej charakteru. Mogłem delektować się wręcz dziecięcą, uroczą zabawą w policjanta. Był to już mój drugi policjant. Po raz pierwszy zagrałem go we francuskim filmie "Arsene Lupin". Polubiłem komisarza Możejkę

Co pomyślał pan o Oreście, gdy przeczytał scenariusz?

- Chryste Panie! Kim może być człowiek o nazwisku Możejko?! Imię też miał rzadko spotykane. Wymyśliliśmy z reżyserem Maciejem Dejczerem, że nasz bohater pochodzi z rodziny cygańskiej, w której wszyscy tłukli się patelniami i kradli, a tylko mały Orest stanął po przeciwnej stronie i... został policjantem. To był żart oczywiście, ale od razu znalazłem w nim rysunek mojego bohatera. Nie byłoby zabawy tą postacią, gdybym jej od razu nie polubił.

Daje pan serialowemu bohaterowi coś ze swojej prywatności?

- Jest w nim dużo mojego poczucia humoru.

Jak plasuje pan Oresta wśród innych ról, które zagrał w serialach?

- Mam szacunek do wszystkich ról, nawet tych małych. Włożyłem w nie bardzo dużo energii, wiary i zawodowej uczciwości.

Zdarza się, że aktor gra serialową postać bardzo długo. Nie obawiał się pan, że będzie tylko z nią kojarzony?

- To jest wliczone w zawód aktora. Trzeba się godzić z noszeniem nazwiska granej postaci. Przekonałem się o tym po najdłuższym serialu, w jakim grałem - "Samo życie". Ale mam świadomość, że telewizyjna pamięć widzów jest krótka. Tylko od aktora zależy, kiedy powie "stop". Z "Samego życia" odszedłem w momencie, gdy moja rola przestała mnie bawić, gdy zrozumiałem, że nic więcej tam zdarzyć się nie może. Na szczęście robię też wiele innych rzeczy w teatrze i filmie, co daje mi dystans i oddech.

Ze świata filmu i seriali wkroczył pan, nie po raz pierwszy, do show-biznesu. Dlaczego nie zaistniał pan w nim dłużej?

- Zawsze miałem do czynienia ze śpiewaniem. Pokazałem swój szacunek do muzyki i to, jakie gatunki mnie interesują. To, czego nie potrafię powiedzieć ubrany w kostium, z charakteryzacją, przekazuję w śpiewie. Piosenka to coś fantastycznego. Prezentuję w niej swój stan ducha, emocje. Ale to tylko taki dodatek funkcyjny, przydaje mi dojrzałości, w którą teraz wkroczyłem.

Jest pan nieźle przygotowany do roli piosenkarza. Ukończył pan szkołę muzyczną, umie grać na akordeonie, fortepianie, perkusji i gitarze. Pamięta pan jeszcze te umiejętności?

- O tak! Niedawno kupiłem gitarę i zamierzam znów na niej grać. Pod moim łóżkiem leży akordeon i od czasu do czasu po niego sięgam. Na moje prywatne potrzeby te umiejętności mi wystarczają.

Mało kto wie, że miał pan zespół rockowy Boss.

- To było w okresie młodości, dorastania. Zapragnąłem być rockowym gitarzystą, perkusistą, liderem, wokalistą. Graliśmy półtora roku. Fantastyczna przygoda, której poświęcaliśmy dużo czasu, energii i ambicji.

Może powinien pan na początku zabrać się za solidne kształcenie głosu, bo dzisiaj śpiewałby pan lepiej, bardziej profesjonalnie?

- Może, ale wybrałem studia aktorskie. Aktorstwo zawsze będzie u mnie numerem jeden, a śpiewanie przyjemnością.

Po co był panu udział w telewizyjnym programie "Jak oni śpiewają"?

- Gdyby zadał mi pan to pytanie na trzeci dzień od podjęcia decyzji, odpowiedziałbym: "Chyba upadłem na głowę". Wielu znajomych mówiło: "Po co ci to?!", podejrzewając, że w dojrzałym wieku stanę się "mięsem armatnim". Ten program oglądali przede wszystkim ludzie młodzi, do których mogłem nie trafić. Tam obowiązywał inny rodzaj śpiewania, inne piosenki, a ja - wychowany na starych hitach - mogłem się do tego odbiorcy nie przebić. Byłem pobudzony i zestresowany wszystkim, co wokół mnie się działo. Na szczęście pozwolono mi śpiewać to, na co miałem ochotę. Nie podejrzewałem, że program nabierze takiego rozpędu i dotrę aż do finału.

Joanna Liszowska ostatecznie nie zaistniała jako wokalistka, a pan wydaje płyty i wchodzi na rynek muzyczny.

- Miałem możliwość wyboru wytwórni, sam o nic nie walczyłem. Otworzono przede mną furtkę i wskazano nową drogę muzyczną.

Czego nauczyło pana to doświadczenie?

- Przede wszystkim obcowania z programem na żywo. Nawet gdy coś mi się nie udawało, to wychodziło samo życie, kawałek człowieka. Dzisiaj już nie przeraża mnie występ na żywo z orkiestrą. Nauczyłem się pokory i świadomości tego, co potrafię, a czego nie. Nie oszukiwałem siebie, a tym samym widza.

Nieźle czuje się pan w swingu, w amerykańskim repertuarze, czego dowodem DVD z koncertu w Sandomierzu. Sam dobierał pan repertuar na ten koncert?

- Tak, również piosenkę, do wykonania której zaprosiłem Łukasza Zagrobelnego i Tomka Szczepanika. Na rynku w Sandomierzu zgromadziło się ponad siedem tysięcy osób. Nie chciałem, żeby taki koncert przepadł w telewizyjnych archiwach, lecz pozostał w pamięci tych, którzy sięgną po krążek.

Niejeden piosenkarz chciałby mieć tak pięknie wydane DVD i CD. Komu to pan zawdzięcza?

- Całej masie ludzi: wytwórni płytowej, menedżerom, grafikom... Chciałem, żeby płyta miała klimat lat sześćdziesiątych, coś z kadrów filmów francuskich, włoskich. Wszystkie fotografie, w dodawanej do płyty książeczce, zrobiono w Sandomierzu.

Piosenki na CD stworzyli dla pana nasi najlepsi twórcy. Kto jest autorem pomysłu na krążek?

- To był również mój pomysł. Chciałem stworzyć antytezę tego, co się dzieje w polskim radiu komercyjnym. Tam piosenka przechodzi w piosenkę i gdyby nie głos prowadzącego, miałoby się wrażenie, że to wciąż to samo. Chciałem też oddać pokłon twórcom, którzy stworzyli melodie. Jestem dumny, że chcieli ze mną współpracować, tym bardziej że wcześniej nie pisali piosenek dla aktorów.

Odbieram tę płytę jako bardzo osobistą wypowiedź o doświadczeniach faceta po 40., o jego życiu, spełnieniu...

- Właśnie tak to sobie założyłem. Nie ma co tracić czasu na owijanie w bawełnę, co wydarzyło się w życiu. Nie ma co udawać, że nie jest się prawdziwym facetem, jeśli uroni się łzę. Facetem się jest od czasu do czasu, za to zawsze człowiekiem. Płyta jest trochę kpiąca, z dystansem do siebie samego, ale i z odrobiną radości. Myślę, że udało mi się stworzyć szlachetny krążek.

W zupełności, panie Piotrze, i jeszcze udało się panu przekazać parę cennych myśli.

- Czyli mogę nazwać siebie szczęściarzem. Pierwsza moja płyta była zabawą, druga ukazuje mnie bardziej dojrzałym. Usiłowałem bronić się przed masą niepotrzebnych dźwięków, chciałem, żeby płynęła z niej łagodność. Na pytania, do kogo jest adresowana, odpowiadałem, że do każdego, komu nie będzie przeszkadzać.

Jest na niej spora doza ekshibicjonizmu.

- Ekshibicjonizmu? Wiele godzin spędziłem na spotkaniach z autorami tekstów, którym opowiadałem o sobie, o swoim życiu, a oni mówili mi o swoim. W ten sposób powstawały teksty, w których jest obraz dojrzałego, zwykłego faceta.

Płyta dobrze się sprzedaje. Zapowiada się złoto.

- Nie liczę na złotą płytę, bo nie znam patentu na przypodobanie się odbiorcom.

Będą kolejne?

- W ogóle o tym nie myślę, najważniejsze teraz, to odpocząć. Kolejną płytę nagram wtedy, kiedy będę miał coś nowego do powiedzenia. Na razie zajmuję się innymi projektami.

Wydaje mi się, że nie czuje się pan piosenkarzem?

- Nie, bo przede wszystkim jestem aktorem. Dlatego nie zabiegam o wysokie notowania moich piosenek na listach przebojów. Taka pozycja jest dla mnie wygodna.

Dlaczego na pana płytach jest 10 piosenek?

- Jedynka i zero to kod genetyczny. 10 jest dla mnie magiczną liczbą, jest punktem wskazującym, żeby nie zanudzić, pozostawić niedosyt.

Czytam, że dzięki tej płycie Piotr Polk nie jest już uśmiechniętym, grzecznym panem w średnim wieku, bo stał się odważniejszy. Rzeczywiście?

- Tak, teraz dozuję uśmiech i smutek. Wiem, że nie zrobię już głupstwa, chociaż nadal jest we mnie dusza dziecka. Potrafię dokonywać wyboru, odmówić. Nie mam tylko wpływu na swoje zdrowie, bo nad wszystkim innym potrafię już zapanować.

Jak ciężko pracował pan na swoje miejsce w szeregu?

- Nic mi nie było dane, nic nie spadło mi z nieba. Na wszystko musiałem ciężko zapracować, tak było od najmłodszych lat. Wiedziałem, że od tego, co zrobię dziś, zależy, co zrobię jutro.

Teraz nie musi już pan walczyć, zabiegać?

- W aktorstwie jest jak w sporcie - przychodzą inni, młodsi, którzy mogą odebrać to, co ja mógłbym zrobić.

Powiedział pan kiedyś, że punktem zwrotnym był w pana życiu wybór zawodu. Najpierw była elektrotechnika, potem robienie mebli artystycznych.

- Mój pierwszy zawód to elektryk, ukończyłem technikum elektrotechniczne, bo ojciec mówił, że muszę mieć konkretny zawód. Potrafię zrobić domową instalację, bo "elektryka prąd nie tyka". Z kolei robienie mebli to pasja dająca rodzaj dystansu. Stworzenie mebla jest czymś trwałym, co daje mi poczucie zadowolenia. Zamykam się w stolarni i tworzę mebel od początku do końca.

Ile razy w życiu potknął się pan?

- Wiele. W jednej z piosenek śpiewam, że mam siłę, żeby wstać. Siły i energii nabiera się nie po sukcesie. Wtedy się ją traci. Energii dodaje potknięcie, upadek. Buduje on pokorę, siłę, uświadamia, że nie jest się doskonałym. Potknięciem był mój pobyt we Francji, którą jako młody aktor chciałem rzucić sobie do stóp, a tymczasem ona rzuciła mnie.

Sukces czasem zamydla oczy, porażka je otwiera.

- Dopiero po latach zorientowałem się, że mogę czerpać z wrażliwości, z życiowych doświadczeń. Na szczęście potrafiłem podnosić się z porażek.

Zapewne zdaje pan sobie sprawę, że ludzie widzą go takim, jakim jest w telewizji?

- Mam tego świadomość. Bywam w ich domach średnio raz w tygodniu, widzą mnie przeważnie w mundurze policjanta i tak postrzegają poza ekranem. Moja płyta nie dotrze do takiej widowni, jaką daje serial, ale jest otwarciem na zupełnie innego Polka.

Sądzi pan, że masowy odbiorca kupi tę wysublimowaną, wysmakowaną płytę?

- Chciałbym, żeby kupili ją ludzie, dla których muzyka i tekst mają znaczenie.

Do jakiego odbiorcy adresował pan "Mój film"?

- Do osób, które w kakofonii dźwięków szukają czegoś, co jest niewymiarowe, inne, co stanowi oddech ulgi, wywołuje wzruszenie, daje nadzieję, radość i spojrzenie na samego siebie. Jest dla tych, którzy mają za sobą kawałek życia, przeżytego z różnym skutkiem. Jeżeli moja płyta do nich dotrze, to będę bardzo szczęśliwy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji