Artykuły

Kto się boi Edwarda Bonda?

Rzadko się zdarza w dzisiej­szym teatrze, by publiczność ma­nifestowała swe uczucia w sposób spontaniczny i szczery.

FAKT, że podczas przedstawie­nia "Lira" Edwarda Bonda, raz po raz ktoś opuszcza widownię nie czekając nawet na przerwę (a i po przerwie, część tych, co zdo­łali dotąd tłumić swe niezadowole­nie, demonstracyjnie wychodzi) uznać należy za zdarzenie nieco­dzienne. Tym bardziej, że rzecz dzie­je się w warszawskim Teatrze Współczesnym - tej oazie "tra­dycji", umiaru, kultury. Czyżby więc swoista rewolucja? Bo przecież po­ziom spektaklu wydaje się gwaran­towany. Reżyseria Erwina Axera, scenografia Ewy Starowieyskiej, Ta­deusz Łomnicki w roli tytułowej, wreszcie nazwisko autora o świato­wej już sławie.

To prawda, Edward Bond jest pi­sarzem szokującym. Zarzuty drasty­czności, obsceniczności, okrucieństwa towarzyszyły teatralnym debiutom wszystkich jego sztuk. W prapremie­rowym spektaklu "Ocalonych" - ze słynną sceną kamienowania nie­mowlęcia (można było obejrzeć to przedstawienie w Polsce wraz z dru­gim dramatem Bonda "Wąska droga na daleką północ" podczas wizyty Teatru Royal Court przed paru la­ty) - interweniowała cenzura rzekomo, aby uratować oblicze mo­ralne narodu... W niecałe 4 lata póź­niej ta sama sztuka zostaje ponow­nie wystawiona, przyjęta spokojnie i z szacunkiem oraz uznana - ni mniej ni więcej - tylko za moralny traktat o naszych czasach - szydził entuzjasta Bonda wybitny krytyk Martin Ęsslin.

Sam Bond ma na sprawę pogląd jasny: Jako społeczeństwo niszczy­my się wzajemnie przy użyciu okru­cieństwa i przemocy. A jedyne, co ludzie potrafią powiedzieć, to "trzeba wreszcie coś zrobić z tymi okrutny­mi ludźmi." Trzydziestodziewięcioletni dziś autor "Lira" oraz kilkuna­stu jeszcze sztuk wystawionych i niewystawionych, odżegnuje się wyraźnie od modnych tendencji, czyniących z "okrucieństwa" w tea­trze i filmie towar równie chodliwy jak seks. Jego sztuki muszą być okrutne, bo okrutny jest świat, okrutny nie w żadnym filozoficznym, lecz całkiem dosłownym sen­sie. Rzeczą artysty jest zaś przypo­minać o tym niemiłym fakcie. Ale czy w ostatecznym efekcie z recep­cją Bonda (w powszechnym odbio­rze oczywiście), nie dzieje się to sa­mo, co z recepcją teorii Artauda, którego nazwisko kojarzy się zbyt wielu po prostu z różnymi makabryzmami. Formuła "teatru okru­cieństwa", artaudowska czy inna, nie jest zresztą dla określenia twórczo­ści Bonda ani wystarczająca, ani w pełni doń adekwatna.

Jest na przykład znamienne, że żadna z jego sztuk - może poza "Wczesnym porankiem" - nie jest konsekwentnie rozegrana w owej poetyce. Zarówno w "Ocalonych" jak w "Wąskiej drodze", "Morzu" czy "Lirze" wreszcie - drastycz­ność środków triumfuje tylko w nie­których epizodach. I właśnie dlatego chyba tak trudno dla tychże epizo­dów znaleźć właściwy sceniczny przekaźnik. W "Lirze" szczególnie trudno. Wbrew pozorom jest to bo­wiem sztuka inscenizacyjnie nad wy­raz skomplikowana, dla której ana­logii szukać by chyba należało raczej w filmowych niż literackich trawestacjach Szekspira. Gdyby nie była tak bardzo teatralna...

Utworów scenicznych opartych na motywach szekspirowskich namnożyło się sporo, mniej i bardziej wybitnych i celowych, by wspomnieć bodaj "Koriolana" Brechta, "Rosenkrantz i Guildenstern nie żyją" Stopparda, "Króla Jana" Durrenmatta, "Mackbeta" Ionesco. Przy olbrzymich różnicach dzielących owe utwory pod względem treści, artyzmu i zależno­ści od pierwowzoru mają one pewną cechę wspólną: jednorodny kształt teatralny. Ich rodzaj i intencje da się przy tym nazwać dość dokładnie. "Lir" Bonda nasuwa dość wątpli­wości. Zarówno, gdy idzie o sprawy formalne, jak o problematykę utwo­ru. Dramat władzy? "Obiektywny" obraz świata i ludzkiego losu? "Re­portaż" ze stanu współczesnej cywi­lizacji, gdzie "ludzie zabijają się mówiąc, że to ich obowiązek"? Mora­lizatorska przypowiastka? Sztuka o tytułowym bohaterze? Wszystko po trosze?

W JEDNYM z wywiadów zwie­rzył się Bond, iż nie tylko sztu­ki, ale i życia nauczył go wła­śnie Szekspir. Moje wykształcenie sprowadza się właściwie do jednego wieczoru zorganizowanego przez szkołę. Zaprowadzono nas do starego Bedford Theatre. Oglądaliśmy tam Donalda Wolfita w roli Mackbeta i wtedy po raz pierwszy w ży­ciu (...) zobaczyłem kogoś, kto na­prawdę mówił o moich własnych problemach, o moim życiu, o społeczeństwie, które mnie otaczało.

Tak właśnie. Oto, co różni "Lira" Bonda od wszelkich innych drama­tów, wspartych na szekspirowskiej dramaturgii. Zobaczył w Szekspirze współczesny świat. Czy raczej po­twierdzenie własnej jego wizji świa­ta.

"Lir" jest w wielu miejscach wier­ny oryginałowi i w wielu odchodzi odeń w sposób zgoła dziecinny. Ale w sumie jest to całkiem nowa sztu­ka. Bo Bond wie przecież, że świat w ciągu owych paru wieków, oddzie­lających nas od stradfordtczyka uległ mimo wszystko zmianom. Jego zależność od Szekspira jest swoista. Napisał po prostu utwór, który wol­no przypuszczać, jego zdaniem, wi­nien by napisać Szekspir, gdyby żył dzisiaj. W tym dramacie - Kordelia nie będzie jedyną dobrą córką byłe­go władcy Brytanii, lecz młodą wieśniaczką, stojącą na czele buntu; przeciwnikiem politycznym, który odniósłszy zwycięstwo, powtórzy wszystkie błędy dawnej władzy. Nie będzie też tu miejsca na szlachetnego Glostera i jego męczeństwo. Cała męka tego zdradzonego i oślepione­go starca stanie się udziałem Lira. Glostera zastąpi lord Warrington - on przejmie Lirowe szaleństwo. Lecz szaleństwo to nie jest stanem du­cha, znamionującym szczyt moralnego cierpienia; wywołano je w spo­sób całkiem mechaniczny, uszkadza­jąc podczas tortur mózg lorda. Inny niż u Szekspira będzie też finał. Bo tam, choć spełniło się proroctwo: Ten wielki świat wyniszczeje i bę­dzie niczym, a końcowym kwestiom towarzyszy marsz pogrzebny - mi­mo wszystko ostatnie słowo należy do szlachetnych. Rządźcie i niechaj kraj się z ran swych goi. U Bonda szlachetnych w ogóle nie ma, zaś krwawa domowa wojna daje jeden tylko rezultat. Oto zmieniły się rzą­dy, idee, zasady, lecz w gruncie rze­czy wszystko powtórzy się od począt­ku.

"Lir" nie jest polemiką z orygina­łem, lecz jakby jego zmodyfikowaną przez historię wersją. Jest z grubsza tak jak u Szekspira, lecz kto wie czy nie bardziej pesymistycznie. Pesymi­stycznie, nie tragicznie, bo tragizm oryginału zabija tu swoista retoryka.

"Lir" jest sztuką niejednolitą, trudno wynaleźć dlań przekonywa­jącą stylistykę. Podobnie zresztą jak "Król Lear" - przynajmniej dla dzisiejszego teatru. "Króla Leara" prawie się nie grywa lub grywa "jak leci" z rezultatem mizernym. "Lir" - wkroczył na nasze sceny po raz pierwszy. I także został zagrany "jak leci". To nic, że wyrzucono niektóre sceny; te które pozostały po prostu kolejno "wyreżyserowano". Zależnie od rodzaju fabuły: na dra­mat antykapitalistyczny, utwór psy­chologiczny, socrealistyczną sztukę partyzancką, tragedię rodzinną, na­wet "na Szekspira". A pośród tego wtrącono owe "makabry", jakby z Grand-Guignolu, z czerwoną farbą, którą broczą bohaterowie, z "wyłupywaniem" oczu etc. Niby tak, jak chciał autor, lecz w sposób, którego z pewnością by nie zaakceptował. Bo niezależnie od swych teorii - Bond wyobraźnię ma naprawdę "okrutną". W Teatrze Współczes­nym sceny tortur idą sobie, a tekst sobie. Są najwyżej ilustracją zew­nętrznej fabuły. W dodatku rozgry­wa się je raz parodystycznie, raz z powagą. Mają więc budzić śmiech czy grozę? Jaki śmiech i jaką grozę? Najbardziej przecież podoba się nam tutaj Młody, znany i z innych sztuk Bonda, człowiek, który i po śmierci nie znajduje spoczynku. Ale podoba się nam głównie dlatego, że gra go Olgierd Łukaszewicz, który jest de­likatny, eteryczny, poetycki. Ale czy jest postacią z Bonda?

PRZYCZYNY, dla których A x e r-d y r e k t o r zaintereso­wał się "Lirem" wydają się przekonywające i jasne: pragnął po­kazać dzieło głośne i modne - robił to już nieraz z doskonałymi rezultatami. I jakkolwiek by oceniać sztukę - tym razem także miał rację. Ale nie są tak jasne i przekonywają­ce przyczyny, dla których zaintere­sował się "Lirem" jako reżyser.

Ten utwór wydaje się tak obcy choćby jego estetycznym gustom. Oglądając "Lira" we Współczesnym czuje się, że nikt nie miał tu do nie­go temperamentu i serca. Może tro­chę Stanisława Celińska, może Maja Komorowska, która gra jednak cały czas przeciw... Przeciw sobie, czy tej inscenizacji?

Bo Tadeusz Łomnicki jest z pew­nością z innej sztuki. Jako artysta wybitny ma doskonałe momenty. Ale całość rozgrywa w fałszywym kierunku. Ni to z Szekspira, ni z Bonda. Gra swą wielką solówkę bez troski o konwencję utworu. Tworzy kreację rodem z wielkiej tragedii, chwilami z psychologicznego drama­tu, a Bondowi nie idzie ani o tra­gedię, ani o psychologię. Axer z kolei reżyseruje literaturę, choć Bond tworzy teatr. Bardzo specjalny. Można go nie lubić; ale gdy się go wystawia, trzeba fakt ten uwzględ­niać. "Lir" jest sztuką trudną. Nie jest przy tym arcydziełem. Ale wol­no przypuszczać, że można zeń stwo­rzyć przedstawienie fascynujące. Prawdopodobnie dopiero wówczas publiczność opuszczałaby teatr tłum­nie. A może odwrotnie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji