Artykuły

Dziejów Kordiana ciąg dalszy

Po raz drugi sięga już Axer po ten tekst, ra­cjonalista i ana­lityk wciągany jest w zaklęte koło romantycz­nych tortur, sprawdza się w nich z uporem, niemal obsesyj­nie, jakby chciał zadać kłam ety­kietkom, które przyszpilili prze­cież przy jego nazwisku nie pedantyczni kry­tycy, ale on sam: - on wnikliwy interpretator dramaturgii ironicznej, reto­rycznej, współczesnej. O tamtym "Kordianie" z roku 1956 można było mówić, że narzuciła go reżyserowi chwila i gmach; spektakl w Teatrze Narodowym, pamiętny kreacjami Ja­na Kurnakowicza i Tadeusza Łomnic­kiego, miał wymowę publicystyczne­go manifestu. Tak dziś zdaje się go oceniać i sam Axer. W roku 1977 nie podejmuje zresztą z przeszłością po­lemiki, po prostu inne motywy i wąt­ki go dziś interesują: "życie duchowe i biografia" Kordiana jego "hamletyzm", "zagadnienie niespełnionego czynu".

Nie oznacza to zresztą, bo nie mo­że oznaczać, iż obecna inscenizacja w Teatrze Współczesnym ucieka bądź zamazuje patriotyczne motywacje po­czynań Kordiana. Przeciwnie, wydaje się, iż właśnie ów zaprogramowany przez reżysera akcent na swoisty psychologizm poematu Słowackiego służy wzbogaceniu planu spraw narodo­wych. Ten upozowany na Byrona he­ros tym piękniej się prezentuje w podchorążackim uniformie. To też je­den z sukcesów Axera, choć przede wszystkim to sukces Słowackiego, a w najmniejszym może stopniu sukces Wojciecha Wysockiego, który rolę ty­tułową w tej premierze przedstawia. Ale po kolei...

Przedstawienie jest długie, trwa nie­mal cztery godziny, z tekstu Słowackie­go usunął Axer zaledwie część Przygo­towania, drobne fragmenty sceny pod kolumną Zygmunta i bodajże Spisku Koronacyjnego. Przedstawienie jest na swój sposób tradycyjne, gdyż Axer (ostentacyjnie nie chce tu korzystać z tricków technicznych, którymi mogłaby mu służyć współczesna technika iluzjo-twórcza. Przedstawienie jest kameral­ne. Aktor i słowo poety nie spotykają na scenie konkurentów.

Nawet oprawa scenograficzna zosta­ła przez Ewę Starowieyską sprowa­dzona do niezbędnego minimum meb­li i zastawek, które maszyniści zmie­niają pośpiesznie na ciemnej płasz­czyźnie pustej sceny.

Zatem powtórzmy: długie, w jakiś sposób tradycyjne, kameralne. Suma tych trzech określeń układa się w ja­kość z pozoru niezbyt efektowną. Bo też nie o eksplozję efektów zdawało się tu chodzić inscenizatorowi. Określa­jąc duchową biografię Kordiana koncen­trował się Axer na skrupulatnym, żmudnym nizaniu poszczególnych ogniw tego łańcucha z poetyckich wibracji: ten Kordian buduje swoją osobowość z do­robku lektur i legend, wyrzeczeń i po­rażek, doświadczeń i chimer. W ich wy­niku dochodzi tam, gdzie miał go zna­leźć Car. Do progu zamkowej komnaty, tutaj padł z karabinem w zaciśniętej dłoni. Iżby przecież tej całej biografii nie nanizać zbyt prostolinijnie, wsparł ją Axer wyraźnie eksponowanym wąt­kiem lucyferycznym.

W żadnym chyba z oglądanych przeze mnie przedstawień "Kordiana" wątek ów nie rysował się w stopniu jak sugestywnie stopniowanym. Zasługę z reżyserem dzieli tu Jan Eng­lert, co przez 5 postaci tekstu (Mefistofel, Chmura, Diabeł, Doktor i Oficer carski) przeprowadził jedność złowróżbnej siły, która "obłąkuje polskiego żołnierza" i Kordianom mąci w życiorysach...

Dramatyczna rysa na tym przedsta­wieniu wywodzi się stąd, iż ten Mefistofel temu Kordianowi mącić mógł nazbyt łatwo. Wojciech Wysocki miał wiele ładnych scen, zwłaszcza w Czę­ści Pierwszej, gdzie z chwalebną kon­centracją uczuć ujawniał proces doj­rzewania młodego Kordiana, już w monologu na Mont Blanc brakowało mu przecież siły, brakowało jego sło­wom nośności, oddechu. W żarze ak­tów kolejnych spopielił się niemal całkowicie. Może to zresztą trema tak oddziałała na prasowej premierze, faktem jest, że na anemii Kordiana ucierpiał nieco "Kordian". Nie w jas­ności reżyserskiego wywodu - ten miał dostateczną moc nośną, lecz w temperaturze ważkich scen i dialo­gów...

Rekompensował ową słabość partii tytułowej bogaty zestaw innych prac aktorskich. Obok wspomnianej tu już kreacji Jana Englerta należy postawić role Grzegorza (Henryk Borowski), Cara (Czesław Wołłejko) i Laury (Maja Komorowska). Borowski wzbo­gacił bajki Grzegorzowe o całą gamę barw ciepłych, o mądrość ludowego wieszczenia; Wołłejko akcentował w Carze pozę zimnego stratega, co mu każe z cynicznym nieco spokojem i udawaną elegancją parować ciosy przeciwników, Komorowska wydoby­ła ze skąpego tekstu Laury tak wiele odcieni psychologicznych, od kokie­terii salonowej po miłosne zadurze­nia, iż ta Laura stawała się nieledwie partnerką dla Kordiana. W roli Wiel­kiego Księcia Konstantego wystąpił Mieczysław Czechowicz: artysta wy­raźnie dążył do oddemonizowania swego bohatera, walczył o to, iżby sarkastyczny okrzyk Cara, "Mój brat już Polakiem" miał swoje uzasadnie­nie.

Tyle o protagonistach. A trudno też nie wspomnieć o wzruszającej tyra­dzie Starca, którą z mocą wypowia­da Władysław Krasnowiecki, o pate­tycznej sekwencji I Osoby Prologu (Józef Fryźlewicz), o wyrazistych propozycjach Barbary Sołtysik (Wio­letta), Zdzisława Mrożewskiego (Pa­pież), Wiesława Michnikowskiego (Drugi wariat), Edmunda Fidlera (Ksiądz), Stanisława Masłowskiego (Dozorca).

Dla miłośników dramaturgii Sło­wackiego będzie ten spektakl okazją, do wielu refleksji, dla krytyków z prasy tygodniowej, dysponujących pokaźniejszym ode mnie areałem na kolumnie, okazją do wielu porównań i polemik...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji