Artykuły

W poszukiwaniu emocji

"Dydona i Eneasz. Zamek Sinobrodego" w reż. Jacka Gąsiorowskiego z Teatru Wielkiego w Łodzi na XVIII Bydgoskim Festiwalu Operowym. Pisze Joanna Lach w Gazecie Wyborczej - Bydgoszcz.

Za nami - premiera opery "Dydona i Eneasz", połączonej z "Zamkiem Sinobrodego". Takie połączenie to nie całkiem nowy pomysł: polską realizację uprzedziła w grudniu Opera Frankfurcka. Dwie historie trudnej miłości łączą się tematycznie, ale poza tym - dzielą wszystkim. Pierwsza zabiera nas do starożytnej Kartaginy, gdzie króluje piękna Dydona. Zakochuje się (z wzajemnością) w przybyszu z Troi, Eneaszu. Jednak heros musi wypełnić wolę bogów i ruszać dalej. Porzuca ukochaną, która umiera z miłości. XVII-wieczne libretto jest banalne - tym większe wyzwanie dla realizatorów: prostą historię muszą opowiedzieć tak, by nie znużyć słuchacza. Co zaproponował Teatr Wielki w Łodzi? Na przykład choreografię baletu nieprzystającą ani do barokowej muzyki, ani do starożytnych realiów, która momentami do tańca zaprzęgała niemal każdego. Tak było chociażby w drugim akcie: rubasznie podskakująca czarownica wiruje na scenie razem ze swoją świtą, w strojach budzących skojarzenia raczej ze średniowieczem, a nie z antyczną Grecją. Podobnie było z tańcem amorków, który na scenie oglądaliśmy kilka razy. Choreografia Alexandra Azarkevitcha była chyba najsłabszym punktem pierwszej części spektaklu. Dzięki niej "Dydona..." chwilami bardziej przypominała widowisko niż operę, której tematem jest niespełniona miłość. Pięknie poradziła sobie orkiestra, prowadzona tego dnia przez Michała Kocimskiego. Ariom i recytatywom towarzyszyło - zgodnie z tradycją - tylko basso continuo. Tu pochwala należy się Agnieszce Makówce (królowa Kartaginy), która w przejmujący sposób zaśpiewała arię umierającej Dydony. Dopiero w tym momencie na scenie goszczą emocje, których zabrakło wcześniej.

Druga część wieczoru upłynęła ciekawiej, choć znacznie więcej wymagała od odbiorcy. Język muzyczny Bartoka, pełen kolorystycznych efektów i skomplikowanej harmonii, często pozostaje niezrozumiały i niełatwy w odbiorze. W połączeniu z mroczną scenografią, grą świateł i ciągłym napięciem między Judytą (ponownie Agnieszka Makówka) i Sinobrodym

(Robert Gierlach) udało się stworzyć spójną i logiczną całość. To także świetne tło do odczytania głębokiej symboliki dzielą: niemożności przeciwstawienia się losowi i ludzkiego buntu wobec jego przeciwności. Ciekawy zabieg autora libretta, Balazsa, polegający na stworzeniu samego szkicu opery, muzyce pozostawiając dopełnienie reszty, został świetnie wychwycony przez reżysera Jacka Gąsiorowskiego. Muzyka zastępuje niemal całkowity brak akcji, maluje wnętrza zamkowych komnat, które otwiera Judyta, a których widz nie może zobaczyć. Stapia się z tekstem i równolegle z nim buduje dramaturgię i napięcie. Podobnie partie wokalne - skomplikowane, pełne chromatycznych przebiegów i nietypowej rytmiki są wielkim wyzwaniem dla śpiewaków. Tu kolejny raz trzeba pochwalić Makówkę - jej sopran oddał wszystkie emocje targające Judytą, przekonujące były nie tylko wokalizy, ale też nisko śpiewane fragmenty zbliżone do deklamacji. Mimo lekko nużącej pierwszej części warto było wytrwać nie tylko, by posłuchać pięknej muzyki Bartoka, ale także, by zmierzyć się z symbolicznym wymiarem "Zamku Sinobrodego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji