Artykuły

Irkucka opowieść

"Irkucka historia" należy do rodziny tea­tralnych opowieści, takich jak "Nasze mia­sto" Wildera, opowieści naiwnych i wzru­szających, a zarazem mających ambicje mówienia o najbardziej podstawowych sprawach człowieka - od jego narodzin po śmierć - o miłości, pracy, marzeniach i rozczarowaniach. Problemy, które w "nor­malnym" dramacie pokazywane są w ostrych skrótach, poprzez dramatyczne konflikty, konfrontacje postaw i dialogo­we spory - tutaj rozpływają się w powol­nym tempie narracji, tracą kanty i wyraź­nie zarysowane profile, nabierają dystansu w dublującym przez cały czas akcję ko­mentarzu.

W "Irkuckiej historii" mówi się o spra­wach wielkich. O ogromnej budowie przeo­brażającej świat, o kolosalnych maszynach, o potężnej rzece, która mogłaby pomieścić w sobie wszystkie rzeki Europy. Ale lu­dzie, którzy tam występują, którzy nawet czasami mówią wielkie słowa, są bardzo zwyczajni, naiwni i prości, mają ,,swoje wady i zalety", małe i duże kłopoty, rado­ści i smutki. I chyba największy urok tej sztuki polega na jej niepodrabianej pro­stocie. Na tym, że wydaje się jak gdyby nie była ona napisana przez zawodowego dramaturga, ale opowiedziana przez ludzi, którzy w niej występują. Przez bry­gadzistę i maszynistę z koparki, kasjerkę z wiejskiego sklepiku, chłopczyka, który chce zostać lekarzem i dziewczynkę, która nie wierzy, że Charlie Chaplin naprawdę istnie­je.

Zwyczajności i prostoduszności "Irkuckiej historii" są czasem wręcz zabawne, tak sa­mo zabawne, jak zabawny może się wyda­wać obrazek Nikifora czy rzeźba Kudły. Arbuzowowi udało się napisać dramat, któ­ry nie jest pastiszem ani stylizacją, ale właściwie należy do sztuki ludowej. Tak jakby występujący w nim prości ludzie na­pisali go sami dla siebie.

Oczywiście przesadne byłoby traktowanie "Irkuckiej historii" jako uroczego prymitywu. W zamierzeniu pisarskim Arbuzowa wyraź­nie widoczne jest dążenie do prostoty, które samo w sobie nie jest bynajmniej proste. Zaryzykować można by nawet twierdzenie, że stworzenie sztuki, która dawałaby aż tak wielkie złudzenie autentyzmu, jest zamie­rzeniem ogromnie trudnym, trudniejszym niż napisanie "normalnego dramatu". To, że udało się ono Arbuzowowi, świadczy o jego rzeczywistych umiejętnościach pisarskich i o jego niekłamanej znajomości realiów. Znajomości warunków życia i tajemnic serc ludzi, dla których i o których napisał swoją "Irkucką historię".

Przedstawienie w Teatrze Współczesnym idzie z pewnością w kierunku realizacji te­go właśnie autorskiego zamierzenia. Tekst Arbuzowa nie został tu ani sztucznie nad­budowany, ani przesadnie pogłębiony. Wręcz odwrotnie: reżyser przeprowadził w nim liczne skróty, oczyścił sztukę z elementów zbędnego patosu i czułostkowości, dzięki czemu zyskała ona zwartość, kondensację i naturalność. Erwin Axer nie próbował silić się na przesadny autentyzm. Nie postawił na scenie koparki, ani nie pokrył jej praw­dziwym błotem z irkuckiej budowy. Jedno­cześnie przeciwstawił się, i to bardzo wy­raźnie, występującym kiedyś tendencjom ro­bienia na siłę z tej teatralnej opowieści - tragedii. Były takie przedstawienia, w któ­rych starano się, nie wiadomo po co, zro­bić z syberyjskich robotników antycznych herosów, a z lekkomyślnej ekspedientki, która po prostu zmądrzała - skrzyżowanie Antygony z Medeą.

Proscenium Teatru Współczesnego obite jest zwykłymi deskami. Boki i horyzont sceny ograniczają proste ściany, które dają się prześwietlać i wtedy, zależnie od miej­sca akcji, ukazują się na nich sylwetki drzew. Ta sceneria przypomina po trosze japoński teatr, teatr w którym dekoracja jest niczym, a aktor wszystkim. Starowiey­ska doskonale zrozumiała, że w tej sceni­cznej narracji słowo zastępuje obraz i dla­tego maksimum inwencji poświęciła kostiu­mom i rekwizytom. Te są jak najbardziej prawdziwe. Rosyjskie, ludowe i prowincjo­nalne, zwyczajne, śmieszne i urocze zara­zem.

Axer pokazał, że potrafi reżyserować nie tylko sztuki intelektualnie i artystycznie wyrafinowane. Pokazał, że umie też odczy­tywać i pokazywać na scenie sztuki proste, zwykłe, niewymyślne. Dlatego nie bał się w "Irkuckiej" ani chóru trzech muzykantów przygrywających na harmoniach i gitarze, ani piosenek, ani tańca, ani dziecinnych wózeczków, ani parasoli z "Naszego miasta". Po­prowadził spektakl w zmiennym tempie - od długich okresów narracyjnych po szyb­kie korowody i na pozór nudnawe dyskusje. Bez żenady pokazał wszystko to, co w "Irku­ckiej historii" naiwne, śmieszne i nieporadne, i to co sentymentalne, i to co auten­tyczne, w prawdziwym znaczeniu tego sło­wa - wzruszające.

W swoim dążeniu do odpatetycznienia hi­storii znad Angary poszedł dalej niż tego chciał autor. Najbardziej sztuczny element dramatu - zapożyczony z antycznej trage­dii chór - zastąpił narratorem. Ten narra­tor z Axerowskiego przedstawienia, to po trosze drugi - sceniczny autor sztuki: sta­ry irkucki robotnik, opowiadający o wy­darzeniu, które miało miejsce wśród jego znajomych i współtowarzyszy, nad Angarą w latach pięćdziesiątych naszego stulecia.

Narratora gra Fijewski. Chodzi po scenie, pyka fajeczkę. Mówi teksty komentarza, czasem bardzo mądre i prawdziwe, czasem naiwne i anachroniczne, czasem autentycz­nie poetyckie, czasem bardzo po literacku wydumane. Mimo to tworzy jednak po­stać - człowieka, który niejedno w życiu widział i dlatego na wszystko patrzy z pew­nym dystansem. Doskonale rozumie, że to właśnie poprzez niego opowiedziane i poka­zane jest całe przedstawienie. Może tylko czasem, zgodnie z zamierzeniem autora, za bardzo ingeruje w akcję, za bardzo objaś­nia, że na przykład Wala siedzi i milczy, a Wala w tym czasie rzeczywiście siedzi i milczy co można doskonale zauważyć bez objaśnienia.

Zresztą Wala w tej sztuce bardzo rzadko siedzi i milczy. Przez cały prawie czas jest obecna na scenie i musi grać ogromną, po­pisową rolę. Rolę wcale niełatwą, bo bar­dzo prawdziwie i efektownie napisaną. Wa­la to prosta i lekkomyślna dziewczyna, "Wala, która każdemu pozwala", która póź­niej staje się wzorową żoną i matką i wre­szcie mechanikiem z koparki, bo zakocha­ła się w uczciwym do szpiku kości niezgrabiaszu, który ma tak zwane złote serce i żelazną pięść. Walę gra Marta Lipińska. Jest do tej roli za delikatna, za ładna, za subtelna. Ale jest już w tej chwili tak doj­rzałą aktorką, że potrafi tę rolę zagrać. I ma też tyle własnego uroku i wdzięku, że staje się na scenie odrębną indywidualno­ścią, niezależnie nawet od braków interpre­tacyjnych, które można by jej zarzucić.

Niezgrabiasza Sergieja gra Mieczysław Czechowicz. I to jest na pewno świetna ro­la. Nie ma tu nic ze złej maniery grubianina i wesołka, jest autentyczna postać - śmieszna i jednocześnie naprawdę, bez uda­wania już - wzruszająca. Jego wejście, wejście wzorowego brygadzisty, który po­winien zostać zbesztany za awarię swojej umiłowanej koparki, a który rozbraja wszystkich niedźwiedzim i dziecinnym entuzjaz­mem szczęśliwego narzeczonego, to chyba najlepsza scena w całym przedstawieniu.

Józef Nalberczak w roli Wiktora ukazał dobre rzemiosło aktorskie, może jednak za słabo uwydatnił wewnętrzny konflikt tej postaci - jednej z najbardziej interesują­cych w utworze i mającej w sobie ładunek prawdziwego tragizmu.

Jak zwykle bardzo dobrze zagrał Henryk Borowski rolę kostycznego, ale oczywiście posiadającego również złote serce kierowni­ka, "papy" Serdiuka. Ale najlepsza rola w warszawskim przedstawieniu "Irkuckiej hi­storii" to Larysa Ryszardy Hanin. Hanin po­traktowała swoją postać najbrutalniej. Za­grała trochę ponad tekstem. Pokazała La­rysę jako zwyczajną, nawet trochę ordynar­ną, podstarzałą kobietę, która przegrała ży­cie. Nie zdobyła niczego, ani miłości, ani spełnienia marzeń, i dlatego może końcowa przemiana Larysy, która wreszcie znajduje okruch szczęścia i cel życia, jest w jej in­terpretacji, spośród wielu następujących w tej sztuce przemian, najprawdziwsza i naj­bardziej przekonywająca.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji