Artykuły

Autoanaliza

Przedstawienie jest rozpięte pomiędzy bólem spowodowanym nieustającym brakiem odpowiedzi i pewności, a zachwytem nad każdą małą epifanią - o spektaklu "Hermeneia" w reż. Tomasz Bazana w Teatrze Praga w Warszawie pisze Katarzyna Piwońska z Nowej Siły Krytycznej.

"O czym to było?" - ten szmer przebiegał po sali po zakończeniu spektaklu. A jednak coś kazało widzom długo oklaskiwać "Hermeneię" w reżyserii Tomasza Bazana. Myślę, że wiele osób miało poczucie, że przed chwilą zdarzyło się na scenie coś ważnego, choć nie potrafiło jeszcze ująć w słowa swojej burzy myśli. I całkiem prawdopodobne, że było to zgodne z intencją twórców... Lecz po kolei.

A więc o czym to było? Zabrzmi banalnie - choć spektakl taki nie był - o życiu. Życia nie da się stematyzować. W początkowym monologu dziewczyna (Justyna Wasilewska) wyjawia, że została poproszona o przygotowanie wspomnień z dzieciństwa. Jest to dla niej problematyczne, bo czuje się continuum, a wybrać musi skrawki, punkty, odcinki. Wie, że wycinając z życia momenty, pozbawia ich kontekstu. Z drugiej jednak strony dostrzega istnienie w życiu chwil "olśnienia" (czegoś w rodzaju totalnego zetknięcia z rzeczywistością), które niepostrzeżenie ukierunkowują dalsze życie człowieka - mogą mieć charakter tak pozytywny, jak i negatywny. Czas pomiędzy nimi nazywa "nieistnieniem", "watą" zapychającą szczelnie pustkę codzienności. Wypowiedź dziewczyny, pojawiając się na początku i końcu, stanowi klamrę kompozycyjną - w nią reżyser włożył kilka scen wypreparowanych z historii powiązanych ze sobą osób. Wyraźnie jednak brakuje pomiędzy epizodami owej waty, która pozwalałaby łatwo rozumieć przedstawiane sytuacje. Widz musi samodzielnie deszyfrować, co dzieje się między postaciami, kim dla siebie są i co doprowadziło do obecnego stanu. Gdy już wydaje się, że udało się złapać dobry trop, ślad nagle się urywa, a pojawia nowy. Umysł zaczyna pracować intensywniej i łowić niuanse. "Hermeneia" jest rozpięta pomiędzy bólem spowodowanym nieustającym brakiem odpowiedzi i pewności, a zachwytem nad każdą małą epifanią.

Trzy główne postaci zostały umieszczone na pustym białym podeście - kluczowe stają się więc nie obiekty, ale linie napięć biegnące od człowieka do człowieka. Te kształtują się na przecięciu ich wypowiedzi i gestów. To pierwszy spektakl Tomasza Bazana, w którym słowa biorą semantyczną górę nad ruchem (który pozostaje niezbędnym dopełnieniem). Nie idzie jednak o adaptowanie na scenę przywoływanego w zapowiedziach "Czekając na Godota" Becketta, czy cytowaniu myśli Woolf lub Pintera. Lektura ma tu charakter inspiracji, punktu wyjścia do własnych działań. Nie spodziewajmy się po "Hermenei" przeniesienia na scenę czegoś poza klimatem i wizją świata wywiedzioną z tych tekstów. Bazan przykładając do "naszej" rzeczywistości kategorie głównie Beckettowskie, pokazuje nam bohaterów, którzy ją zaludniają.

Jaką zatem rolę przypisano ruchowi w tym przedstawieniu? Sądzę, że jego funkcją jest tu ujawnianie skrywanej tożsamości postaci. Mężczyzna, kreowany przez Piotra Trojana, to wewnątrz mały chłopiec rozbudzony seksualnie i jednocześnie zawstydzony tym faktem. Najbardziej chyba chciałby wrócić do łona matki - może jako mężczyzna, nie dziecko, bo to przed nią na drżących nogach wykonuje swój erotyczny taniec. Stąd rodzi się podejrzenie, że nienawiść, jaką do niej żywi, wynika z niespełnienia tego pragnienia. Matka najczęściej stoi lub majestatycznie kroczy - jest posągiem, kimś ponad - wyniosłym, nieosiągalnym, lecz nie mającym jednocześnie pojęcia, co się dzieje na dnie.

Między nimi jest jeszcze ta trzecia - kobieta-dziewczynka pozbawiona czucia: nie do końca wiemy, czy chodzi o fizjologiczne zaburzenie, czy metaforycznie "życie straciło dla niej smak". Obie te okoliczności są równoznaczne tragedii - nastąpiła utrata tego, co umożliwia pełny kontakt z rzeczywistością, bez czego trudniej o epifanie, o których mowa w pierwszym monologu. Zostaje sama wata (i nawet nie można poczuć, że jest miękka) - automatyzm jedzenia, picia, zasypiania, tylko po to, aby podtrzymywać pracę organizmu. Jej wynaturzenie podkreśla zwyrodniała pozycja ciała. Tak jak ona zapewne poruszaliby się Nagg i Nell z "Końcówki", gdyby udało im się opuścić kubły.

Spektakl Bazana nie uzurpuje sobie prawa do dawania odpowiedzi. Prowokuje widza, by oderwał się od rutyny codziennych czynności i poświęcił czas na własną analizę. Niekoniecznie nawet samego przedstawienia, ale tej pokrętnej historii, którą jest jego prywatne życie. Drogi widzu: co było Twoimi własnymi przełomami, odkryciami, momentami prawdy? Czym wypełniasz chwilę między nimi? Co opowiedziałbyś słuchaczom przybyłym na Twój wieczór wspomnień? Nie wyjdziemy z tego spektaklu z przekonaniem "wiem, jak żyć". Dostaniemy - do samodzielnego rozwikłania - zagadkę takiej treści: co sprawia, że żyjemy tak, a nie inaczej? Ci, którzy chodzą do teatru, by poznać prawdy objawione, zostaną odprawieni z kwitkiem. To raczej widowisko dla tych, którzy nie lubią wychodzić z przedstawienia z gotową radą i jasnymi wytycznymi, a sztuka stanowi dla nich bodziec do własnych rozważań. W tej wizji teatru na widza nałożono inny rodzaj odpowiedzialności niż percepcja i ocena treści - w dużym stopniu od odbiorcy zależy, jakie znaczenia przypisze skomponowanym przez reżysera scenom, a także samemu ich układowi. Konstytuowanie sensów odbywa się w oparciu o własny bagaż doświadczeń. Jeszcze w czasach, gdy twórczość Bazana sytuowała się w okolicach tańca butoh, reżyser mówił, że artyści mają własną wizję i interpretację spektaklu, ale dla widza może nieść odmienne wartości. Tak chyba jest i w przypadku ostatniego spektaklu. Kompozycja, którą stworzył przypomina wiersz - każdy czytający zwróci uwagę na inny element, zaproponowane ramy wypełni treścią, którą zaczerpnie ze swojego życia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji