Artykuły

Poczet aktorów Krakowa: Leszek Piskorz

- Warto patrzeć za siebie, by nie popadać w euforię, że się wszystko udawało -mówi LESZEK PISKORZ, aktor Starego Teatru w Krakowie świętujący 35-lecie pracy scenicznej.

Mimo dojrzałego wieku, na co wskazuje obchodzony jubileusz 35 lat spędzonych na scenie, zachował młodzieńczy uśmiech, z lekka łobuzerski nawet

Czyżby to wpływ krakowskich Grzegórzek, gdzie wyrastał i których językiem potrafi się posługiwać do dzisiaj. Jak przyznaje, nieraz mu to pomaga w trudnych sytuacjach. Jakich? - Gdy np. nocą zaczepiony zostaję przez ciemne typy, to z nimi rozmawiam w gwarze krakowskiej, co mnie chroni - mówi śmiejąc się Leszek Piskorz.

Właśnie w muzeum macierzystego Starego Teatru odbył jako jubilat spotkanie. Początkowo nie chciał na nie przystać. - Wydawało mi się, że mam jeszcze czas na jubileuszowe uroczystości, ale ostatecznie uznałem, że każda okazja jest dobra, by się spotkać z gronem przyjaciół i znajomych.

I zabrakło miejsca dla wszystkich, co dowodzi, że Leszek Piskorz jest nie tylko aktorem uznanym, ale i lubianym. Pewnie i dlatego parę lat temu został wybrany prezesem oddziału ZASP w Krakowie.

Poważną okazją do jubileuszowej fety, mówi, gdy powracamy do niedzielnego spotkania, to może być półwiecze pracy aktorskiej. - Ale czy człowiek doczeka...? - Chciałbyś zostać Solskim? - dociekam. - Nie, bo złe opinie o nim krążą jako o człowieku - śmieje się aktor. - Ale przeżyć, tyle lat na scenie tobym chciał. Byle w dobrej formie.

35 lat; jakie były? - Często spozieram wstecz, by zestawić wzloty i upadki. I mniej więcej to mi się jakoś bilansuje. Warto patrzeć za siebie, by nie popadać w euforię, że się wszystko udawało. Poza tym nieudane role również dają doświadczenie. Cóż, aktor jest od grania, nie zawsze może wybierać, zwłaszcza na początku drogi.

A on, dwa lata po ukończeniu PWST, odmówił i to samemu Jerzemu Jarockiemu, gdy ten powierzył mu epizodyczną rolę w "Matce". - Na prośbę tego reżysera wszedłem w zastępstwo w "mniszkach", w dużą, bardzo trudną rolę, Jarocki był bardzo ze mnie zadowolony i zapowiedział, że przygotuje mi rolę w swym nowym spektaklu. A tu raptem epizod. To powiedziałem: - Dziękuję bardzo. I reżyser się obraził. Ale już po roku obsadził mnie w "Procesie". I pewnie był znów zadowolony, bo parę lat później zagrałem w "Śnie o bezgrzesznej". A potem już się mną nie interesował. Nie dziwi zatem, że koledzy mówią o Leszku Piskorzu - bezkompromisowy.

W Starym Teatrze znalazł się jeszcze jako student IV roku. Konrad Swinarski ogłosił casting, choć wtedy tego słowa nie używano, do roli Puka w "Śnie nocy letniej". Zgłosili się Jerzy Zelnik, opromieniony sławą głównej roli w filmie Faraon, Wojciech Pszoniak, mający już za sobą parę ról, i student Piskorz, namówiony przez Swinarskiego, który zobaczył go w przygotowanym w kole naukowym spektaklu "Obłomow". Pukiem został Pszoniak, ale Zelnik i Piskorz też zagrali w tym przedstawieniu. I tak młody aktor znalazł się w zespole "Starego". - Lądowanie miałem jak w puchu, przyjęty życzliwie i serdecznie. Wielcy, starsi aktorzy dobrze wciąż pamiętali, co to znaczy stanąć na scenie po raz pierwszy... - przywołuje tamten czas Leszek Piskorz. Ale też i bardziej przestrzegano wonczas teatralnej hierarchii, z większą atencją traktowano seniorów.

- Pamiętam, całowaliśmy pana Wojtusia Ruszkowskiego w rękę, trochę dla żartu, ale i w uznaniu dla jego mistrzostwa. Były i inne przejawy pokoleniowej drabiny. Gdy starszy aktor na potrzeby charakteryzacji miał sobie robić nos z tzw. nasenkitu, czyli rodzaju plastyku, który najlepiej rozrabiało się śliną, to przeżuwał mu go któryś z adeptów... Oczywiście wprowadzanie do teatru odbywało się i po spektaklach w garderobie. - Po "Mniszkach" Wicio Sadecki z "Biniem" wprowadzali, mnie młodego aktora w zawód... Leszek Piskorz mieszkał wówczas na poddaszu Starego Teatru wraz z Jerzym Bińczyckim właśnie. - Ze trzy filmy fabularne można by nakręcić o naszym trwającym pięć lat "małżeństwie" - żartuje aktor. Ileż bankietów rozmaitych, ale

i fascynujących rozmów z Konradem Swinarskim, także zamieszkałym w teatrze. Ile anegdot... Po nocnej birbantce rano zerwał mnie telefon od Jurka Treli. - No co z tobą, Leszek, szybko, próba...! Ubrałem się w biegu, nieprzytomny pędzę na dół, wpadam na scenę, a Treluś spokojnie mówi: Próba

- charakteru...

Miał szczęście; grał niemało: "Biesy" Wajdy, "Dziady" Swinarskiego (- To był szczególny spektakl, misterium, myśmy się dwa metry nad ziemią unosili...), i jeszcze w filmowym "Weselu" Wajdy. Jak otrzymałem propozycję zagrania w "Weselu", to poczułem, jakbym Pana Boga za nogi złapał - wyznał mi aktor w wywiadzie przed pięciu laty. Sporo grał. W komediach "Kopeć" i "Rozmowy przy wycinaniu lasu", w "Operze za trzy grosze". Ubolewał jedynie, że nie może być obsadzony w "Wyzwoleniu", granym równolegle z "Kopciem". Parę lat później wcielił się w McMurphy'ego w "Locie nad kukułczym gniazdem", wyreżyserowanym przez Zanussiego. W ostatnich latach zadowolenie przyniósł aktorowi "Naprawiacz świata" Bernhardta, w którym obsadził się jednocześnie reżyserując. - To najtrudniejszy tekst, z jakim się w życiu zetknąłem, napisany tak specyficznie, że nauczyć się tego nie sposób. Wybrnąłem dzięki genialnej suflerce, która z pierwszego rzędu podpowiadała mi umówionymi gestami. Zagraliśmy tę sztukę z partnerującą mi Agnieszką Mandat ponad 80 razy. Myślę, że mi się to udało...

Udało się znacznie więcej razy; choćby niedawno, gdy stworzył kreację jako Proboszcz w głośnym filmie "Pręgi" Magdaleny Piekorz. Bo też rozmaitych ról, na scenie, w kinie, w telewizji, zebrało się ponad 200. Zatem w bilansie z 35 lat nie brakuje i radości, satysfakcji. Za Arlekina w "Łgarzu" dostał Grand Prix na Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Kaliszu, tam też otrzymał nagrodę aktorską za Gaudentego w "Wiośnie narodów..." Nie tak dawno odebrał w Krakowie Złoty Laur za mistrzostwo w sztuce aktorskiej. Znów przywołam naszą rozmowę z 2000 roku. - Lubię, jak mnie chwalą, przecież to jest miód na nasze dusze, to mobilizuje. Wszyscy lubią, choć nie każdy się do tego przyznaje. Mówił też wówczas aktor, że choć nigdy nie był pieszczochem krytyki, zebrał sporo dobrych recenzji. Acz i zwierzał się cierpko: Nigdy piszący nie rozpływali się nade mną, zresztą może i nie było powodu. Teraz jednak dodaje, że

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji