Artykuły

Kastrowanie Mickiewicza

"Dziady Gustaw-Konrad" w reż. Macieja Sobocińskiego z Teatru im. Słowackiego w Krakowie, na festiwalu opolskim oglądał Janusz R. Kowalczyk

Zmieniają się czasy, obyczaje, a zatem i przedstawienia teatralne, które rzadko bywają wiernym przeniesieniem na scenę autorskich intencji. Najczęściej powstają wprawki, eksperymenty, polemiki z autorem i jego teatralnymi interpretatorami. Ich twórcy starają się wkupić w łaski widzów efektowną poetyką, co zazwyczaj oznacza brak dyscypliny formalnej.

Takie są też przywiezione z krakowskiego Teatru im. Juliusza Słowackiego "Dziady" Macieja Sobocińskiego. Młody reżyser (ur. w 1975) zmierzył się już z arcypoematem Adama Mickiewicza w 2001 r. w Kaliszu. Była to jego druga praca reżyserska na profesjonalnej scenie i trzy lata temu uzyskała wyróżnienie podczas Opolskich Konfrontacji Teatralnych.

Krakowskie przedstawienie "Dziady Gustaw-Konrad" miało premierę rok temu. Jest to swobodna adaptacja wybranych scen dramatu. Gustaw, mimowolny świadek obrzędu dziadów, staje się Konradem jako ich medium. Założenie klarowne, jednak mnie nie przekonuje.

Obrzęd nie może się dopełnić, gdyż przywoływane "duszeczki" znajdują nagle swoje realne odpowiedniki - np. widmowy Zły Pan staje się realnym Senatorem. Guślarz przemienia się w Księdza Piotra, by później powrócić do dawnej postaci itd. Te zabiegi adaptacyjne powodują ustawiczne i gwałtowne zmiany charakteru, klimatu i temperatury poszczególnych scen, wprowadzając niezły chaos do i tak niełatwego w odbiorze tekstu.

Niemal zupełnie usunął Sobociński wątki martyrologiczne. Dlatego np. Senator uosabia tu nie tyle polityczny urząd, ile wcielone zło. Jest przewrotny, cyniczny, obleśny Bardziej przypomina szefa jakiegoś mafijnego interesu niż Nowosilcowa. Czarne charaktery wypadają w tym przedstawieniu o wiele ciekawiej niż zagubiony w chaosie rzeczywistości, mało przekonujący Konrad, którego cierpienia bez scen więziennych i jakiegokolwiek zaplecza historyczno-patriotycznego stają się czystą abstrakcją. W tej sytuacji aktor zagrać mógł jedynie ponadczasowego samotnego buntownika bez powodu, a więc banał. I tak też go zagrał, choć podobnych antybohaterów mamy we współczesnej dramaturgii legiony i nie trzeba w tym celu kastrować Mickiewicza. Konrad bez wyraźnie określonej sprawy, o którą wadzi się z Bogiem, jest człowiekiem pustym, pysznym i wypalonym, a jego los nie porusza.

I nawet znakomite role Marcina Kuźmińskiego (Senator, Zły Pan), Błażeja Wójcika (Belzebub, Duch, Strzelec) czy Mariusza Wojciechowskiego (Ksiądz Piotr, Guślarz) nie równoważą faktycznego braku Gustawa-Konrada. Grający go Krzysztof Zawadzki wycharczał Wielką Improwizację z zawieszonego podestu, a ja męczyłem się wraz z nim.

Nie pomogły wizualne atrakcje. Wprawdzie niektóre z pięknie oświetlonych scen, choćby te z przebiegającymi czy bawiącymi się dziećmi-aniołkami, zapadają w pamięć, ale nawet od nich bije dziwnym chłodem emocjonalnym. Konrad bez właściwości - przedstawienie bez magii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji