Artykuły

"Teatr posmoleński" prof. Dariusza Kosińskiego

- Mówię o Smoleńsku z perspektywy teatrologa, domagając się od środowisk intelektualnych wyjścia poza klincz, w którym jesteśmy trzymani przez dwupartyjny konflikt PO i PiS przenikający właściwie wszystkie debaty publiczne. W Gazecie Wyborczej rozmowa z prof. Dariuszem Kosińskim, laureatem tegorocznej Nagrody im. Tischnera za książkę "Teatra polskie. Historie".

Bartłomiej Kuraś: Na konferencji naukowej "Twarze i maski patriotyzmu" w ramach Dni Tischnerowskich w Krakowie, w przeddzień beatyfikacji Jana Pawła II i dwa tygodnie po pierwszej rocznicy pogrzebu pary prezydenckiej na Wawelu, nazwał pan to, co się wydarzyło po katastrofie smoleńskiej, największym przedstawieniem teatralnym na polskiej scenie politycznej od 1989 r. Odważne słowa, które wywołały żywe reakcje. Jedni bili brawo, inni negowali pańską teorię.

Prof. Dariusz Kosiński: Mówienie o Smoleńsku na forum publicznym wywołuje reakcje partyjne. Czyli natychmiast ujawniają się zwolennicy PO albo PiS. Kiedy użyłem sformułowania "teatr posmoleński", z jednej strony spotkałem się z zarzutami, że sugeruję jakoś nieautentyczność reakcji na tragedię smoleńską.

Z drugiej strony oberwało mi się za rzekome gloryfikowanie obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu i akcji politycznej PiS, jako że wydarzenia przed Pałacem Prezydenckim przyrównałem do scen z wielkich dramatów narodowych, przede wszystkim "Dziadów".

A ja mówię o Smoleńsku z perspektywy teatrologa, domagając się od środowisk intelektualnych wyjścia poza klincz, w którym jesteśmy trzymani przez dwupartyjny konflikt PO i PiS przenikający właściwie wszystkie debaty publiczne.

Ostatnio już nawet nie potrafimy dyskutować o bezpieczeństwie na stadionach bez wchodzenia w spór PO i PiS.

Oberwało się panu pewnie dlatego, że w potocznym rozumieniu słowo "teatr" kojarzy się z czymś udawanym, a więc zwrot "teatr posmoleński" dla wielu osób ma znaczenie pejoratywne. A jednocześnie jeśli manifestujący na Krakowskim Przedmieściu są przyrównywani do bohaterów z dramatów Mickiewicza czy Słowackiego, to z pewnością wiele osób odbiera to jako wyróżnienie.

- No tak. Tyle że właśnie staram się tłumaczyć, że teatr nie ma żadnego pejoratywnego zabarwienia. Gdy mówię o teatrze narodowym Krakowskiego Przedmieścia, chodzi mi o spojrzenie na wyraźny przecież dramatyczno-przedstawieniowy charakter zachodzących tam wydarzeń będący szczególną intensyfikacją dramatu, który tworzymy nieustannie - żyjąc.

Ten posmoleński teatr, co dla mnie jest wręcz fascynujące, przebiega w sposób analogiczny do wielkich dramatów i da się nawet podzielić na kolejne akty.

Jakie?

- Pierwszy z nich to akt żałobny : po szoku katastrofy rozpoczyna się cała seria działań rytualnych, powtarzających niemal dokładnie te, które podejmowano po śmierci Jana Pawła II. Wykorzystując je, media starają się podtrzymać wrażenie, że żałoba zjednoczyła Polaków. Wkrótce następuje rozczarowanie, bo założenie o zjednoczeniu jest fałszywe. Ale rytuał żałobny trwa, nie zakłóca go nawet decyzja o pochówku na Wawelu. Choć pojawiają się protesty, to zostają wyciszone, bo w naszej tradycji wciąż bardzo silne jest przekonanie, że nad trumną trzeba zachować ciszę.

Drugi akt to wybory prezydenckie, podczas których pozornie wytłumiony konflikt powraca, ale toczy się jakby w innych dekoracjach i na inny temat. Trochę na takiej samej zasadzie jak udawane szaleństwo królewicza w "Hamlecie".

Akt trzeci - konflikt o krzyż na Krakowskim Przedmieściu. Następuje udany rokosz: władze kościelna i państwowa zostają przegonione przez ludzi, którzy wielu wydają się szaleńcami i wielu zarazem fascynują. Na Krakowskim Przedmieściu tworzy się zbuntowana wspólnota natchnionego narodu - polskich jurodiwych.

Naprzeciwko niej tworzy się wkrótce biegunowo przeciwna, choć równie szalona i radykalnie potępiana wspólnota zrewoltowanych szyderców.

Akt czwarty to walka o pamięć : miesięcznice na Krakowskim Przedmieściu. I wreszcie akt piąty - czyli niedawna rocznica katastrofy. Dzień, który staje się swoistą syntezą całego cyklu: od żałobnej ciszy nabożeństw, przez przedzieranie się przez kordon okalający Pałac Prezydencki, po przemówienie Jarosława Kaczyńskiego.

Tak tworzy się wspólnota posmoleńska, odnowiony naród, który jest jak lawa - skupiony wokół sekretnego jądra odległego od wszelkiej władzy. Tak zdobyto rząd dusz - władzę niemal tajemną, która rządzi się zupełnie innymi prawami niż demokracja. Siłę nadaje jej misja skierowana w przyszłość, ale zakorzeniona w przeszłości, misja, która ma przemienić klęskę w zwycięstwo.

To już ostatni akt czy jeszcze będzie ciąg dalszy?

- Wydaje mi się, że w tym rocznym cyklu od katastrofy smoleńskiej do pierwszej rocznicy ten spektakl został zamknięty. Minął miesiąc i nie widać już próby ciągnięcia tego dalej. Konstrukcja jest gotowa i cel osiągnięty. Walka o pamięć prowadzona przez PiS została w tym sensie wygrana, że na Krakowskim Przedmieściu ustanowiono wspólnotę połączoną bardzo silnymi więzami, realizującą wszystkie najwznioślejsze hasła i wzorce romantyczne. Więc nie ma sensu iść dalej. Teraz może rozpocząć się praca nad jej politycznym zagospodarowaniem.

Z hasłami oskarżającymi rząd o mord w Smoleńsku we współpracy z Rosjanami?

- Myślę, że nawet Jarosław Kaczyński, przy całym swoim radykalizmie, daleki jest od wielu skrajnych głosów z Krakowskiego Przedmieścia. Chyba nie do końca zdawał sobie sprawę, jakie siły obudził. Choć gdy je już obudził, to postanowił sterować tym ruchem. Jednak nie może być pewny, co się w głębi tego ruchu kryje i czy uda mu się całkowicie nad nim zapanować.

Myślenie o tych wydarzeniach to jest myślenie o tym, co stało się z polskością po 1989 r. To bodaj Ludwik Dorn postawił tezę, że katastrofa smoleńska jest ofiarą założycielską nowej Rzeczypospolitej. To bardzo ryzykowna teza, ale faktycznie jest tak, że po katastrofie smoleńskiej zaczęliśmy zadawać sobie pytania o sprawy najważniejsze dotyczące Polski, od których w większości wcześniej uciekaliśmy, zajmując się przede wszystkim dochodzeniem do dobrobytu.Pytania o to, co dzieje się z Polską, były wcześniej stawiane jakoś półgębkiem, a teraz wróciły z pełną siłą.

To co będzie z Polską?

- To jest pytanie, które stawia Szatan w "Dziadach", kusząc Księdza Piotra. Ale dobrze, dajmy się skusić. Myślę, że część Polaków może zechcieć uciec od wzorca społecznego propagowanego po przemianach ustrojowych i polegającego głównie na zarabianiu pieniędzy, by wieść dostatnie i spokojne życie. Może więc pojawić się kontrkultura skierowana przeciwko mieszczańskiej polityce PO, przeciw temu dyskretnemu urokowi burżuazji, który bez duchowości ludziom na długo nie wystarczy.

Pytanie, jaka to będzie kontrkultura. Na ogół oczekuje się jakiegoś młodzieżowego buntu, krytycznych wystąpień emancypacyjnych. Choć większość protestujących na Krakowskim Przedmieściu przeciw rządzącym postrzegana jest jako wykluczeni, to oni w ogóle nie są zainteresowani mieszczańskimi wartościami oferowanymi przez rządzących.

Nie buntują się dlatego, że nie dane im jest stać się burżuazją. Oni buntują się, bo są przeciwni takiemu sposobowi życia, dlatego rodzi się w nich gniew.

I to jest paradoks. Bo wcześniej o sprzeciwie wobec mieszczańskiej polityki mówiła lewica, choćby środowisko Krytyki Politycznej. A tu nagle buntuje się środowisko, które swoje hasła wymierza także w lewicę, a Krytyka Polityczna staje w obronie zdroworozsądkowej postawy rządu.

Są też tacy, którzy nie tylko bronią rządu, ale też szydzą z demonstracji na Krakowskim Przedmieściu. Mają dość ciągłego mówienia o katastrofie, organizują akcję "dzień bez Smoleńska" i znajdują zrozumienie wśród niektórych członków rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej.

- Okres żałoby polega na tym, że oswajamy się ze śmiercią naszych bliskich, co pozwala nam żyć dalej już z oddzieloną od naszej doczesności pamięcią o nich. Wielu rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej, które chciały odbyć taką żałobę, przez długi okres nie było to dane, właśnie z powodu walki o pamięć o Smoleńsku.

To doprowadziło do różnych reakcji, jedną z łagodniejszych była akcja "dzień bez Smoleńska". Ale były też szyderstwa radykalne, takie jak kontrmanifestacja pod Pałacem Prezydenckim zorganizowana w ostatnie wakacje. W sile swojej skandaliczności i buntu była ona niemal równa - choć zarazem ideologicznie, symbolicznie i estetycznie zupełnie przeciwna - manifestacjom obrońców krzyża.

Wiele było krzyków, że takie drwiny i bluźnierstwa są antypolskie, a tymczasem te szydercze kontrakcje także mieszczą się w polskiej tradycji prześmiewczego szargania świętości. Sięgają one całkiem daleko w historię, a wśród tych, którzy się nimi posługiwali, byli Słowacki, Gombrowicz, Witkacy czy Gałczyński

...których oskarżano o antypolskość.

- Trudno stwierdzić, że prawdziwy "polski Polak" jest jakiś jednolity czy jednowymiarowy. Bo w polskiej tradycji leży zarówno szyderstwo, jak i wynoszenie Polski do świętości. Gdyby szukać jakiegoś wspólnego mianownika polskości, to byłoby nim chyba nieustanne kwestionowanie jej kolejnych wzorców i poddawanie jej idei ciągłym dyskusjom. Co najmniej od 250 lat polskość to nie jakaś stała cecha lub zespół cech, ale przestrzeń negocjacji i sporów.

Jak to się stało, że teatrolog stał się komentatorem sceny politycznej?

- Byłem nieusatysfakcjonowany miejscem, jakie wiedza o teatrze zajmuje współcześnie w polskim życiu publicznym. W przeszłości przez wiele lat teatrologia była mocno zaangażowana w debatę publiczną. To była tradycja czerpana jeszcze z czasów Wojciecha Bogusławskiego, ojca polskiego teatru narodowego i pierwszego polskiego historyka teatru zarazem.

Profesor Zbigniew Raszewski, największy w XX wieku autorytet w teatrologii polskiej, kontynuował tę tradycję, budując w swoich pracach analogie polityczne, którymi żywo interesowała się cenzura. Ta sytuacja zmieniła się w drugiej połowie lat 80. i później w latach 90.

Osoby zainteresowane teatrem odeszły od komentowania otaczającej je rzeczywistości, zajmując się pracą akademicką. W ten sposób polska teatrologia znalazła się w izolacji. Przeszkadzało mi, że moja dyscyplina wpada w niszę. Mnie zawsze interesowało, co się dzieje nie tylko w teatrze, ale i poza teatrem. Dlatego też postanowiłem badać publiczną rzeczywistość narzędziami teatrologa.

***

Dariusz Kosiński (ur. w 1966 r.), profesor w Katedrze Dramatu Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zajmuje się historią i teorią sztuki aktorskiej XIX wieku, dziejami polskiej tradycji teatralnej, którą nazywa polskim teatrem przemiany (poświęcona jej książka ukazała się nakładem Instytutu im. Grotowskiego we Wrocławiu w 2007), dokonaniami jej najważniejszych twórców (m.in. "Grotowski. Przewodnik", Wrocław 2009), interpretacją dramatu ("Sceny z życia dramatu", Kraków 2004).

Jest też autorem i współautorem prac syntetycznych ("Słownik wiedzy o teatrze", Bielsko-Biała 2005; "Słownik teatru", Kraków 2006). W styczniu 2010 został zastępcą dyrektora Instytutu im. Jerzego Grotowskiego we Wrocławiu. Współpracuje jako krytyk i eseista z miesięcznikami "Dialog" i "Teatr". Jest członkiem Rady Naukowej Instytutu Teatralnego im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji