Artykuły

Opowieść o naszych sprawach

"Przychodzę opowiedzieć" jest najlepszą sztuką napisaną na zamówienie stołeczne dla uczczenia dwudziestolecia Pol­ski Ludowej. I w dodatku cał­kiem dobrą.

Broszkiewicz pisze dużo, co jest równocześnie wadą i za­letą. Chwyta coraz to inne konwencie pisarskie, posługuje się nimi zręcznie, osiągając lepszy lub gorszy, ale zawsze ograniczony do pewnego nie nazbyt wysokiego pułapu re­zultat artystyczny. Tym razem napisał sztukę Brechta o Po­laku z rocznika 1919, o Polsce od roku 1939 do roku tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego któregoś. Z Brechtem łączy go tendencja do pokazywania prawd najogólniejszych i naj­prostszych, chciałoby się rzec - uschematyzowanych, choć oczywiście "Przychodzę opo­wiedzieć" nie ma wyrazistości i sugestywności niemieckiego autora genialnych scenariuszy teatralnych. Ale poszczególne sceny układają się tu w skró­towe, syntetyczne i zaakcento­wane songami obrazy, opowia­dające o losie Polaka wciąg­niętego w krąg historii i po­lityki tego okresu. Demonstro­wane zaś prawdy ogólne są jednak skomplikowane, jak skomplikowana była ta histo­ria i polityka. I dużą warto­ścią sztuki Broszkiewicza jest właśnie, że pokazuje to skom­plikowanie, że na ogół nie upraszcza spraw w jednostron­nym potępieniu czy apoteozie, że umie na nie spojrzeć z róż­nych perspektyw historycz­nych. I doprawdy byłoby dowodem zupełnego niezrozumie­nia tej sztuki, gdyby ktoś "przyszedł doszukiwać się" w niej, czy to nieuszanowania tradycji żołnierskiej, czy szka­lowania AK, czy niedoceniania znaczenia pierwszych lat Pol­ski Ludowej.

"Przychodzę opowiedzieć" nie ma żadnej wymyślonej ak­cji. Opowiada się tu tylko o wydarzeniach z historii, dobrze wszystkim znanych i przez ca­łe pokolenie przeżytych. Naj­słabsza jest chyba część pierw­sza: sierpień - wrzesień 1939. Coś tu brzmi fałszywie. Mło­dzi ludzie bowiem w sierpniu tego roku bynajmniej nie rwali się do służby rekruckiej i nie marzyli bezmyślnie o wojence. Wprost przeciwnie. Co nie przeszkadza, że potem potrafili spełnić swój obowiązek naro­dowy. Sierżant-stupajka, które­go doskonale gra Henryk Bo­rowski, zbyt mechanicznie ule­ga przemianie wewnętrznej. Ale i tu scena spotkania z Niemcami i upozorowanej mo­dlitwy jest teatralnie efektow­na. W części drugiej konspira­cja i nieudana próba zamachu na hitlerowskiego dygnitarza pokazuje plastycznie mecha­nizm działania AK, jej boha­terstwo i jej ukryte sprężyny, choć postać majora Szarego (gra go "stylowo" Jan Krecz­mar) jest najbardziej uprosz­czona w całej sztuce. W tej części szczerze wzrusza młody Damian Damięcki jako jedno z "dzieci broniących ojczyzny". W części trzeciej, powojennej mamy świetną scenę u staro­sty (Józef Kondrat) z Cywilem z UB (Edmud Fidler) scenę, która w największym skrócie streszcza problemy całego okresu "kultu jednostki". Reszta jest już słabsza, choć nie wszystko tak słabe jak zupeł­nie niepotrzebny fragment z umysłowo chorą żoną u leka­rza, na silę wtłoczony dla wy­powiedzenia kilku uwag o po­koju i skutkach wojny.

No i przez całą sztukę prze­wija się Jan Polok, człowiek, który "przychodzi opowie­dzieć", który potrafił zacho­wać godność ludzką i patrio­tyzm przez wszystkie niebez­pieczne rafy historii, który w końcu - choć to brzmi bardzo banalnie i schematycznie - dobrze pracuje w Polsce Lu­dowej. I który wierzy, że pol­ska wersja przypowieści o Kainie i Ablu, śmiertelnie skłóconych braciach już się nie powtórzy. Zbigniew Zapasiewicz odnosi duży sukces w tej roli, jest prosty, opanowany, wyrazisty w każdym słowie i ruchu, ma dobry kontakt z pu­blicznością.

I w ogóle sztuka bardzo wiele zawdzięcza reżyserowi i aktorom. Broszkiewicz znacz­nie zmienił jej pierwszą wer­sję, drukowaną w "Dialogu" i wystawioną bez powodzenia w Krakowie. Ale Erwin Axer na­dał jej bezbłędny kształt teatralny, jednolity, mający płyn­ność opowiadania i wewnętrz­ną dramatyczność. Aktorzy równie bezbłędnie wywiązali się ze swych zadań. Oprócz już wymienionych wspomnijmy jeszcze Stanisławę Perzanowską (zabawna pielęgniarka), Irenę Horecką (stara rewolucjonist­ka), Gustawę Błońską (Matka), Edwarda Dziewońskiego (von Epp), Andrzeja Zaorskiego (w dwóch rolach, choć wydawało się, że to jedna postać, co zre­sztą mogłoby być w sztuce), Janusza Bylczyńskicgo (ukraiń­ski dezerter), Mieczysława Pa­wlikowskiego (też w dwóch ro­lach) i wielu innych. Sceno­grafia Ewy Starowieyskiej ograniczała się do najprost­szych i najniezbędniejszych elementów, bardzo dyskretna doskonale pomyślana i zro­biona.

O całości można powiedzieć, że jest to z pewnością przed­stawienie, które coś mówi o naszych sprawach dwudziestopięciolecia. A to już jest bar­dzo dużo, nawet jeżeli nie o wszystkim mówi trafnie i prawdziwie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji