Artykuły

Bondo cane

PRZED kilku laty włoski dokumentali­sta Jacopetti nakręcił wstrząsający film o naszym pieskim świecie - "Mondo cane". O świecie ohydy, przemocy, cierpienia, równie dzikim prymitywnym w afrykańskim buszu, jak i wielkich metropoliach. Czego ten Jacopetti ze śmietnika współczesności nie wyciągnął? Oglądaliśmy więc w technicolorze amerykańskie burżujki opychające się mrówkami w najdroższej knajpie Nowego Jorku i taśmowe tuczenie piwem cieląt rzeźnych w Japonii. Widzieliśmy torturowa­nie złowionych rekinów na polinezyjskich wyspach i kikuty rąk i nóg obgryzione onegdajszym ich łowcom przez żarłacze. Było monstrualne świniobicie w Afryce Cen­tralnej, zbryzgane posoką tysięcy wieprzy z podkładem dźwiękowym: rozdzierającym kwiczeniem I charkotem szlachtowanych zwierząt. Zaraz potem pokazano nam spe­cjalny dom dla konających w Singapurze, byśmy zrozumieli, że równie trudno umie­ra się pod każdą szerokością geograficz­ną. Było jeszcze mnóstwo takich różnych scenek: pełne dwie godziny sądu nad światem. Pieskim czy zepsiałym?

Po wyjściu z kina każdy miał dosyć ży­cia, prócz Jacopettiego, który zrobił na filmie karierę i grubą forsę. To zresztą podsunęło mu racjonalną myśl, aby wziąć się jeszcze ostrzej do roboty i przeskoczyć samego siebie. Korzystając z pustoszącej Kongo wojny domowej, wybrał się tam w poszukiwaniu nowych, szokujących mate­riałów. I znalazł. Przywiózł setki metrów taśm z egzekucjami, torturami, polowaniem na ludzi. Po pewnym jednak czasie wy­szło na jaw, że przedsiębiorczy Włoch trochę poprawiał rzeczywistość. Raz przepłacił u żandarmów Czombego bardziej ma­lowniczą strzelaninę do ludzi, kiedy indziej podreżyserował autentyczną egzekucję... Koszty nie grały roli: nasz widz nasz pan! Kiedy rzecz wydała się i nabrała między­narodowego rozgłosu paru czarnolicych oficerów podzieliło los swych ofiar, a signore Jacopetti został wyrokiem opinii pu­blicznej i kolegów-dokumentalistów skaza­ny na moralną banicję. Pieski świat!

Wybitny dramaturg angielski średniego pokolenia Edward Bond wkroczył na pol­skie sceny sztuką "Lir". Nie tylko tytuł, ale i szereg wątków fabularnych zapożyczając od Szekspira, co samo w sobie grzechem nie jest. W tasiemcowym dramacie Bond usiłuje nas przekonać, że świat jest do kitu. Każde rozwiązanie przynosi równie złe skutki. Koszmarem jest król-despota budujący bezpieczeństwo kraju na izolacjonizmie. Ale jeszcze gorsze są córki, zmie­rzające do zniszczenia muru i połączenia trzech krain w jedną. Okrutne są wojska pacyfikujące wsie, ale ileż straszniejsi okazują się zwycięzcy: chłopi-partyzanci, nie tylko powtarzający zbrodnie poprzedników, lecz dodający do nich nowe: prowokację, wprzęganie nauki w służbę ucisku, depra­wację moralną człowieka. Przez trzy bite godziny spektaklu krew chlapie na lewo i prawo, bohaterowie wiją się w mękach po­niewierani, bici, kopani, miażdżeni. Gwałt goni gwałt, śmierć jest jedynym wybawie­niem, a szaleństwo ucieczką. Wreszcie super-szlagier spektaklu: oglądamy wyłupywanie oczu. Jak żywe! Z wygodnych fo­teli Teatru Współczesnego oglądamy, jak okrwawione gałki oczne Lira spływają do pojemników lekarza-kata. Dobra robota mondo cane!

Być może, że wszystko, co czynimy do­brego, jest usiłowaniem bezskutecznym i każde działanie obraca się przeciw nam samym. Być może, że zło, okrucieństwo i głupota są zakodowane w naszych genach. Być może, że jedynym wyjściem jest dać się zabić lub oszaleć, ale nie powtarzacie nam tego gentlemeni nieustannie! Nie pogarszajcie sytuacji, nie pogłębiajcie ludzkiego lęku, nie spychajcie nas na dno samotności! Kłamiecie panowie - świat nie jest taki zły!

Kłamiecie obaj: Jacopetti i Bond. Obaj nas oszukujecie. Obaj zgarnęliście cały gąszcz ohydy, by go nam zademonstrować, obaj nie widzicie i nie chcecie widzieć reszty, nadziei, że przecież się kręci, że się coś zmienia, że my - ludzie usiłuje­my jednak jakoś naprawić i ulepszyć to co nam dane. Może naiwnie, może bez wielkiej wprawy, ale zawsze.

Bondowi nasze działania nie wystarcza­ją, więc pakuje wszystko do jednego wię­zienia, innym też nie wystarcza, więc bu­dują drogi, zakładają szkoły, sadzą drze­wa, a niekiedy nawet piszą sztuki. Niekie­dy gorsze, niekiedy lepsze od Bonda, ale zazwyczaj sztuki o ludziach, a nie tylko o oprawcach.

Teatr Współczesny polskiej prapremierze bondowego ,,Lira" zapewnił znakomitą ob­sadę: Łomnicki, Krasnowiecki, Borowski, Lipińska, Komorowska, Michnikowski i in­ni. Cóż stąd? Ci świetni aktorzy nie mogą zmienić odrażającej, nihilistycznej wymo­wy sztuki. Łomnicki w roli Lira stworzył niewątpliwie wielką kreację. Udźwignął swego bohatera tytanicznym wysiłkiem, bu­dując konsekwentnie ze sceny na scenę tragiczny finał pod murem. O tym że Łom­nicki jest świetnym aktorem - wiemy, o tym - że podołał roli dowiedzieliśmy się. O tym, że świat nie ma sensu, wiedzieć nie chcemy. I niech nas o tym nie przekonu­ją, bo i tak nie uwierzymy. Uwierzenie równałoby się śmierci.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji