Artykuły

Kwiaty wiedzą

- Nie potrafiłabym zrezygnować ze specyficznego rodzaju ciszy, gdy czuję, że publiczność oddycha ze mną - mówi AGNIESZKA WARCHULSKA.

Z Agnieszką Warchulską [na zdjęciu] o niesuszeniu kwiatów, schodach do morza, miłości i demonach rozmawia Piotr Baran

Dobre Wnętrze: Gdzie nie mogłaby Pani zamieszkać?

Agnieszka Warchulska: W Iranie. Miałam 17 lat, gdy pojechałam odwiedzić będącego tam na kontrakcie tatę. Przygotowałam się do tej podróży bardzo skrupulatnie, a mimo to po wyjściu z samolotu chciała mnie zgarnąć policja obyczajowa. Za płaszcz do kolan, który powinien sięgać kostek. Z opresji uratował mnie tata. Musiałam obwiązać się dodatkową chustą i jak najszybciej wsiąść do samochodu. Było ze 40°C. Później siedziałam w chuście, płaszczu i skarpetkach w restauracji. W osobnym kółku, z kobietami. W wagoniku kolejki górskiej zajmowałam miejsce w części dla kobiet... Dlatego jak słyszę, że kobietom tam jest dobrze, to krew się we mnie gotuje. W Iranie na moich oczach tłum zlinczował dziewczynę. Za to, że w czasie Ramadanu zrobiła sobie makijaż. Biły ją inne kobiety. Do mnie też podchodziły na ulicy. Mamrocząc coś, poprawiały chustę, która zsunęła się, odsłaniając kosmyk włosów.

dw: A teraz pomarzmy...

A.W.: Jest taki dom w Toskanii - willa wśród pól. Kamienna, surowa, chłodna w upalne dni. Przez próg i okna wchodzą do niej rośliny z ogrodu, który sprawia wrażenie nietkniętego ręką ogrodnika. Jest też dom na wyspie Hvar. Stoi na plaży. Po schodkach schodziłam do morza. Zdjęcie stamtąd postawiłam w kuchni. Wpatruję się w nie, kiedy mi źle.

d.w.: Udałoby się pomieszkać tam dłużej?

A.W.: Nie, bo nie potrafiłabym zrezygnować z pracy.

dw: Z czego najbardziej?

A.W.: Ze specyficznego rodzaju ciszy, gdy czuję, że publiczność oddycha ze mną. Zdarzyło mi się to ze dwa razy na sztuce "Cyrano de Bergerac". Kilka razy w monodramie "Vita Nuova", w "Czyż nie dobija się koni". Tęskniłabym za tymi momentami.

dw: A w filmie?

A.W.: Bywa, że po zagraniu sceny słyszę brawa. Podchodzą: wózkarz, charakteryzatorki - moja publiczność. Te chwile są dla mnie chyba najważniejsze. Na premierze emocji już nie czuję.

dw: Tymczasem żartuje Pani w wywiadach, że gdyby nie została aktorką, wzięłaby posadę sprzątaczki. Znajdzie się tu źdźbło prawdy?

A.W.: Na pierwszym roku studiów zarabiałam, sprzątając biura. Lubię porządek. A kto to lepiej zrobi niż ja sama? Tego nauczyła mnie mama. Jeśli wkurza mnie każda plamka na lustrze czy szybie, to przecież nie będę się nad nią zastanawiała. Chwytam za ścierkę.

Robię to szybko i dobrze. W pełni profesjonalnie.

dw: Dom bez plamek? Bez rozrzuconych ubrań? To nieludzkie!

A.W.: Mąż też sobie takiego domu nie wyobraża. Dużo musiałam nad sobą pracować, żeby się pogodzić z jego nawykami. Chyba wszyscy mężczyźni lubią rozbierać się "w drodze", sprzątać akcyjnie, myć naczynia, gdy nie ma w czym zaparzyć herbaty. W jego kawalerskim mieszkaniu na wszelki wypadek nie wchodziłam do kuchni. Nie chciałam się do czegoś przykleić.

dw: Nie lubi Pani chyba gromadzić przedmiotów.

A.W.: Nie lubię. Kiedy mam dzień wolny, otwieram szafy i wyrzucani. Niewiele przywożę z miejsc, które odwiedzam. Z Iranu pozostała mi na przykład tylko stara ażurowa łyżka z drzewa sandałowego i kilka jedwabnych chust. Nie robię nawet wielu zdjęć. Szkoda czasu i energii, którą można poświęcić na oglądanie i bycie w tym miejscu. Poza tym... przecież figurka, która zachwyca mnie na egipskim targowisku, nie zrobi wrażenia w 57-metrowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Wolę ją zapamiętać niż zabierać. Słabość mam jedynie do lamp. Lubię, gdy w mieszkaniu jest dużo źródeł światła. Potrafiłabym wydać naprawdę dużo pieniędzy zarówno na ultranowoczesną stalową rurę Starcka, jak i na kryształowe żyrandole.

dw: A gdzie miejsce na kwiaty?

A.W.: W kuchni, w pokoju, w sypialni. W łazience też by się znalazło, gdyby nie to, że ledwo mieści się w niej kabina prysznicowa. Gdy nadchodzi wiosna, kupuję na ulicy żółte tulipany. Później wstawiam je do kupionego w Desie... słoja na kapustę. Najlepiej ze 30 kwiatów od razu. Kwiaty są dla mnie bardzo ważne. Obcowanie podczas porannej kawy z żółtymi lub czerwonymi tulipanami daje mi energię. Z kolei patrzenie na pojedynczą różę w wazonie przy łóżku uspokaja. Kiedy wkładam pojedyncze kwiaty do starych butelek w kuchni, mam wrażenie, że komponuję obraz. Kwiaty mogą wiele wyrazić, daję je ludziom, których lubię...

dw: Mężczyznom też?

A.W.: Oczywiście. Choć pewnie dziwią się, że dostają coś tak niepraktycznego. Wyjaśniam, że chcę im sprawić przyjemność. A oni się zastanawiają: skoro przyjemność, to dlaczego nie płytę kompaktową?

dw: Może burzy to ich spokój. Zastanawiają się, czy ich Pani nie uwodzi...

A.W.: Mogą tak myśleć, skoro u nich samych zamiera odruch dawania kwiatów kobietom innym niż własne. A i to na pierwszym etapie uwodzenia. Ja na szczęście mam u boku mężczyznę, który kwiaty daje mi bardzo często.

dw: Zapamiętuje Pani kwiaty otrzymane od adorujących ją mężczyzn?

A.W.: Pamiętam kapustę zabarwioną jak kwiat. Dostałam ją dziesięć lat temu od znacznie starszego ode mnie młodzieńca-światowca. Kompletnie nie wiedziałam, o co mu chodzi. Chciałam ją ugotować. Dobrze, że nie wstydziłam się zapytać. Wyjaśnił, że to taki trend.

dw: Dlaczego przed ślubem prosiła Pani gości, żeby nie przynosili kwiatów?

A.W.: Miałam świadomość, że dostanę ich za dużo. Że w takiej masie mnie nie ucieszą.

Połamią się, zginą. To jak ze sprzętami domowymi. Lepiej mieć jeden piękny fotel z piękną lampą stojącą obok niż pól sklepu meblowego. Stąd pomysł, żeby pieniądze, zamiast na kwiaty, wydać na remont tomografu komputerowego w warszawskim szpitalu przy Wileńskiej. Pomysł udany, bo dołożyliśmy ok. 3 tys. zł.

dw: Głupio jednak przyjść na ślub bez kwiatów.

A.W.: Dostawaliśmy pojedyncze kwiaty, a "resztę" wrzucano do skarbonki. Dzięki temu nie zginęła mi róża od przyjaciółki. Bardzo cenna, bo z odmiany wyhodowanej przez nią własnoręcznie.

dw: Zasuszyła ją Pani?

A.W.: Wyjątkowo tak. Zwykle tego nie robię. Dla mnie kwiaty są piękne, kiedy kwitną i...

kiedy przemijają. Płynie czas jak rzeka. Takie jest życie. One to wiedzą.

dw: Jak wyglądał Pani ślubny bukiet?

A.W.: Był w kolorze ecru, w formie girlandy spływającej z ręki. Bardzo daleki od klasycznej ślubnej "bezy". Nie pamiętam, z jakich kwiatów się składał. Na pewno był żywy. Bo ja lubię takie "kwiaty kwiaty". Bez sztucznych dodatków: szkiełek, piórek, patyczków, kokardek.

dw: Gdzie poza telewizją możemy teraz Panią zobaczyć i... wręczyć kwiaty?

A.W.: Gram w warszawskim teatrze Komedia w sztuce "Biznes"oraz w "Czyż nie dobija się koni" na deskach wałbrzyskiego Teatru Dramatycznego. W kinie wkrótce premiera dwóch filmów - "Wieży" i "Teraz ja". Poza tym proszę szukać afiszy z monodramem "Vita Nuova". W całej Polsce. Zapraszam serdecznie.

dw: A czy to, że chce Pani reżyserować własny film, jest taką samą prawdą, jak gotowość do zostania... sprzątaczką?

A.W.: Mam pomysł na scenariusz i pracuję nad nim. Mało słów, dużo obrazów. Kobieta - oczywiście chciałabym ją zagrać - została bardzo, ale to bardzo głęboko zraniona przez mężczyznę. Nie przez to, że odszedł... Chodzi o coś głębszego. W dzieciństwie była molestowana. Znam takie kobiety. To chłopczyce niepotrafiące radzić sobie ze swoją f izycznością. Budują mur. Chcę w tym filmie opowiedzieć o momencie, w którym mojej bohaterce wydaje się, że stworzyła bezpieczny świat. Że jest gotowa na miłość. Poznaje mężczyznę, który może dać jej szczęście, i nagle demon, przed którym uciekała przez całe życie, siada jej na karku. To miałby być film o tym, że jeśli uda się zrzucić demona z karku, stanąć z nim twarzą w twarz, pojawia się szansa, że wygonisz go na zawsze.

dw: Nie zarobi Pani chyba tym filmem na domek w Toskanii.

A.W.: Nie, ale też nie zrobię tego dla pieniędzy. Zawsze, kiedy mam podjąć decyzję zawodową w kontekście zarabiania, myślę: dobrze, kupię większe mieszkanie. Z miejscem na garderobę, bo nie cierpię widoku deski do prasowania w sypialni. Do salonu wstawię wymarzoną białą skórzaną kanapę. Usiądę na tej kanapie i... nic się nie zmieni. Nie będę lepsza, nie będę szczęśliwsza. Wręcz przeciwnie. Może poczuję się podle, bo dotrze do mnie to, że dla tej kanapy dałam się namówić na udział w czymś, co mnie żenuje, co uwiera. To już chyba wolę posiedzieć na starej, pokrytej białą narzutą z Dcei, która udaje skórę.

dw: Żegnaj, piękna kanapo?

A.W.: Mam nadzieję, że nie. Potrzebuję ładnych rzeczy. Ale nie za wszelką cenę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji