Artykuły

Takiego mnie jeszcze nie znacie: Jerzy Fedorowicz

Jeżeli o godz. 9.20, w dzień powszedni na ławce w parku Lotników w Krakowie będzie siedział mężczyzna, a obok ławki stał bordowy rower miejski, to można być pewnym, że owym mężczyzną jest JERZY FEDOROWICZ, aktor, reżyser, dyrektor Teatru Ludowego w Krakowie, radny i przewodniczący Komisji Kultury Sejmiku Województwa Małopolskiego.

Pan Jerzy na ławce w parku przysiada zawsze rankiem i zawsze w sezonie, czyli od wczesnej wiosny do późnej jesieni, na mały odpoczynek w drodze z domu do pracy. Nacieszy wtedy oko zielenią, zje śniadanie i zadzwoni do sekretarki, informując, że za piętnaście minut będzie już w teatrze.

Od 16 lat, czyli od momentu, gdy został dyrektorem Teatru Ludowego, Jerzy Fedorowicz jeździ na co dzień na rowerze. - Dawniej, kiedy pracowałem jeszcze w Starym Teatrze, to jeździłem sporadycznie. Teraz, w sezonie, wsiadam na rower niemal codziennie. Chyba że pada, bo deszczu staram się unikać - mówi. - Nadmiar jazd samochodowych i praca w teatrze, w kurzu przez cały dzień, spowodowały, że przesiadiem się na rower. I znakomicie się z tym czuję - dodaje.

Sezon dla Jerzego Fedorowicza zaczyna się wtedy, gdy topnieje śnieg. Nie musi być wcale ciepło, może panować ujemna temperatura, ale musi być sucho. - Po śniegu nie jeżdżę, bo trzeba mieć specjalne opony z kolcami - mówi. - Poza tym aż takim wariatem to już nie jestem - dodaje. Jednak gdy termometr wskazuje minus dwa, trzy stopnie, a ziemię ściął przymrozek, nie przeszkadza mu to, aby wsiąść na rower i pedałować oszronioną ścieżką.

Jeździ nie tylko po mieście, traktując rower jako środek transportu, ale także po górach, ustanawiając swoje własne rekordy. Za każdym razem jednak, gdy wyjeżdża w trasę, unika ulic i szos. Jeździ ścieżkami rowerowymi, szerokimi chodnikami, parkami, polami, ale broń Boże jezdnią:

- Nie chcę wdychać spalin, a nie umiem jeździć w chustce na ustach. Unikam arterii miejskich, bo tylko wśród zieleni mogę w pełni oddychać - mówi.

Gdyby zliczyć wszystkie kilometry i wyciągnąć roczną średnią, okazałoby się, że Jerzy Fedorowicz pokonuje od 100 do 150 km kilometrów tygodniowo, co daje rocznie kilka tysięcy kilometrów. Jazda z domu do teatru, czyli z Pychowic do Nowej Huty - dystans 16 kilometrów - zajmuje mu od 45 minut do godziny. Wszystko zależy od wiatru. Czasem na bulwarach wiślanych, od kościoła na Skałce do kościoła na Dębnikach, tak ostro dmucha w twarz, że trzeba sporej siły, aby pokonać wiatr. - Mam dosyć niską średnią prędkość tego dystansu, bo nie jeżdżę ulicami. Zatrzymuję się więc na przejściach, schodzę z roweru, przeprowadzam go przez ulicę - mówi Jerzy Fedorowicz. Do teatru jedzie przez park, gdzie pachnie świeżo skoszoną trawą, a nie ścieżką rowerową wzdłuż Ml. Potem przejeżdża koło Banku Śląskiego i obok zakładów tytoniowych w Czyżynach. - Gdy docieram do teatru, parkuję rower, idę pod prysznic, przebieram się i jestem gotowy do pracy - mówi.

Rowery ma dwa. Pierwszy to tzw. rower codzienny, czyli city bike shimano nexus, przystosowany do jazdy miejskiej, z przerzutkami w piaście, tak wygodny, że ostatnio Jerzy Fedorowicz przyjechał na nim - ubrany w płaszcz, garnitur i pod krawatem - na Błonia, na mszę pożegnalną za Jana Pawła II. Drugi to rower sportowy, pół-profesjonalny górski marki Karakoram, także z przerzutkami shimano. Do tego jeszcze dochodzi profesjonalny strój, m.in. ocieplane spodnie rowerowe, spodenki z wkładką z irchy, które doskonale chronią przed mrozem, tzw. oddychające koszulki, w których można się nie pocić, ubranie przeciwdeszczowe, czyli nieprzemakalna kurtka i spodnie oraz kask.

- Jeżdżę zawsze w kasku. Zbyt wiele widziałem nieszczęść na trasie. Mnie też kask raz uratował życie. Od tego momentu, gdy wsiadam na rower, zawsze mam go na głowie - mówi. Było to w Skałkach Twardowskiego. Jerzy Fedorowicz miał zjechać z dużej stromizny. Nierówna ścieżka, spory kąt nachylenia, pomyślał, że lepiej będzie, jak włoży kask. Zapiął sprzączki pod szyją i ruszył w dół. Zbyt mocno nacisnął hamulce i przeleciał nad kierownicą, uderzając głową w skałę. Kask pękł, lecz jemu nic nie stało.

- W arkana rowerów wprowadził mnie Jurek Kubczak, mój kolega i sąsiad, wielokrotny mistrz Polski w kolarstwie, olimpijczyk - mówi. - Poza tym pracuję czasem pod okiem fizjologa Wisty, mojego kolegi Ryśka Szula i wiem, że najlepiej mój organizm znosi wysiłek przy tętnie 160. Dostałem nawet od niego w prezencie aparat do pomiaru tętna w trakcie jazdy. Rzadko jednak z niego korzystam.

Najbardziej fascynuje go zmierzanie się z górą. - Lubię być sam i samotnie walczyć z przestrzenią. Zdobyłem kiedyś na rowerze Turbacz. Ruszyłem spod hotelu "Szczebel" w Mszanie, poprzez Koninki. Gdy stanąłem na szczycie, byłem bardzo szczęśliwy - podkreśla.

Najczęściej jednak jeździ po Skałkach Twardowskiego oraz po Lasku Wolskim. Jego sportowa trasa krakowska wiedzie: wałem wiślanym do stopnia wodnego Kościuszko, na Srebrną Górę do kamedułów - tam już jest mokry z wysiłku, więc z przyjemnością zatrzymuje się na pogawędkę z furtianem - potem przez zoo i kopiec Kościuszki zjeżdża do Wisły, by przedostać się na drugi brzeg mostem Zwierzynieckim. W sumie 21 kilometrów. Czasem jeździ jeszcze do mostu Dębnickiego i nim przekracza Wisłę, lecz wtedy trasa wydłuża się o 6 kilometrów.

Rowery interesowały go od dzieciństwa.

- Było nas siedmiu chłopaków z sąsiedztwa na Kazimierzu na jeden rower - wspomina. - Przywiązywaliśmy sobie wtedy nogi do pedałów i przejeżdżaliśmy, kto bliżej nad urwiskiem. Dziś, gdy mam już dwie wnuczki i wnuka, nie jestem takim Kozakiem. Stałem się znacznie ostrożniejszy - stwierdza.

Pasją rowerową zaraził całą rodzinę. Jeździ żona i dwaj synowie. Na rowerze w specjalnych siodełkach Jerzy Fedorowicz wozi też na spacer dwie wnuczki.

Można go spotkać na otwarciu ścieżek rowerowych, a także na marszach rowerowych, np. ostatnio wokół Nowej Huty. Ubolewa, że problemem naszego miasta są częste kradzieże rowerów. Sam stracił aż trzy. - Chciałbym mieć lepszy rower miejski, ale nie kupuję, bo boję się, że ukradną - mówi.

Dzięki jeździe na rowerze utrzymuje się w dobrej formie. Jest sprawny i gotowy do intensywnej pracy na scenie. - Zawsze powtarzam młodym, że gdy ma się problemy, to dobrze jest wsiąść na rower i przejechać kilka, kilkanaście kilometrów. Mózg dotleniony, to wszystko się jakoś poukłada w głowie. A świat wygląda wtedy inny, lepszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji