Artykuły

Co grać?

- W tym za­wodzie najbardziej cenię precyzję. Nie znoszą, kiedy ktoś zmienia scenę zaskakując partnera, sam nigdy tego nie robię. Aktorstwo jest dla mnie matema­tyką. Muszę doskonale wszyst­ko wiedzieć. A potem, w ra­mach tych warunków - robi­my co możemy - mówił ROMAN WILHELMI w wywiadzie dla Głosu Wybrzeża w 1984 roku.

Pana szczęśli­wa passa w fil­mie trwa. Można by powie­dzieć, rzadki to niestety, w naszym kinie wypadek aby tak umiejętnie wykorzystywano talent aktora i jego popularność. Miał pan szczęście?

- Nie, szczęście nie. To sprawa wyboru. Postanowienia, że­by nie grać wszystkiego. Tak, to prawda, że role, o których pani myśli, zaproponowano mi. Ale proszę pomyśleć, że mógłbym też zagrać przechodnia pierwszego, barmana, wskoczyć jak dróżnik, mignąć jako leśniczy (w filmach o zupełnie czym innym), tak się przecież robi...Ale wtedy mój ekranowy wizerunek nie byłby tak wyraźny. Wybierałem drogę trudniejszą - albo grać to, co mnie interesu­je, albo wcale. Trzeba tu bar­dzo silnej woli i konsekwencji. Na coś się trzeba w życiu zde­cydować. Grać we wszystkim, brać udział, być stale obecnym. Albo - za cenę także m. in. mniejszych pieniędzy, wybrać tylko to, w czym można uczestni­czyć od początku do końca. Pierwsza wymieniona przeze mnie możliwość - (brak wyobraźni), to - powiedzmy - jak romans z przypadkową kobietą, po któ­rym pozostaje niesmak i... nie bardzo wiadomo, kto to był.

Szczęście aktorów, jeśli tak zechcemy nazwać ich zawodowe spełnienie, zależy także od pro­ponowanych im scenariuszy. A przede wszystkim od różnej ran­gi reżyserów. Reżyserzy nie znają aktorów i to tak dalece, że często nie zdają sobie sprawy z ich warunków fizycznych. Nie znają aktorów i dobierają ich przypadkowo mimo częstych za­pewnień "napisane to jest dla ciebie". Akurat. Nierzadko oka­zuje się, że do jednej roli roz­ważane są kandydatury aktorów krańcowo różnych. Nikomu nie zależy na tym, żeby aktor był dobry. Wszystko jest dziełem przepadku i samozaparcia kolegów aktorów, którzy chcą coś zrobić.

Znam paru reżyserów, którzy naprawdę myślą o aktorze i o tym, żeby wypowiedzieć się po przez niego. I wychodzą na tym bardzo dobrze.

Wiem, że chce pani, żebym wymienił nazwiska, więc dobrze - pan Kutz, Tomek Zygadło... To co powiedziałem, dotyczy także teatru. Wielu, reżyserów najchętniej angażowałoby kukiełki. Taką marionetkę można by odkurzać. Obyłoby się bez gry­masów. Bo tak - tu wielka inscenizacja, a tu kaprysy, mało tego - diety, hotele. I jeszcze do tego trzeba płacić!

Lokaj w "Pannie Ju­lii" Strindberga, Pochroń w ekranizacji Borowczyka "Dziejów grzechu" Żerom­skiego, Nikodem Dyzma... wymieniać można długo. W każdym razie wizerunek promiennego brutala utrwalił się w pamięci widzów. Nie śmiem pytać, czy taki jest pan naprawdę... ale czy nigdy nie zagrał pan osobnika cichego, nieśmiałego i z kompleksami?

- Na siedem, czy osiem dużych ról w filmie, pięć to byli właśnie mężczyźni z kompleksami. Przypomnę "Ćmę", "Wojnę światów". A nawet jeśli pomy­ślimy o postaciach słodkich brutali, to oni też mieli kompleksy. Przecież lokaj w Strindbergu ma szalone kompleksy. Poza tym to szalenie nie inte­resujące grać anioły. Ciekawsze są postacie takie jak Dyzma, można przecież zapytać, dlaczego ci ludzie są tacy, a nie inni - przecież coś nimi powoduje? Film Borowczyka wyłączyłbym z tych rozważań, a to dlatego, że postać Pochronia tam zagra­na niesłychanie mnie bawiła. Można było go zagrać tak, jak kiedyś go grywano - jako potwora, ale ta przecież byłoby fatalne.

Wydaje mi się, że trzeba mieć duże poczucie humoru na swój temat, żeby zagrać taką postać Pachronia, jaką zaproponowałem widzom. Przede wszy­stkim położyłem nacisk na nie­zwykłe słownictwo mego bohatera, na ta, co nazwałbym przewrotkami językowymi.

Powiedzmy także, że Pochronia zagrałem w jakiejś mie­rze uważam ta za swój sukces, bo... moim ukochanym autorem, do którego się odwołuję jest Witkacy. Nie wyobrażam sobie zagrania Dyzmy, jeśli się nie rozumie Witkacego.

Odnoszę wrażenie, że jest pan nieco zmęczony popularnością. W jakiej mierze, pana zdaniem, sfe­ra życia prywatnego osoby znanej - a przede wszyst­kim mam na myśli aktorów - jest także własnością ogółu?

- Nie bardzo rozumiem - nie męczy mnie to. Zawód ten uprawia się dla ludzi, nie dla siebie. Jedyną rzeczą, dla któ­rej warto ten zawód uprawiać jest publiczność. Jedyny sen koszmarny, jaki miałem, był ten, że gram, a widownia składa się z samych krytyków. Granie dla ludzi "którzy się znają", tylko dla nich, byłoby okropne. Myślę tu oczywiście o tym, że nie wolne traktować popularności, jako rzeczy dokona­nej, ale raczej jako próg, od którego trzeba się odbijać. Trze­ba myśleć, co dalej.

Ach, uważa pani, że nie dość chętnie zgodziłem się na ten wywiad. Otóż najlepsza recenzja, jaką miałem to "wystąpił w roli głównej" Było tak nawet, kiedy zagrałem Per Gynta Ibsena - i dopiero w Norwegii podobałem się w tej ro­li.

A wywiadów, moim zdaniem, można udzielać z dwóch powo­dów. Jeśli się tak bardzo, bez reszty siebie kocha, że trzeba ciągle o sobie mówić. Albo jeśli się uważa, że się już zrobiło wszystko, no i wtedy trzeba się podzielić z resztą tą wspaniałą wiadomością. A ponieważ ani pierwszy, ani drugi powód mnie nie dotyczy, unikam tego.

Co do własności życia pry­watnego: uważam, że aktor powinien być tajemnicą. W moim pojęciu rzemiosło aktorskie po­lega na pokazywaniu siebie i to naprawdę z różnych stron. Dla­tego jaki jeszcze sens ma opo­wiadanie o sobie, o swoim ży­ciu prywatnym? A jeżeli, to przed czymś bardzo ważnym, albo po czymś, ale nie ot, tak sobie.

Popularne jest wyo­brażenie, że grane role na­kładają się na psychikę aktora.

- To, podejrzewam, odwrot­nie. Psychika aktora nakłada się na grane role. W każdej roli, którą aktor podejmuje się za­grać, musi być coś bliskiego. A jeśli nie - to żeby się cho­ciaż wydawało, że napisana zo­stała właśnie dla danego deli­kwenta. Chodzi o idealną równoległość postaci.

Rozważa się często różnice między aktorstwem filmowym a teatralnym; między obecnością na ekranie a stopniowym - w trakcie prób - budowaniem roli w teatrze. Jak to jest naprawdę; tak od kuchni?

- Gdybym potrafił odpowie­dzieć na to pytanie, byłbym profesorem w szkole teatralnej lub filmowej i wykładał tę dziedzi­nę. Wiem tylko, że jest ina­czej, ale teoretycznie? Wiem to na pewno, ale nie w teorii. Role teatralne pamiętam lata całe, filmowych wcale, z telewizyjnych - scenki, jakaś róż­nica musi więc być. Nie mówię o talencie, bo to jest nie do nauczenia się. Ale w tym za­wodzie najbardziej cenię precyzję. Nie znoszą, kiedy ktoś zmienia scenę zaskakując partnera i sam nigdy tego nie robię. Ak­torstwo jest dla mnie matema­tyką. Musze doskonale wszyst­ko wiedzieć. A potem, w ramach tych warunków - robi­my co możemy. Nie wierzę w aktorstwo teatralne różne róż­nych wieczorów. Z nieufnością słucham opinii typu "on był wczoraj znakomity", bo nie wierzę, żeby mogły być tak znacz­ne różnice. Jeśli jest rola przy­gotowana dobrze, można być bardzo dobrym lub porywają­cym, ale nie jednego dnia zna­komitym, a drugiego fatalnym. Takie przeskoki mają tylko ama­torzy. Po to ma się dyplom, że­by uniknąć improwizacji. To jest zawód i trzeba po prostu umieć go wykonywać.

Co do budowania roli, to we­dług mnie zasada w teatrze i filmie jest ta sama. Musisz wiedzieć, co grać, o co ci chodzi. Znać własne możliwości, w czym jest się lepszym, w czym słabszym, i nie sprzedawać wszystkiego od razu. Taką szko­łą był dla mnie Dyzma - sie­dem filmów w cztery miesiące. Niemożliwe byłoby grać to od scenki do scenki, trzeba było wiedzieć dokładnie co chce się zrobić, co pokazać.

Wielu aktorów przeży­wa męki zapomnienia. Pan gra, ciągle jest na fali. Czy sukces niesie też jakieś niebezpieczeństwa?

- Nie wiem. Jedynym moim zmartwieniem jest to, co grać, żeby nie obniżyć lotu. Jest sza­lenie ciężko wybrać coś nowego po takich sztukach jak "Lot nad kukułczym gniazdem", "Peer Gynt", "Czarownice z Salem". Jeśli się potem czyta rzeczy niższego lotu, a grać trzeba... To paradoksalne, ale moje jedyne zmartwienie, to nie jak grać, ale co?

Na koniec pytanie bardzo osobiste: pana ulu­biony aktor?

- Rozmowa była bardzo se­rio. Wypada zakończyć ją żar­tem. Na podobne pytanie - o najlepszego aktora na świecie - pewien aktor amerykański miał odpowiedzieć: "Jest nas kilku". Ja powiem, że jest kilku aktorów... na których się uczę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji